Dom tajemniczy/Prolog/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PROLOG.
Żona Szatana.

I.
Pociąg spacerowy do piekieł.

Romansopisarze korzystają z bardzo wielu przywilejów, a najświetniejszym z pomiędzy nich, jest przywilej pociągania za sobą łaskawych czytelników z jednego końca świata na drugi.
Romansopisarz powiada: nadstawcie uszu i słuchajcie!...
I czytelnicy słuchają.
— Powiada: Chodźcie za mną!...
I czytelnicy podążają.
— Chcę wam, dodaje, pokazać rzeczy zdumiewające, opowiem wam coś tak ciekawego, coś tak zajmującego, że oko wasze nic podobnego nie widziało, że ucho wasze nic podobnego nie słyszało.
I czytelnicy wierzą mu na słowo.
Ta wiara dodaje naturalnie odwagi!...
I to zamierzam w zuchwały sposób skorzystać z przywileju.
Chcę chwycić za kij od miotły, która jest, jak wiadomo, środkiem lokomocyjnym czarownic, siąść na niej, usadowić po za sobą czytelników i drogą najkrótszą, najprostszą powędrować do... królestwa szatana.
O królestwie tem, o tym tak zwanym świecie ciemności, mają ludziska w ogóle najfałszywsze i najdziwaczniejsze pojęcia.
Jedni wyobrażają sobie, że piekło, to olbrzymie ognisko, nad którem na straszliwych rożnach pieką się uda grzeszników, skazanych na męki wieczne, że w piekle panowie szatani zabawiają się w taczanie po rozpalonych kratach żelaznych tych pasażerów, którzy sobie na świecie na zagrube figle pozwalali.
Że przekonania to głęboko są zakorzenione, o tem wiadomo, że sięga niezmiernie dawnych czasów dowodem choćby poniższa stara piosenka:


∗             ∗

Słuchajcie mnie ludzie mili!..
Ja z piekieł powracam bram!
Moloch, Sadoch, Lucyper sam
Na widły mnie wsadzili...
Wnet w piecu byłem... tam,
Gdzie inni się smażyli.


∗             ∗

Już płomień jął się kaftana,
Ogień opalił mi włos,
I smutny byłby mój los,
Gdyby nie głupstwo szatana.
Myślał, żem... małpą i krzyknął w głos:
— Wypuścić tego aspana!...

Imni z najlepszą w świecie wiarą utrzymują, że nieśmiertelny poemat Dantego jest najwierniejszem przedstawieniem tego, co się dzieje w czeluściach piekielnych.
Inni nakoniec są niewzruszenie przekonani, że dekoratorowie Porte-Saint Martin, Ambigu i Chatelet, skopiowali najwierniej z natury wspaniałe to pandemonium, w którem widzimy dyabełków i dyabliczki w strojach czerwonych i czarnych, rojących się przy odgłosie kotłów, bębnów i wszelkich instrumentów innych, w pośrodku skał stalowych, niebieskawych, oświetlonych czerwonym płomieniem.
Nic podobnego nie istnieje.
No więc gdzież tedy jest piekło?...
We wnętrzu ziemi, odpowiadali na takie zapytanie uczeni dobrych starych czasów i popierali twierdzenia swoje wybuchami wulkanów ognistych,
Podług nich Wezuwiusz i Etna, to nic a nic innego jeno kominy kuźnie szatana.
Opinia to niczem nieuzasadniona, ale jej nie urągamy z powodu, że tego, co my wiemy, nikt nie był się w stanie dowiedzieć.
Piekło w rzeczywistości pomieszczonem jest na tej gwiaździe wspaniałej, która się gwiazdą Wenery nazywa, a która wyróżnia się na firmamencie niebieskim prześlicznem żywem światłem swojem.
Tam rozsiadł się szatan, ztamtąd rządzi i panuje.
Ztamtąd schodzi na ziemskie padoły, iżby zadość czynić swemu kusicielskiemu powołaniu.
Tam w przepysznym pałacu, prześwietnie umeblowanym rezyduje modrooka Eloa, połączona związkami małżeńskiemi z mister Szatanem...
Bo mister Szatan jest żonatym.
— Czyście państwo wiedzieli o tem?...
— Nie.
— A no, to się niezmiernie czuję szczęśliwym, iż was mogłem objaśnić.
Powrócimy niebawem do tej wielkiej i potężnej damy, bo z wielu względów zasługuje ona na szczególną uwagę naszę.
Ale przedewszystkiem musimy pogawędzić trochę o samym Szatanie, sprostować błędne o nim mniemania opinii publicznej, jakto już zrobiliśmy po części w sprawie piekła, którem zaraz się bliżej zajmiemy.
Bóg jeden wie, ile tysięcy razy poezya, malarstwo i rzeźba odtworzyły nam aniołów upadłych, wszystkie atoli te portrety, jakkolwiek niezmiernie nieraz cenne, z pewnego punktu widzenia, grzeszą zawsze tem, że im na prawdzie zbywa.
Wiersz choćby najudatniejszy, marmur i glina, choćby je najzdolniejsze ręce w kształty przyoblekały, nie potrafiły nigdy dotąd odpowiednio upostaciować szatana.
Przedstawiano go zawsze we wspaniałości i grozie, jakiegoś spiorunowanego Tytana, dawano mu twarz ponurą, złowrogą, i długie skrzydła nietoperza, zakończone ostremi szponami.
Ładne to ale nieprawdziwe.
Szatan inaczej się przedstawia.
W fizyognomii jego przebija szyderstwo raczej, niż złośliwość, w powłóczysty ogon przystroiła go naiwność tylko wieków średnich, a jeżeli zgodził się na dwa małe, eleganckie rożki na czole, to dla tego jedynie, ażeby się od ogółu mężów nie wyróżniać,
Krótko mówiąc, z pomiędzy olbrzymiego szeregu portretów dyabła, jeden zaledwie zdaje nam się nie zupełnie może dokładnym, ale bardzo do oryginału zbliżonym. Dał go Goethe w swoim Fauście pod pseudonimem Mefistofelesa.
Nie przeszkadza to bynajmniej, aby fotograf, mający ochotę udać się na planetą Wenus, dla dokonania zdjęcia Jego Szatańskiej Mości, nie miał być przyjętym z otwartemi rękami. Przeciwnie, możemy zapewnić, że powitanym byłby jak najprzyjaźniej i że odznaczonymby został wzmianką zaszczytną. Możecie liczyć na to, panowie pracownicy słońca!...
W jakim wieku jest mister Szatan?...
Na to pytanie nie będzie można odpowiedzieć z matematyczną pewnością.
Naturalnie, że upadły anioł nie jest bynajmniej młodzikiem, ponieważ data jego urodzin wyprzedziła dosyć znacznie datę stworzenia świata.
Tego, jak się zdaje, nie będzie nam trudno dowieść...
Gdy Adam i Ewa zostali na ziemi osiedleni, Szatan był już w pełni sił męzkich, skoro jako pełen galanteryi i uwodziciel, skusił na złe pierwszą niewiastę.
Przypuśćmy, co jest bardzo prawdopodobne, że mógł mieć wówczas z jakie lat tysiąc kilka, wypadnie, że obecnie liczy sobie około siedmiu tysięcy wiosen, nosi je jednak z trudną do uwierzenia dzielnością. Tak jest świetnie zakonserwowany, że na oko, najwyżej na jakie czterdzieści pięć wygląda.
Wysoki i szczupły, jest może trochę za blady, ale ta bladość dystynkcyi mu dodaje.
Na wysokiem czole ma dwa złotawe, połyskujące, zgrabne różki, które w razie potrzeby ukrywa w puklach bujnych, prawdziwie pięknych kruczych włosów.
Oczy ma duże i żywe, spojrzenie błyskawiczne, wadliwość jednak ta ostatnia, uwydatnia się bodaj wśród nocy tylko.
Usta, nadzwyczajnie piękne lubo sardoniczne, skoro się otwierają do szyderczego zazwyczaj uśmiechu, ukazują dwa szeregi zębów wcale nie tak ostrych i wcale nie tak ogromnych, jak przez prostą złośliwość rozpowiadają niektórzy.
Na ręku Szatana nie dojrzy nikt śladu pazurów, przeciwnie są to ręce wyjątkowo zgrabne i posiadające miękość jedwabistą.
Gdy ta ręka kogo pochwyci, bardzo trudno, a prawie, że niepodobna z niej się wyswobodzić, nie dlatego żeby uścisk taki był straszliwie silny, lecz, że taką ma wabność szczególną.
Nogi szatana są długie i elastyczne, i obute zawsze z nieposzlakowaną elegancyą.
Ta elegancya przebija zresztą w całym ubiorze Jego Szatanskiej Mości.
Wyprzedza on zawsze modę i nadaje ton wszystkim elegantom swego państwa.
No i nie może być inaczej!
Piekło przepełnione jest krawcami i szewcami, posiada też tłumy szwaczek i modystek.
Z jubilerów, rękawiczników i kapeluszników możnaby korpusy tworzyć.
Szatan i jego małżonka mają zatem pod ręką wszystkich, o jakich zamarzyć mogą dostawców, a zastępy te w czasie właściwym zwiększą znowu i moi i wasi, kochani czytelnicy, dostawcy.
Panowie przyjaciele ludzkości, nie wątpcie ani dna chwile o tem!...
Dyabeł ma zawsze masę na sobie klejnotów i to w najlepszym, gatunku.
Przepada on za brylantami i preciozami, dla tego zapewne, że z pomocą marnych tych błyskotliwych bawidełek najłatwiej mu dusze kobiece zdobywać.
Drogie kamienie, jak były od najdawniejszych czasów, tak są i zawsze bedą najpotężniejszą bronią szatana.
No, a teraz, skoro daliśmy już mniej więcej dokładny zarys bohatera niniejszego prologu, czas nam powiedzieć słów kilka o pięknej szatance Eoli, czas opowiedzieć pokrótce dzieje jej związku: z władcą piekieł, a potem poprowadzić czytelników na planetę Wenus do pałacu królewskiego.
Zaraz to wszystko zrobimy.


II.
Eola.

Biedna Eola gorzko nieraz żałowała utraconego raju, który porzuciła dla tego, aby się stać żoną Szatana.
Niestety były to żale spóźnione.
Bramy szczęśliwości niebiańskiej raz przed nią zamknięte, nie mogły się nigdy już dla niej otworzyć.
Rada nierada musiała i musi dotrzymywać w nieskończoność wiary małżonkowi, niebardzo zasługującemu na to.
Łatwo zrozumieć, że nie starczyłoby nam atramentu na spisanie wszystkich ułomności mister Szatana.
Opinia o nim jest tak dobrze znaną i tak zupełnie zasłużoną, że wydają się nam rzeczą całkiem zbyteczną dołączać nasze zdanie do tej nieskończonej liczby zdań, jakie od chwili stworzenia świata już się w tej rzeczy złożyły.
Nie jesteśmy ani, historykami, ani tembardziej pamflecistami.
Skoro świąt wyłonił się z nicości, Adam i Ewa zostali w raju osądzeni.
Była blondynką, on był mocnym brunetem a tak samo jak wszyscy ludzie, gustował w przeciwieństwach.
Szatan sprzeniewierzył się po raz pierwszy.
Eola dowiedziała się o tem i ogromnie się spłakała.
Biedna Eola! te jej łzy nie ostatni raz płynąć miały.
Mister Szatan, w miarę jak upływały wieki i jak się starszym stawał, robił się coraz większym bałamutem, a zazdrość Eoli przybierała rozmiary rozpaczliwe.
Zawsze młoda, zawsze piękna i zawsze kochająca, nie mogła znosić z zimną krwią opuszczenia i obojętności.
Każda nowa rywalka, a rywalek tych była poprostu moc nieprzeliczona, przejmowała ją boleścią i gniewem.
Tworzyła najrozmaitsze plany zemsty, gdy jednak przyszło je wykonać, zwyciężała zawsze dobroć jej wrodzona. Zalewała się łzami, zapominała o swej krzywdzie i za jedno dobre słowo niewiernego małżonka wszystko mu przebaczała.
Szatan zresztą podobnym był zupełnie do wszystkich mężów tego świata. Zwodził żonę, ile razy mógł tylko, ale miał zawsze dla niej względy i od czasu do czasu zwracał się do niej z czułością i galanteryą. Eola, zwyczajnie jak kobieta, brała tę fałszywą monetę za pieniądz wartościowy.
Oto jak stały rzeczy w chwili, w której wprowadzamy czytelników na planetę Wenus, czyli w końcu wieku ośmnastego.
Planeta, o jakiej mowa, ma wielkie z ziemią podobieństwo, z tą tylko różnicą, że jest od naszego globu z jakie piećdziesiąt pięć tysięcy razy większą.
Zaludnienie ma ogromne, a łatwo to zrozumieć, przypomniawszy sobie, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent z tej liczby ludzi, jacy świat zamieszkują, dostaje się po śmierci na tę planetę właśnie.
Wody ma Wenus poddostatkiem, ale wszystko to wody siarczane, takie, jak morze Martwe wypełniają, ma także lasów wielką obfitość i łąki prześliczne.
Taką jest dziś gwiazda Wenus i taką była w epoce naszego opowiadania.
Pałac Szatana zbudowany w stylu maurytańskim z marmuru różnokolorowego wznosi się w miejscowości tak wielkiej jak Paryż i Londyn razem.
Przy drzwiach stoją wszędzie straże.
Pełnią one niezmiernie skrupulatnie obowiązki swoje i nikomu ani wejść ani wyjść nie pozwalają, kto nie jest zaopatrzony w przepustkę, czyniącą zadość wszelkim wymaganiom odnośnych w tym względzie przepisów.
Na szczęście przepustka taka nie jest od nas wymaganą.
Przestąpmy zatem próg pałacu, przebiegnijmy wspaniałe dziedzińce i niezatrzymując wcale oczu na dekoracyach i fontannach z prawdziwie wschodnim przepychem pourządzanych, przebiegnijmy jak najprędzej przez salony szatana i zajrzyjmy do schronienia tajemniczego i eleganckiego, położonego w najdalszej części zabudowań.
Przybytek ten urządzony przez tapicerów piekielnych w stylu najwspanialszego rococo, jest buduarem pięknej Eoli.
Czy nie należałoby go opisać?...
Zdaje nam się, że nie dalibyśmy sobie z tem rady, więc się nie puścimy na to.
Dwanaście płomieni tak potężnych, że ziemia nie może dać o nich pojęcia, obrzuca światłem „à giorno“ buduar.
Eola, wyciągnięta na sofie, trzyma w ręku romans Crebillona syna, ale go nie czyta wcale.
Oczy jej zwracają się co chwila ku zegarowi, który zaraz wydzwoni trzecią godzinę rano
Wargi drgają niecierpliwie.
Pani szatanowa wygląda na lat dwadzieścia cztery do dwudziestu pięciu najwyżej.
Wiemy naturalnie, że miała tyle przed blizko siedmiu tysiącami laty.
Pomimo nadzwyczajnej bladości twarzy i sinych podkówek, otaczających jej wielkie, piękne, czarne oczy, jej przedziwna uroda ma w sobie coś niebiańskiego.
Zdaje ci się, że spojrzenia takie słodkie, takie czyste, takie szlachetne, żadnej zdrady kryć w sobie nie mogą, zdaje ci się, że karminowe usteczka, tak rozkosznie uśmiechnięte i tak zgrabne, do jakiejś niepokalanie tylko czystej należeć mogą istoty.
Brylantowe szpilki spinają na głowie Eoli jej długie włosy krucze, wpadające w odcień niebieskawy i zaplecione w dwa warkocze wspaniałe.
Młoda królowa — komu niewolno się zestarzeć, ten jest naturalnie wiekuiście młodym! — miała na sobie ranny szlafroczek z jakiejś nieznanej materyi, koloru gorejącego ponczu.
Dziwny kolor!... powie kto może.
Zapewne, ale mody w królestwie ciemności wcale są inne, niż na ziemi.
Na małych zgrabnych nóżkach miała haftowane pantofelki różowe.
Wybiła godzina trzecia.
— O!... szepnęła Eola... to nie do wytrzymania doprawdy!...
Gdzie on może być?... Trawi mnie niecierpliwość i próżne oczekiwanie!...
Zerwała się z sofy, cisnęła książkę na środek buduaru, wyciągnęła rączkę ku małemu stoliczkowi umieszczonemu w głowach sofy i uderzyła w dzwonek kryształowy, zaopatrzony w serce złote.
Otworzyły się drzwi i ukazały się dwie młode dziewoje.
Pokojowe, pomimo podrzędności obowiązków jakie sprawowały, mogły pod względem urody walczyć śmiało o pierwszeństwo z królową.
Jedną z nich była Aspazya, sławna kurtyzanka, faworyta Alcybiadesa.
Druga nie mniej piękna, nie mniej zręczna i nie mniej sławna to Ninon de Lenclos.
Aspazya zatrzymała się przy progu.
Ninon de Lenclos zbliżyła się do samej sofy.
— Czy Wasza królewska mość, potrzebuje usług naszych?... zapytała z ukłonem, zdradzającym wyborną szkołę.
Eola dała znak potwierdzający.
— Wasza dostojność pragnie się zapewne rozebrać i położyć?... wtrąciła Ninon.
Eola wstrząsnęła przecząco głową.
— A jednak jest już bardzo późno i Wasza królewska mość musi odczuwać potrzebę spoczynku... Wasza królewska mość sypia za mało i była wczoraj znacznie bledszą, niż zwykle... Ośmielam się zwrócić na to uwagę...
— Wszystko mi jedno — zawołała królowa z goryczą. Co moja bladość kogo obchodzi?...
Aspazya i Ninon zamieniły znaczące ze sobą spojrzenia.
A w tem francuzka z poufałością subretki będącej w łaskach szczególnych i mającej tę pewność siebie, że wszystko cokolwiek powie i zrobi, dobrze zostanie przyjęte, powiedziała:
— Obawiam się, aby Wasza królewska mość nie trapiła się niepotrzebnie przypuszczeniami nieuzasadnioneni.
— Ninon — przerwała żywo, Eola — ty wiesz najlepiej, iż mój niepokój i moje troski mają zawsze usprawiedliwioną przyczynę... Gdy pana męża nie ma w domu do godziny trzeciej z rana, to żona nietylko chyba może, ale nawet powinna się niepokoić.
— Czy Wasza królewska mość pozwoli wyrazić zdanie moje w tym względzie?...
— Mów.
— A więc co do mnie, wyznaję i twierdzę, że mężowie w ogólności, a szczególnie mężowie niewierni, nie warci są, aby się troskano o nich...
— Co mówisz?...
— Bezwzględną prawdę!.. Kochanek, narażający się dla nas... no!... to jeszcze... ale mąż?... Ptak, któremu skrzydeł nie podcięto, ucieka i nie powraca, ale mąż?... o!... ten wróci zawsze!... to rzecz główna... o resztę mniejsza!...
— O! Ninon widać, żeś nie kochała nigdy! — westchnęła królowa.
Ninon uśmiechnęła się ironicznie.
Wcale nie taką miałam opinię na ziemi — odrzekła. — Wierzono ogólnie, że się często i długo kochałam...
— Kochać często, to wcale nie kochać!... prawdziwa miłość, jak się raz zagnieździ w sercu, nigdy już z niego nie wychodzi...
Aspazya i Ninon, znowu spojrzały po sobie.
— Trzeba naprawdę znaleźć się w piekle, ażeby usłyszeć coś podobnego z ust zamężnej kobiety!... — pomyślały obie jednocześnie.
Królowa mówiła:
— A kto wie, czy król już nie wrócił?... — Może obawia się, aby mi nie przeszkodził, i może dla tego się nie pokazuje?...
— I to być może — odpowiedziała Ninon.
— Trzeba się przekonać — rzekła Eola.
— Czy mam posłać do apartamentów Jego królewskiej mości?...
— Przejdź sama... tylko powracaj prędko.
Ninon skłoniła się i wyszła.
— Aspazyo zbliż się!... — powiedziała królowa.
Greczynka zbliżyła się.
Ubraną była w białą wełnianą tunikę, która jak w wieku Peryklesa, dokładnie uwydatniała wspaniałe kształty jej ciała.
— Co ty robiłaś?... — zapytała królowa — żeby ściągać wszystkie na siebie spojrzenia, ażeby przykuwać do siebie wszystkich tych pięknych Ateńczyków, tych wielkich filozofów, co cię zawsze otaczali i nigdy cię nie przestawali uwielbiać?...
— Używałam talizmanu, którego moc jest niezawodną.
— Jakiego?...
— Nie śmiałabym wyznać tego Waszej królewskiej mości.
— Rozkazuję ci... powiadaj!... Co to za talizman jakiś?...
— Niewierność.
Królowa zadrżała.
— Jakto!... — krzyknęła — przywiązujemy się do tych, co nas oszukują?...
— Tak przynajmniej za moich czasów bywało.
— Czyż to możebne?... czyż to podobne do uwierzenia?...
— To niezbita prawda, proszę Waszej królewskiej mości!... Nie czujemy nigdy większej wartości dobrego, jak wtedy, gdy obawiamy się je utracić!... W tem tajemnica cała.
— Masz racyę — szepnęła królowa — masz najzupełniejszą racyę... Posiadam liczne na to dowody!... Nigdy tak nie kochałam króla, jak od czasu, kiedy mnie zaczął zaniedbywać...
— Gdyby mi Wasza królewska mość pozwoliła poradzić sobie!...
— To?...
— To powiedzałabym jej, że użycie talizmanu, jakiego ja używałam, zależy w zupełności od Waszej królewskiej mości... Dla czegoby nie sprobować.
Ja miałabym oszukiwać króla! — zawołała Eola z oburzeniem.
Dla czegoby, nie?... Zdaje mi się, że Jego królewska mość w zupełności na to zasługuje!...
— Nigdy nic podobnego nie uczynię...
— Skoro tylko Najjaśniejsza Pani wyróżnisz którego ze swych poddanych, król do nóg jej powróci, bardziej niż kiedykolwiek zakochany.
— Być może... ale pokątne miłostki kosztowałyby mnie za drogo... Wolę cierpieć, aniżeli być szczęśliwą za taką cenę.
— E!... to tylko pierwszy krok taki się trudny wydaje!...
— Aspazyo!... dajesz mi piekielną radę!...
— Czy Wasza królewska mość zapomina, że w piekle jesteśmy.
— Prawda...
Eola po chwili dodała... wychodź... wychodź!... ja się boję ciebie.
Aspazya skłoniła się i wyszła.
Zanim atoli zamknęła drzwi za sobą, odwróciła się i rzekła:
— Niech się Wasza królewska mość namyśleć raczy... Wobec takiego potępieńca, jakim mi się król wydaje, nie należałoby rady mojej lekceważyć...
— Wychodź!... powtórzyła królowa. Wychodź!... bo inaczej oskarżę cię przed monarchą.
Aspazya miała na twarzy uśmiech szyderczy.
Bardzo ona mało obawiała się szatana, który gdy tylko schwytał ją gdzie na osobności, zaraz w pół obejmował i wyciskał na jej pięknym buziaku, z tuzin przynajmniej gorących pocałunków.
Całe to przeklęte pokolenie mężowskie zdolne jest zawsze do wszystkiego, cóż dopiero mówić o mężach dyabłach.
Eola, gdy sama pozostała, westchnęła ciężko i zakryła chustką oczki łzami zaszłe.
W tej chwili Ninon de Lenclos przed nią stanęła.


III.
Dyabeł u siebie.

— No i cóż... zapytała żywo królowa.
— Niema Jego królewskiej mości w pałacu... odpowiedziała pokojowa.
— Czy jesteś pewną tego zupełnie?...
— Niestety!... Najjaśniejsza Pani!...
— Kto cię powiadomił o tem?...
— Pierwszy kamerdyner królewski.
— Tyberyusz?...
— Tak... on właśnie...,
W tem miejscu musimy objaśnić czytelników naszych, że ex-cesarz, który radby był, iżby lud rzymski posiadał jednę głowę, aby ją ściąć można było za jednym zamachem, był jak najbardziej zaufanym kamerdynerem Szatana i jako taki, używanym był we wszystkich najdelikatniejszych misyach Jego szatańskiej mości. Z obowiązków tych świetnie się wywiązywał.
Eola zapytała:
— Czy Tyberyusz zdaje się być zaniepokojonym?...
— Ale gdzież tam, Najjaśniejsza Pani!... zasypia sobie najswobodniej w przedpokoju, oczekując niby na króla. Gdym mu zrobiła za tę ospałość wymówkę, oświadczył mi opryskliwie: król ma swój klucz w kieszeni... jak przyjdzie to mnie obudzi.
— Dobrze, Ninon, możesz się oddalić, powiedziała smutno królowa, nie potrzebuję już usług twoich.
— Czy Wasza królewska mość nie będzie się rozbierała?...
— Nie.
— Nie położy się Wasza królewska mość do łóżka?...
— Do łóżka?... a to po co?... czyżbym ja zasnąć potrafiła?...
— Co zatem Wasza królewska mość robić zamierza?...
— Czekać!...
— Jakto... do białego dnia?...
— Do białego dnia, jeżeli potrzeba będzie.
— Ależ Wasza królewska mość zamorduje się doprawdy.
— Ninon!... odparła królowa z uśmiechem bolesnym, nie zapominaj, że jestem nieśmiertelną, niestety...
Ninon chciała coś odpowiedzieć.
Nie stało jej czasu na to jednakże.
W przedpokojach rozległa się głośna wrzawa.
Dały się słyszeć głosy straży, powtarzającej hasło umówione.
Jednocześnie zastukano do drzwi buduaru.
Ninon pobiegła otworzyć; rozmawiała małą chwilę z kimś niewidzialnym, poczem powróciła żywo do królowej mówiąc:
— Najjaśniejsza pani, Tyberyusz, przysłany przez swego pana, przyszedł z zawiadomieniem, że król przybędzie tu za kilka sekund i pragnie wiedzieć, czy Wasza królewska mość przyjąć go raczy?...
Twarzyczka Eoli rozjaśniła się radością, a na bladych jej policzkach wystąpiły żywe rumieńce.
— Niech przybywa!... — zawołała i niechaj pewnym będzie, że królowa oczekuje go z upragnieniem i niecierpliwością!...
Ledwie Eola zdążyła wypowiedzieć te słowa, gdy drzwi buduaru otworzyły się na rozcież i Szatan się ukazał.
Przypominamy czytelnikom opis powierzchowności Jego piekielnej mości, jaki pomieściliśmy w pierwszym rozdziale niniejszego prologu. Nie mamy nic dodać do tego portretu obecnie, nie możemy też nic ująć z niego.
Szatan ubrany był podług ostatniej mody i wyglądał tak świetnie, jak żaden zapewne z elegantów dworu francuzkiego, z ostatniej ćwierci ośmnastego stulecia, nigdy się nie przedstawiał.
Strój jego odznaczał się wyszukanym zbytkiem i jednocześnie prostotą, znamionującą gust pański prawdziwie. Niezwykła prostota i wyszukany przepych!.. dwie prawie niepodobne do skojarzenia przeciwności, tu jednak najszczęśliwiej zastosowane były.
Należymy do rzędu tych ludzi, którzy najchętniej oddają Cezarowi co jest Cezarowego, i gdy pan dyabeł zasługuje na pochwałę, chwalimy pana dyabła.
Pod białem atłasowem ubraniem zwierzchniem, haftowanem suto złotem i utkanem perełkami, miał ubranie z materyi bardzo jasnej, dżetem wyszywanej.
Przy białych jedwabnych pończochach miał sprzączki diamentowe, takie same przy trzewikach o czerwonych obcasach, z podeszwami, jak arkusz papieru cieniutkiemi.
Kapelusz oszyty galonem złotym, nosił z kokieteryą na bok trochę, włosy miał upudrowane i ułożone w ten sposób, żeby zakrywały zupełnie dwa małe dyabelskie rożki.
Mankiety u żabotów zrobione były z najpiękniejszych koronek alansońskich.
Na palcu błyszczał mu pierścień z brylantem, wartującym sto tysięcy dukatów.
Trzy brylanty, każdy tej samej wartości, widniały na rękojeści szpady.
Guziki przy kamizelce wszystkie były brylantowe, a każdy wart był sto tysięcy liwrów.
— A cóż tyle diamentów i brylantów?... — wykrzyknie może nasz czytelnik.
No prawda, ale nie trzeba się temu dziwić.
Szatan, jak już wspominaliśmy o tem przecie, kocha się namiętnie w klejnotach, szczególniej w małych błyszczących kamykach, których wartość jest nieocenioną, a ma bardzo na nie łatwy sposób.
Jakiż to sposób?...
Opowiemy go naszym czytelnikom, w przekonaniu, że tych, co go sprobują wykonać, uczynimy bogatszymi od pana barona Rotszylda.
Wiadomo każdemu, że diament nie jest niczem innem, jak węglem skrystalizowanym przez gorąco, niemożebne do otrzymania dziś jeszcze w pracowniach najsławniejszych chemików.
Szatan brał w palce kawałek węgla, przytykał do ust i chuchał na niego przez dziesiątą część sekund.
Po takiej łatwej operacyi, mały kawałek węgla, stawał się dużym diamentem.
Widzicie, że nie nadto prostszego, że sposób to dostępny dla każdego.
Potrzeba tylko, ażeby mieć oddech podniesiony do dwóch, albo trzech set stopni gorąca...
Bagatela!...
Dla czegóżby dojść do tego nie można było?...
Wynaleziono przecie telegrafy elektryczne!...
Dyabeł skłonił się z galanteryą, cechującą człowieka dobrze wychowanego i z okiem jaśniejącem, zbliżył się do małżonki, żeby ją pocałować.
Królowa roztworzyła ramiona i chciała rzucić mu się na szyję.
Ale się powstrzymała.
— Jeżeli go przyjmę tak serdecznie — pomyślała sobie — jeżeli pokażę mu, jak go kocham, to nie zechce się tłomaczyć, a ja chcę, żeby się wytłomaczył.
I cofnęła się o dwa kroki, i zrobiła minkę nadąsaną...
Szatan włożył kapelusz pod pachę — wyjął z kieszeni tabakierkę, perłami i rubinami wysadzaną, wziął proszku w dwa palce i zażył go delikatnie.
Potem otrząsnął żabot, wykręcił się na czerwonej swojej pięcie, poprawił mankiety, schował do kieszeni tabakierkę i zawołał nareszcie głosem jakby szepleniącym trochę:
— Przez litość, piękna przyjaciołko, co za mucha siadła ci na nosku?... Co znaczy ta nadąsana minka?.. Czy nie jesteś słabą przypadkiem?...
Teraz w modzie są przerozmaite choroby.
— Panie — odpowiedziała z godnością Eola, porzuć pan, proszę, ten ton żartobliwy, bo nie nadaje się on wcale do obecnej sytuacji...
— Powiedziałaś: „sytuacji,“ kochana przyjaciołko, czyżby to prawdą być miało?... Daję słowo honoru, że nie spodziewałem się wcale...
— Spojrzyj-no na ten zegar...
— Nie ma potrzeby — mam przecie swój zegarek... — Ale zresztą cóż może mieć za związek godzina z tą niby groźną sytuacyą?...
— Czyż znajdujesz, że przystoi szanującemu się mężowi spędzać większą część nocy po za domem?...
— Ależ, jeżeli ten mąż zatrzymany jest po za domem bardzo ważnemi sprawami...
— Więc miałaś jakieś interesy?...
— Tyle ich miałem, że nie wiedziałem, gdzie się obrócić!...
— W swojem państwie?..
— W najpiękniejszej i najważniejszej części tego państwa.
— Założę się, żeś był na ziemi...
— I wygrasz.
— We Francyi byłeś... nie prawdaż?...
— Zgadłaś.
— I zapewne w Paryżu?...
— Co za domyślność!...
— O!... bardzo mała w tem moja zasługa, skoro wiem oddawna, że trzy co najmniej części swojego życia przepędzasz nad Sekwaną... — Tak, czy nie?...
— Ani ci myślę zaprzeczać...
— Cóż za jakiś dziwny urok ma dla ciebie to miasto?..
— Ten, że jest najpiękniejszem na świecie, że zbieram w niem najobfitsze plony, że mnie przyjmuje zawsze z otwartemi rękami, że adoruje mnie pod wszystkiemi postaciami...
— Dla czego nie dodasz, krzyknęła królowa ze złością — gdzie się najpiękniejsze kobiety znajdują...
— Czyż posądzałabyś mnie oto?... — rzekł małżonek, przykładając rękę do serca — no tego się nie spodziewałem po tobie!... Oddawna już dałem pokój wszelkim błędom przeszłości!.. błędom zresztą przebaczalnym, skoro serce żadnego w nich nigdy nie brało udziału... Dla mnie na całym świecie istnieje jedna tylko kobieta... ta jest moją królową... moją panią.
— Śliczne frazesy, ale kto mi zaręczy, że prawdziwe?... Tyle razy już mnie zwodziłeś...
— Chcesz dowodów mojej szczerości?...
— Tak.
— Zaraz ci je przedstawię — odpowiedział małżonek Eoli i wyjął z miną tryumfującą z kieszeni długi woreczek z kółek stalowych, zamknięty na mikroskopijną diamentową kłódeczkę.
Po za temi metalowemi ogniwkami ruszały się jakieś maleńkie postacie i wychodziły żałosne piski.
Dyabeł podał woreczek żonie.
— Co to jest?... zapytała.
— Moje usprawiedliwienie...
— Ależ woreczek zamknięty.
— Proszę cię... oto kluczyk.
Królowa otworzyła kłódeczkę i poruszyła się ździwiona, zobaczywszy wymykające się z otworu, lilipucie figurki.
— Co to jest?... — zawołała zaciekawiona — co to za żywe lalki?...
— To moje żniwo z nocy dzisiejszej — dziesięć dusz zagarniętych własną moją ręką, dusze to wyborowe... ta pierwsza to młodzieniec, który się zgrał w karty pomiędzy jedenastą a dwunastą, a któremu doradziłem, ażeby sobie w łeb palnął o samej północy... Przypuszczasz zapewne, że mając tyle do roboty, musiałem się dobrze nakręcić?...
— Mój mężu, mój kochany mężu, wybacz mi moje podejrzenia...
— Przebaczam ci je chętnie, ale pod warunkiem, że na przyszłość nie będziesz już źle sądzić o mnie...
Królowa nie wierzyła jednakże całkiem w szczerość słów męża, pomimowoli niepokoiły ją jakoś te zanadto częste na ziemię wycieczki.
Gdy pozostała samą, zaczęła się zastanawiać i doszła do przekonania, że pan mąż musi się widocznie nudzić w piekle, a wybornie zabawiać się na ziemi,
Cóż zrobić, żeby go przy sobie utrzymać?...
Potrzeba naturalnie czemś go zainteresować... Ale jak się wziąć do tego?...
Namyślała się długo, nareszcie wykrzyknęła:
— Znalazłam sposób!...
Posłała natychmiast po starego czarnoksiężnika, który świeżo przybył do piekieł.
Naradzała się z nim, a kiedy się rozstawali, miała minę uszczęśliwioną.
Upłynęło kilka dni na niecierpliwem oczekiwaniu.
Nareszcie pewnego poranku zjawił się czarnoksiężnik w pałacu, a dwóch potępieńców wniosło za nim na ramionach ogromną ciężką skrzynię.
Czarodziej trzymał w ręku dwie lunety ze złota i kryształu, zamknięte w pudełku aksamitnem,
— Mądry starcze — rzekła królowa — czy ci się tylko powiodło?...
— Tak sądzę, miłościwa pani, przedstawię wam zaraz rezultaty pracy mojej...
Eola długo rozmawiała ze starcem.
Po pewnym czasie posłała Ninon, aby poprosić do niej króla.
Mister Szatan stawił się natychmiast.
— Wzywałaś mnie, kochana żono? — zapytał.
— Tak, bo ci przygotowałam pewną niespodziankę.
— Wszystko, co od ciebie pochodzi, musi być bardzo pięknem. Cóż to takiego?
— A oto.
Królowa wzięła męża pod rękę i poprowadziła go do okrągłego stolika zarzuconego nieskończoną liczbą maleńkich figurek, wykonanych artystycznie, a przedstawiających mężczyzn i kobiety różnego wieku i wszystkich krajów świata.
— Albo sie mylę — wykrzyknął dyabeł — albo ci wszyscy mali ludzie są maryonetkami...
— Nie mylisz się, kochany mężu.
— Cóż ty z tem zrobić pragniesz?... — zapytał.
— Wiem, że lubisz bardzo przedstawienie, odpowiedziała królowa — chcę ci więc pokazać komedyę... To są aktorowie moi...
— Czy mówisz seryo, czy żartujesz?...
— Zaraz się sam o tem przekonasz... Wybierz tylko z pomiędzy tej masy pewną liczbę osobistości...
— Bardzo dobrze, ale na co?...
— Zobaczysz... Zrób, o co cię proszę.
Dyabeł wybierał figurki, a Eola kładła je do wysłanego atłasem kosza.
— Czy już dosyć będzie?... zapytał Szatan.
— Wybierz jeszcze kilka... odpowiedziała królowa.
Szatan chwycił całą garść figurek i rzucił je do kosza.
— No cóż dalej?... zapytał.
— Podaj mi rękę i chodźmy.
— Gdzie?...
— Na wysoką, pałacową wieżę.
— Co za szczególniejsza fantazya — zamruczał Szatan, wstępując na schody, pod rękę z królową.
Czarnoksiężnik szedł za nimi, trzymając teleskop w ręku.
Aspazya i Ninon kosz dźwigały.
Weszli na platformę wieży wysokiej, jak szczyt Himalaja.
— Oh!.. wykrzyknął dyabeł, stając na ostatnim stopniu.
— No a teraz?... zapytał.
— Teraz zobaczysz... odpowiedziała królowa, czy mali moi aktorowie dobrze umieją role...
— Ale gdzież ten teatr?...
Żona wskazała ręką ziemię.
— Teatr, to świat, powiedziała.
Wzięła jednę z maryonetek i rzuciła ją w powietrze.
Mała figurka zamiast upaść u stóp wieży, pofrunęła z wiatrem i znikła w przestrzeni.
Z innemi figurkami zrobiła władczyni piekieł to samo.
Dyabeł patrzył, ale nic nie rozumiał.
Kiedy zniknęła figurka ostatnia, wykrzyknął:
— No już wszyscy aktorowie wyrzuceni!... Gdzież oni są i jakże ich odnajdziesz?...
— Wchodzą już przecie na scenę... odrzekła królowa.
— Ale ba!..
— Patrz!
Powiedziawszy to, podała mężowi jednę z lunet.
Przyłożył ją do oka, skierował ku ziemi i krzyknął ździwiony. Zobaczył wyraźnie, że się poruszają oto te małe osóbki z kosza. Nie były one już maryonetkami, ale prawdziwymi ludźmi...
Mister Szatan nie tylko widział, jak się poruszają, ale słyszał, jak rozmawiają...
To co dyabeł widział i słyszał, opowiemy czytelnikom.

Koniec prologu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.