Dom tajemniczy/Tom I/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Właścicielka czerwonego mieszkania śmiać się nie przestawała.
— Moja piękna przyjaciołko, rzekł baron, zdaje mi się, że nie wielką przywiązujesz wagę do tego, co ci powiedziałem?...
— Mój kochany Luc, odpowiedziała Perina, świętą mi prawdę wyjawiłeś przed chwilą... Obiecałeś odsłonić mi nową stronę swojego życia, nową stronę twojego charakteru... Istotnie odkrywam w tobie dzisiaj zupełnie nieznanego mi dotąd człowieka... Człowiek ten, muszę przyznać, wygląda mi na osobnika o dobrze nadpsutych zmysłach, bo plecie mi niepodobne do wiary androny, bo jego świetne nadzieje, są podług mnie naiwnemi, a właściwie chorobliwemi złudzeniami.. Spodziewam się, że się nie obrazisz na mnie za tę otwartość moję...
— Ani choćby żartem nawet, odrzekł Kerjean spokojnie. Mogłem się przecie spodziewać i spodziewałem się naprawdę twojej szyderczej niewiary, co jednakże wcale nie przeszkadza, ażeby owe chorobliwe niby iluzye moje, stały się rzeczywistością przepiękną... Małżeństwo, o jakiem marzę, ma się stać pierwszym szczeblem wysokich przeznaczeń moich, a że jest możebne, jak najzupełniej możebne, to zaraz cię o tem przekonam.
— Proszę bardzo...
— Wczoraj przytrafiła mi się oto pewna awantura...
— Miłosna?...
— Nie... ale taka, w której odegrałem rolę zakochanego...
— Wchodzą zatem kobiety jakieś do tej awantury?...
— Dwie nawet.
— Słucham i bardzo jestem ciekawa.
— Wczoraj, jak wiesz, dzień piękny był wyjątkowo — dzień to był jakby umyślnie na przechadzki przeznaczony... Około drugiej z południa udałem się do ogrodu Tuilleries, którego aleje tłumy całe zalegały... Miałem tam rendez-vous w zakładzie Renarda, znajdującym się, jak wiadomo, w najpiękniejszej części parku.
— Czy rendez-vous było miłosne?...
— Bynajmniej!... było... karciane... Przyrzekłem trzem młodzieńcom, przybyłym z prowincyji, rewanż z przepysznej partyi faraona, jaką wygrałem od nich dnia poprzedniego...
— Znalazłeś zatem trzy nowe gołąbki do oskubania!... mruknęła Perina.
Baron nie zwrócił żadnej na to uwagi i ciągnął dalej:
— Byłem o jakie trzydzieści kroków od modnej restauracyi, gdy spostrzegłem idące ku mnie dwie damy...
— Zapewne heroiny tego opowiadania?..
— Właśnie... Jedna stara, z fizyonomią tych nadzorczyń, jakie spotykamy na każdej stronicy romansów hiszpańskich... druga za to młoda dziewczyna.
— Ładna?...
— Pozostawiam, co do tego, wolne pole twojej imaginacyi. Wyobraź sobie piękność najdoskonalszą, najwykwintniejszą, a jeszcze daleką bardzo będziesz od rzeczywistości... Wyobraź sobie blado złotawą twarzyczkę kreolki, wielkie, błyszczące oczy, nóżkę nimfy... wyobraź sobie...
— Cóż za zapał, panie baronie!... wykrzyknęła Perina.
— Byłażbyś zazdrosną?... zapytał Kerjean.
Perina wzruszyła ramionami.
— A więc... odrzekł szlachcie, dla czego mi przerywasz?... Młoda ta dziewczyna, oprócz piękności, miała postawę wielkiej damy, na której nie można się pomylić.
— Jednakże, przerwała znowu Perina, dwie kobiety, włóczące się same po ogrodzie Tuilleries, nie musiały być zapewne niczem innem, jak tylko zwyczajnemi awanturnicami.
— Nie pozwoliłaś mi dodać, że szło tuż za niemi trzech lokai, z miną arogancką, od stóp do głów ugalonowanych, wszystko prawdziwe typy lokai wielkiego domu! W chwili kiedy dozorczyni i młoda dziewczyna miały się mijać ze mną, z restauracyi Renarda, wysypało się z pół tuzina oficerów gwardyi saskiej. Że panowie ci zanadto trochę czcili bożka Bachusa, widać to było z ich całego zachowania się, a zwłaszcza z niepewnych kroków. Jeden z nich zauważył młodą dziewczynę, która przyśpieszyła kroków, aby uniknąć spotkania, podbiegł do niej, pochwycił bez ceremonii w objęcia i chciał pocałować. Na krzyk dziewczęcia, trzej lokaje dobyli pałaszy i rzucili się na napastnika.
Pięciu oficerów podbiegło na pomoc koledze. Spacerujące tłumy, zobaczywszy pałasze obnażone, rozbiegły się, co sił starczyło, we wszystkie strony, tak, że wkrótce zostałem prawie sam jeden, zaledwie o kilka kroków od miejsca wypadku. W jednej chwili lokaje zostali rozbrojeni, poturbowani i obaleni na ziemię... Oficerowie upojeni łatwem zwycięztwem i rozzuchwaleni trunkiem zabierali się już do wciągnięcia młodej dziewczyny przemocą do szynkowni Renarda, pomimo naturalnie rozpaczliwych protestów dozorczyni... Zbliżyłem się i odezwałem do wojskowych poważnie a zimno:
„Albo się bardzo mylę, moi panowie... albo też, co daleko jest prawdopodobniejsze, widzę przed sobą zuchów, których męztwo ujawnia się wyłącznie albo wobec bezbronnych kobiet, albo wobec lokai... Czy panowie nie jesteście tego samego zdania?...“
Zaledwie skończyłem, gdy wszyscy sześciu naraz mnie zaatakowali.
— Sześć szpad przeciwko jednej!... mruknęła Perina. Czy wiesz, mój Luc kochany... że położenie nie było wcale do zazdrości.
— Tak i ja je osądziłem, odpowiedział młody szlachcic, gdy się zobaczyłem opasany łukiem żelaznym... Byłem zły sam na siebie, iż wdałem się lekkomyślnie w całą tę głupią awanturę... Szczęście całe, że miałem do czynienia z pijanymi, którzy ani w ręku ani w oczach nie mieli potrzebnej pewności. Położyłem trupem na miejscu jednego z przeciwników, dwóch ciężko raniłem, czwartego rozbroiłem, strzaskawszy mu i wytrąciwszy z ręki szpadę. Co do dwóch ostatnich, ci przerażeni rezultatem starcia, ratowali się ucieczką, pozostawiając na placu rannych kolegów i zniknęli wkrótce pośród drzew sąsiedniej alei.
— Świetnie!... prawdziwie świetnie!... zawołała właścicielka Czerwonego domu z zapałem na wpół szczerym, na wpół szyderczym. Oto starcie prawdziwie romantyczne i z prawdziwą przeprowadzone brawurą.
Czekam niecierpliwie, co się stało następnie.
— To następne nie jest niczem już nadzwyczajnem, nie jest niczem takiem, czegoby nie można się łatwo domyśleć, gdybym nawet zakończył na tem, co opowiedziałem. Zbliżyłem się do młodej osóbki i powiedziałem: Nie potrzebuje pani niczego się obawiać, że jednak lokaje jej pozbawieni są możności pełnienia służby w tej chwili, będę się miał za prawdziwie szczęśliwego, jeżeli pozwolonem mi będzie odprowadzić panią, gdzie się okaże potrzeba.
— Usługa została przyjętą?... przerwa Perina.
— Naturalnie. Młoda dzieweczka wsparła się na mojem ramieniu cała drżąca, zarumieniona i wzruszona, gdy tymczasem ochmistrzyni zapewniała mnie w słowach gorących, o ich niewygasłej dla mnie wdzięczności. Potem, co zaszło, piękne dziecko nie mogło ani myśleć o dalszem używaniu przechadzki... Skierowaliśmy kroki nasze ku pałacowi, który zamieszkiwała jej rodzina. Zostałem przedstawiony i ojcu i matce, przyjęty przez nich z serdecznem uznaniem, a przy pożegnaniu, uprzejmie proszony, abym odtąd dom ich uważał, jak swój własny... Ci państwo, to wyjątkowi bogacze, a jednocześnie jedna to z najpierwszych rodzin we Francyi... Posiadają około trzech milionów, z których córka ich, jedynaczka, otrzyma w dzień ślubu milion tytułem posagu.
— A zatem, odezwała się właścicielka Czerwonego domu, tę to jedynaczkę masz ochotę pojąć za żonę?...
— Tę właśnie...
— I uważasz za możliwe to małżeństwo?...
— Rozumie się... Przedewszystkiem noszę przecież świetne nazwisko. Ocaliłem może, życie a z pewnością honor dziewczęcia, zdobyłem zatem tytuł do ubiegania się o jej rękę; jestem jak najbardziej przekonany, że jeżeli nie zechcesz odmówić mi swojej pomocy, uda mi się wszystko jak najlepiej.
Perina podniosła głowę i głosem ździwionym powiedziała:
— Mam ci przyjść z pomocą?... A o jakąż to pomoc chodzi?...
— O pożyczkę tysiąca luidorów.
— Boże wielki!... Tysiąc luidorów!...
— Suma sama przez się niewielka!...
— Zwaryowałeś chyba, kochany baronie!... Na co, proszę, użyłbyś te pieniądze?...
— Moja ruina ostateczna nie jest tak powszechnie wiadoma i nikt prawie nie przypuszcza, za pomocą jakich ryzykownych przedsięwzięć złocę moję nędzę, jak dobrze powiedziałaś na początku naszej dzisiejszej rozmowy. Te tysiąc luidorów, o które cię proszę, pozwoliłyby mi podtrzymać godność mojego imienia, pozwoliłyby mi utrzymywać się przez kilka tygodni tak, jak człowiekowi mojego rodu przystoi. Zresztą nie samą jedynie wdzięczność ofiarują ci w zamian za twoję przysługę.
Rzuć mi w garść kilka sztuk złotych, a w dniu, w którym stanę u ołtarza, niezależnie od stu tysięcy, za jakie mam prawo wykupić z rak twoich moję wolność, wyliczę ci jeszcze dwieście tysięcy luidorów. Co powiadasz na tę ofertę?...
— Uważam ją za najpiękniejszą na świecie.
— To znaczy, że ją przyjmujesz?... zawołał baron rozradowany.
— Wcale nie!... odparła Perina ze znaczącym pośpiechem, wcale nie!...
— Dla czego?...
— Bo to małżeństwo nie może przyjść do skutku... bo wielcy państwo, posiadacze trzech milionowej fortuny, nie będą tyle naiwni, aby jedyne dziecko i jego pieniądze oddać panu baronowi de Kerjean, dobremu bez wątpienia szlachcicowi, ale człowiekowi skompromitowanemu, zrujnowanemu i fatalnie obdłużonemu. Powiedziałam ci już raz i jeszcze ci powtarzam, że waryat tylko może sobie podobnym związkiem zaprzątać głowę.
— Perino... kochana Perino... wybąkał pan de Kerjean tonem błagającym, zaklinam cię... proszę cię na klęczkach o to, nie opuszczaj mnie, nie odtrącaj, nie doprowadzaj do rozpaczy. Przysięgam ci, że nie zawiedziesz się na mojej szczęśliwej gwiaździe!... Daj mi tylko możność działania... Jeżeli uważasz, że tysiąc luidorów, to za wielka d!a mnie suma, na pięciuset poprzestanę... Daj mi, droga Perino, tylko pięćset...
— Ani tysiąca, ani pięciuset, mój biedny baronie...
— Pomyśl tylko, że gdy stanę się bogaczem, zamiast tej marnej sumki, będziesz mogła schować do swego skarbca okrągłe trzysta tysięcy luidorów...
— Nie zbogacisz się nigdy, nie obawiaj się o to.
— Przypuszczam, że propozycya moja jest wyjątkowo korzystna, że warto zaryzykować coś w takim razie.
— Po co ryzykować choćby najmniej nawet, gdy się jest z góry przekonanym, że to idzie na stracenie.
— A zatem nic cię wzruszyć nie potrafi?... A zatem odmawiasz m?...
— Muszę.
— Pozwól mi mieć przynajmniej choć nadzieję, że się zmiękczyć pozwolisz...
— Jeżeli ta nadzieja ma jakieś dla ciebie znaczenie, to i owszem, miejże ją sobie. Znajdź sposób przekonania mnie, że to, co mówisz, nie jest mrzonką, nie jest prawdopodobieństwem, ale pewnością zupełną, a wtedy zrobię wszystko co żądasz?...
— Jakże możnaby cię przekonać?...
— To już twoja rzecz, mój baronie. Ci, co dobrze szukają, prawie zawsze znajdują... Szukaj, a być może, że znajdziesz także!... Tymczasem nie zaniechaj zużytkować całego swego rozumu i sprytu, całej galanteryi swojej, aby podobać się człowiekowi, od którego przyszłość twoja zależy. Staraj się wkręcić w łaski i serca posiadaczy trzech milionówna córkę i fortunę których polujesz... Ale, ale, jakże się ten dostojny papa nazywa?...
— Nazywa się książe de Simeuse.
Perina zadrżała widocznie.
— Książe de Simeuse!... powtórzyła.
— Tak jest... ostatni potomek jednego z najstarszych rodów w Anjou.
— Pałac ma przy ulicy Clovis, nieprawdaż, na rogu ulicy Wały świętego Wiktora, na górze świętej Genowefy?... dodała właścicielka Czerwonego mieszkania.
— Znasz ten pałac?... zapytał baron nie bez ździwienia.
Perina nie odpowiedziała.
Powstała z fotelu, wydobyła z kieszeni sukni pęczek kluczy i otworzyła drzwi żelazne szafy, ukrytej w jednej ze ścian pod boazeryą.
Następnie wyciągnęła z tego tajemniczego schowania ogromną księgę in folio, oprawną w czerwoną skóre i opatrzoną w klamry stalowe.
Położyła ją na stole i zaczęła drżącą ręką przewracać karty.
Każda z tych kart, pokryta pismem drobnem i zwięzłem, opatrzona była datą.
Po kilku minutach Perina znalazła, czego poszukiwała i odczytała uważnie całą stronę od początku do końca.
Potem podniosła głowę i wpatrując się w barona zapytała:
— Janina.... na imię jest córce księcia de Simeuse?...
— Zgadłaś... odpowiedział młody człowiek. Istotnie zgadłaś...
— W jakim jest wieku?...
— Może mieć lat dwadzieścia...
W tej chwili wydzwonił zegar godzinę dziewiątą.
— Tak... mruknęła Perina głosem cichym, stłumionym, takim jednak, że mogła być usłyszaną przez swego gościa... tak jest... ma rzeczywiście lat dwadzieścia... 20-go lutego 1752 r.... o tej samej co teraz godzinie... przyszła na świat Janina de Simeuse!... Czyżby magia, która uprawiam i z której żartuję sobie, nie była wiedzą próżną, czyżby wyrocznie, których zapytuję i w które nie wierzę wcale, przepowiadały niekiedy jednakże przyszłość?... Bądź co bądź, to coś szczególnego doprawdy!...
Właścicielka Czerwonego mieszkania, zajęła z powrotem miejsce w swoim fotelu i trzymając rękę na tajemniczej księdze, powtórzyła po raz drugi:
— Tak, to coś szczególnego doprawdy!...