Dom tajemniczy/Tom I/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Nie, kochana moja Perino... powiedział baron po chwili, ja wcale nie zwaryowałem... Wiem doskonale, co mówię, wiem doskonale, czego pragnę i zaraz cię przekonam, jako jestem przy zdrowych zmysłach, jako spełnienie moich prześwietnych marzeń możebne będzie i łatwe, jeżeli tylko ty zechcesz mi przyjść z pomocą.
— W czemże?... wykrzyknęła Perina, czy na seryo marzysz o królestwie?...
— Na seryo, moja droga!
— Spiskujesz zatem?... myślisz więc o zrzuceniu z tronu Ludwika XV i zajęciu jego miejsca? No i powiadasz, że nie jesteś waryatem?...
— Wcale nie spiskuję, przyjaciółko moja, i żaden z pewnością z poddanych, nie jest bardziej odemnie przywiązanym do władcy, rezydującego w Wersalu...
— Wytłómacz mi zatem jasno zagadkę swoję...
— Perino, rzekł pan de Kerjean z pewną uroczystością, to nie żadne żarty, to zupełnie święta prawda, że posiadam możność panowania!... Przedsięwziąłem olbrzymie plany, których powodzenie całkiem jest zapewnione... Będę panował nad wielkiem miastem, stanowiącem stolicę świata!... Będę panował nad Paryżem! Nie nad tym banalnym Paryżem, który oświeca słońce, ale nad Paryżem nocnym, dziwnym i tajemniczym... Nie jestem ani wrogiem, ani rywalem naszego chrześcijańskiego króla... Korona moja, lubo nie znajdzie się w niej kwiatu lilii, nie mniej potężną będzie... Ludwik XV-ty pozostanie monarchą dnia.... ja zaś zostanę władcą nocy!...
— Słucham, i zdaje mi się, że śnię...
— Nie koniec to jeszcze ździwieniu twemu, moja droga, zaraz rozejrzysz się w ciemności, która ci się tak głęboką wydaje. Czy wiesz, do jakiej należę rasy?
— Do jednej z najstarszych i najszlachetniejszych w Bretanii... Wszyscy dobrze o tem wiedzą.
— A więc stara krew pradziadów moich burzy się w moich żyłach. Jakieś dziwne głosy odzywają się we mnie i wyrzucają mi co chwila obecną moję degradacyę, straszne obecne poniżenie moje!...
— Czy nie odnalazłeś przypadkiem jakiego sumienia w sobie Kerjeanie?... zapytała z ironią Perina.
— Z pewnością, że je miałem kiedyś, ale musiało zmarnieć oddawna, skoro oddawna milczącem pozostaje.
— Więc cóż to są te twoje dziwne głosy?
— Zapewne głosy upokorzonej mojej duszy... Obiecałem, że będę im posłusznym, poprzysiągłem, że się wygodę z nicości!
— Wydobędziesz się z nicości?... a to jakim sposobem? Jeżeli miałbyś zamiar wrócić na drogę cnoty, to bodaj czybyś się nie przekonał, że namysł przyszedł zapóźno trochę.
— Wcale nie o cnocie mówię, moja Periny, ale o śmiałości i żelaznej woli. Sięgnij w głąb myśli mojej, którą zaraz ci małym przykładem objaśnię. Ten, kto wyciąga dwa luidory z kieszeni przechodnia, jest złodziejem... i tego wieszają, to fakt... ten który zabiera prowincyę państwu sąsiedniemu, jest zwycięzcą... i tego wieńczą wawrzynem...
— Chcesz zatem zwycięzcą zostać?
— Naturalnie...
— Kogóż opanować zamierzasz?
— Bogactwa i władzę.
— Jakim sposobem?
— Wiesz, czem się od blizko dwóch lat zajmuję?
— Jeżeli mam wierzyć temu, coś mi sam opowiadał z jakie sto razy, to kręcisz się całemi dniami i nocami po szulerniach, szynkowniach i wszelkich domach podejrzanych, aby szukać i znajdować głupców... Obok tego, w wolnych chwilach, dobrze zamknięty, uprawiasz nie bez powodzenia pewną wielką sztukę... sztukę podrabiania monet... Wszak tak?...
— Tak... ale ty znasz jednę tylko stronę mojego życia... tę, którą ci poznać pozwoliłem...
— Istnieje zatem strona druga?...
— Naturalnie... Od dwóch lat w tych szulerniach, w tych szynkowniach, w tych domach podejrzanych, w których rzeczywiście przepędzam czas od rana do nocy, organizuję zwolna, po cichu, w ciemności, potężne, tajemnicze stowarzyszenie, którego nić sam trzymam w ręku, a które odda mi niezadługo pod rozkazy zastęp bandytów, pełzających i operujących w nieznanych głębiach Paryża...
— Cóż chcesz uczynić z tych bandytów?...
— Zorganizować z nich potężną armię niewidzialną, a więc niezwyciężoną...
— Przeciwko komu?...
— Przeciwko całemu społeczeństwu..
— Jednem słowem chcesz wziąć w monopol rozboje i kierować rozbójnikami?...
— A tak, kochana Perino!... wykrzyknął baron wesoło, odgadłaś nareszcie myśl moję i nazwałaś ją właściwie... Zbieram kilka tysięcy łotrów, organizuję ich, daję im dowódzców, a sam zostaję wodzem naczelnym. Ale to jeszcze nie wszystko...
— Cóż tam jeszcze?...
— Podrabianie pieniędzy...
— Słusznie, to jeden jeszcze wydział twojego przemysłu... zapomniałam o nim zupełnie...
— Powiedziałaś, moja piękna, powtarzam własne twoje słowa, że przepędzam wolne moje chwile nad mozolną pracą, rezultatem której, jest puszczanie w obieg kilku sztuk złota lepiej lub gorzej naśladowanych... Cóż znowu?... Jeżeli tak myślisz... to mnie wcale nie znasz i sądzisz bardzo błędnie!... Szukałem — i znalazłem! Nie znalazłem wprawdzie kamienia filozoficznego, ale to samo prawie; znalazłem sposób na dawania metalom bezwartościowym, dźwięku i ciężkości złota... I zamierzam wybijać pieniądze na wysoką skalę!... Chcę mieć warsztaty, wspanialsze od tych, w jakich pracują robotnicy królewscy!... Chcę codziennie pakować w beczki po sto tysięcy luidorów i wkrótce urzeczywistnić marzenie zalewania Paryża potokami złotemi...
Po chwilowem milczeniu, widząc, że Perina siedzi milcząca ze spuszczonemi oczami, zapytał:
— Cóż ty na to, droga moja?...
— Przyznaję, że projekt masz wspaniały, że świadczy on o niepospolitej inteligencyi twojej...
— Krótko mówiąc, pochwalasz go?...
— Pochwalałabym go z całej siły, gdyby tylko możliwym był do wykonania.
— Sądzisz więc, że tak nie jest?...
— Jestem pewną tego zupełnie.
— Dla czego?...
— Dla kilku przyczyn.
— Mianowicie?...
— Najprzód dla tego, że podobne przedsięwzięcie wymaga wielkiego nakładu.
— Tak, zrobiłem najdokładniejsze co do tego obliczenie i wiem, jaki powinienem mieć fundusz.....
— Jakiż tedy?...
— Bagatelkę... najwyżej ośmset tysięcy liwrów...
Perina aż podskoczyła.
— Mała rzecz!... zauważyła, śmiejąc się sarkastycznie... ty nazywasz to bagatelką?...
— Skoro się myśli o miliardach, toć ośmset tysięcy liwrów, są bagatelką tylko...
— Przypuśćmy... Zkądże jednak wydobyć podobną sumę?... Zapewne na to nie potrafisz mi odpowiedzieć...
— Owszem, odpowiem ci, ale później trochę. Przedewszystkiem, stawiaj mi dalsze zarzuty...
— A więc zarzut drugi: Pracownie fałszywych pieniędzy, podobne do tych, o jakich marzysz, nie mogą być tak byle gdzie zakładane. Trzeba je uczynić nie podobnemi do wyśledzenia, trzeba je schować gdzieś w głuchych podziemiach jakichś starych, opuszczonych pałaców w Pirenejach lub Apeninach... A tu niestety, całe setki mil oddzielają nas od tych gór niedostępnych...
— O to niechaj cię wcale głowa nie boli... podziemia są już odnalezione.
— Daleko od Paryża?...
— W samym Paryżu...
— To niepodobieństwo, mój drogi!...
— To święta prawda, moja droga!.. Czy chcesz, abym cię przekonał o tem?...
— Wątpię, abyś zdołał tego dokazać.
— Posiadasz już, Perino kochana, trzy czwarte tajemnic moich — dla czegóż pozostałej, jednej ich czwartej części nie miałbym ci jeszcze odsłonić. Istnieje oto na ulicy d’Enfer, nie opodal od pałacu Medicis, ogromny hotel, od niepamiętnych lat opuszczony — do którego przywiązaną jest pewna ponura i wielce krwawa legenda. Dzięki tej legendzie, w kwartale Luksemburskim, budowlę, o jakiej mówię, nazywają hotelem dyabła. Wspaniałe to niegdyś pomieszczenie, służy dziś za przytulisko nocne dla szubrawstwa wszelkiego rodzaju. Naturalnie, że jest od niepamiętnych czasów do sprzedania, ale kupiec ani się dotąd trafił, ani się też nie znajdzie na pewno... Nie potrafiono, za dobrą nawet zapłatę, wynaleźć w pośród przymierających z głodu biedaków, nikogo, ktoby zgodzić się chciał na stróżowanie rudery. Właściciele tej posesyi pozbyliby się jej najchętniej za każdą sumę, jakąby im raczono ofiarować...
Zwiedzałem otóż ten hotel i wykryłem pewną jego tajemnicę. Komunikuje się on za pomocą przejść sekretnych z częścią katakumb, oddzieloną wązką szyją od innych krypt, wykopanych w dawniejszych czasach pod wielkim miastem.
Oprócz przejścia powyższego, prowadzącego wprost z piwnic hotelu dyabelskiego, w podziemiach znajdują się jeszcze dwa inne. Jedno kończy się w okolicach ulicy Tombe-Issoire i dotyka cysterny opuszczonej i zaniedbanej, którą możnaby łatwo uporządkować, drugie zaś wiedzie do łomów kamiennych, również zaniedbanych, znajdujących się w dolinie Montrouge.
Widzisz zatem piękna moja przyjaciółko, że nie jest jak ci się zdawało, niepodobieństwem odnaleźć w samym środku Paryża coś równie świetnego, jak stare zamczysko w Pirenejach lub Apeninach... Cóż ty na to?...
— Przychodzę do przekonania, że masz odpowiedź na wszystko.
— A ty czy masz zarzuty jeszcze jakie?
— Mam dwa, a może i więcej nawet...
— Proszę o nie...
— Najpierw policya, której nigdy nie można się dość obawiać. Pan generał Thiroux de Crosne i jego argusowie, mają uszy i oczy wyśmienite.
Zresztą w takiej armii, jak twoja, bardzo łatwo będzie z pewnością o zdradę. Zadenuncyują cię przy pierwszej sposobności.
— To głupstwo. Czyż nie będę dziesięć razy bogatszy, aniżeli potrzeba na to, iżby zdusić w zarodku każdą denuncyacyę i aby śmiać się z donosicieli?...
— Komisarz policyi znany jest z uczciwości, nieda się zatem przekupić!...
— Przypuśćmy, ale wiesz o tem równie dobrze, jak ja, że otoczony jest agentami łotrami, i że w interesie tych łotrów leży ukrywać starannie przed panem Thiroux de Crosne wszystkie bez wyjątku nadużycia!... Bądź pewną, że ci jegomościowie nie dopuściliby do niego takiej denuncyacyi... Agentów bardzo łatwo uczynić ślepymi, zawiązując im złotą na oczy opaskę. To rzecz wiadoma przecie.
— Pozostaje i tak jedna jeszcze trudność, którą niełatwo przyjdzie usunąć... Jak potrafisz oto wytłómaczyć światu, pragnącemu wszystko wiedzieć, lubiącemu zdawać sobie sprawę ze wszystkiego, to twoje nagłe bogactwo?...
— Odpowiem ci jednocześnie na to i na poprzednie twoje pytanie...
— Na jakie poprzednie pytanie?...
— No, zapytywałaś mnię wszakże, zkąd zamierzam wziąć te ośmset tysięcy liwrów, koniecznych do rozpoczęcia mych operacyj.
— Jużeś mnie objaśnił w tym względzie.
— Nie — ale cię objaśnię zaraz.
Oto widzisz... ażebym mógł przystąpić do wykonania pięknych planów moich, potrzeba mi nie tylko tych ośmiuset tysięcy liwrów, ale czegoś jeszcze, co trudniejszem jest do pozyskania, niż pieniądze... potrzeba mi w jakikolwiekbądź sposób zrehabilitować przeszłość moję... potrzeba sprawić, ażeby zapomniano o tej przeszłości, jeżeli nie zupełnie złej, to przynajmniej mocno skompromitowanej... potrzeba sprawić, ażebym mógł wejść z powrotem, a z podniesioną głową w świat, w którym mnie postawiło urodzenie moje, a z którego wycofałem się dobrowolnie po stracie majątku, aby nie dawać ludziom mojej sfery smutnego z siebie widza nędzy i upodlenia, potrzeba mi jednem słowem wynaleźć, sposób na to, aby się postawić tak, iżby żadne podejrzenie dosięgnąć mnie nie było w stanie, iżby żadne oskarżenie przylgnąć do mnie nie potrafiło.
— Czy jest jaki na to sposób?...
— Nie odgadujesz go?...
— Nie...
— Sposób to jednakże nadzwyczaj prosty. Potrzeba mi zawrzeć związek małżeński z kobietą wysokiego rodu, dającą mi w posagu miljon zaraz, a dwa miljony w perspektywie...
Perina zaczęła się śmiać serdecznie.
— Tylko takiej ci bagatelki potrzeba!... No, no, widzę, że nie jesteś wcale wymagającym, mój baronie!... Wcale a wcale!... Ba... ale ty może taką kobietę wysokiego rodu miljonami w kieszeni już nawet znalazłeś?...
— Zdaje mi się, że tak, odpowiedział Kerjean z najnaturalniejszą w świecie miną.