Dom tajemniczy/Tom I/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Wspólnicy.

Wydało nam się nietylko potrzebnem, ale koniecznem, podać powyższe szczegóły, ażeby dobrze dać poznać czytelnikom naturę dwóch istot, z których jedna z prawa urodzenia stała na najwyższem, druga na najniższem szczeblu drabiny społecznej, i które straszna współka połączyć miała w przyszłości, niby dwóch galerników skutych jednym łańcuchem.
Obecnie wiemy już wszystko, wiemy, co warci byli bretonka i szlachcic, w wieku, w którym prawie zawsze serce i dusza nie są nieuleczalne, zgangrenowane.
Śpieszmy teraz dalej.
Zaraz nazajutrz po śmierci ojca, Luc miał doznać dwojakiego zawodu.
Najprzód dowiedział się, że Perina, ta uwielbiana Perina, od dwóch dni opuściła wioskę, a prawdopodobnie i Bretonię i nie wiadomo, gdzie się udała... Był to cios bardzo dotkliwy.
Drugi był dokuczliwszym jeszcze.
Przekonał się oto, że majątek Kerjeanów, ten majątek, na który tak gwałtownie oczekiwał, wymykał mu się z rąk na lat kilka.
Rada familijna postanowiła oddać dobra w administracyę, aż do dojścia do pełnoletności spadkobiercy zmarłego de Kerjeana.
Opiekunem mianowany został wuj naszego bohatera, człowiek energiczny i prawy.
Przejął on się swemi obowiązkami i poskromił odrazu wolność, jakiej używał jego siostrzeniec przy życiu ojca.
Luc usiłował buntować się przeciwko tym wymaganiom, ale miał do czynienia z człowiekiem ze spiżu, przejętym obowiązkami, stanowczym w przekonaniach i niewzruszonym w swojej woli.
Czyniło to walkę nierówną, albo raczej niemożebną.
Luc został zatem pokonany i przez cztery lata, śmiertelnie dlań długie, znosić musiał jarzmo nieznośne.
Nadeszła nareszcie godzina, po tysiąc razy błogosławiona, godzina pełnoletności.
Wuj zdał mu w największym porządku rachunki i powiedział:
— Jesteś wolnym, mój panie bratanku, ja spełniałem co do ciebie swój obowiązek... ty staraj się teraz spełniać to, co do ciebie należy.
Luc de Karjean spakował najpierw do żelaznej szkatuły złoto, zaoszczędzone w czasie rządów opiekuna, a stanowiące summę około stu tysięcy liwrów, potem umieścił tę drogocenną szkatułkę pod poduszkami staroświeckiej karety, potem posłał po konie pocztowe i uszczęśliwiony puścił się w drogę do Paryża.
Nie potrzebujemy nawet chyba wspominać, że pierwsza miłość wywietrzała mu już zupełnie z głowy i że czasami tylko wypadkiem, przychodziła mu jeszcze na pamięć niewyraźna postać Periny.
Zaraz po przybyciu nad Sekwanę, bretoński szlachcic rzucił się z gorączkowem zapałem w wir wesołego życia, przepychu i szaleństw eleganckiego świata.
Był młody, piękny, bogaty — więc go wkrótce otoczyli pochlebcy i pieczeniarze.
Nie zbywało mu ani na wesołych towarzyszach, ani na prześlicznych przyjaciółkach.
Pozwólmy mu biedz z zawiązanemi oczyma po drodze do przepaści, a powróćmy do Periny Engrulevent, która od czasu opuszczenia Bretonii, korzystała, jak mogła najlepiej, to jest nadzwyczaj zręcznie, z mądrych rad starego Samuela.
Przemieszkawszy lat kilka pod nazwiskiem Ivony Tréal w nędznej izdebce przy ulicy Cloitre-Notre-Dame, gdzie, jak widzieliśmy, przychodził po nią służący księcia Simeuse w wieczór tłusto-czwartkowy 1752 r., zyskawszy tu pewna renomę i zebrawszy dosyć okrągłą sumkę, uznała, że idzie za wolno do celu.
Wytłomaczyła sobie, nie bez racyi, że jej młodość i prześliczna twarzyczka, zamiast pomocą, były przeszkodą w szczególniejszym zawodzie, jaki sobie obrała.
— Ładna czarownica, mówiła sobie, nie może wzbudzić w ludziach zabobonnych potrzebnego zaufania... Piękne oczy i różowe usteczka, nie odpowiadają tajemniczym praktykom wróżbitki|
Postanowiła więc przeistoczyć się zupełnie, stworzyć nową z siebie indywidualność.
Pewnego dnia stancyjka przy ulicy Cloitre-Notre-Dame, została opuszczoną.
Ivona, ku wielkiemu zmartwieniu mieszkańców okolicznych, przepadła bez wieści.
Poczciwcy przypuszczali, że dyabeł zabrał ją jak swoję do siebie.
Tego samego dnia Perina Engoulevent, ze stu luidorami w kieszeni, obejmowała w posiadanie „Czerwone mieszkanie,“ jakie wynajęto dla niej.
„Wypadki, dowiodły” wkrótce, że rachuby pięknej bretonki, całkiem były uzasadnione.
Stuletnia baba stała się popularniejszą w ciągu kilku tygodni, niżeli Ivona w ciągu lat paru.
Cały Paryż zajmował się teraz wiedźmą, Bóg wie zkąd, a może z piekła samego przybyłą.
Tłumy z najrozmaitszych sfer ludu oblegały drzwi jej lokalu.
Lokal ten, jak już wiemy, był jakby stworzonym dla takiej jak ona osoby.
Dwa wyjścia, na dwie oddzielne ulice, pozwoliły gościom jej wchodzić i wychodzić bez zwracania na siebie uwagi, prawie zaś wszyscy goście ci, mieli zwyczaj starannie zasłaniać twarze, przestępując próg Czerwonego domu.
Każdy wizytę swą u „czarownicy,“ o której obiegały najokropniejsze wieści, usiłował otoczyć głęboką tajemnicą.
Dobry ludek paryzki utrzymywał, błędnie zapewne, boć od czego byłaby policya, że Perina nie tylko kładła karty, nie tylko z gwiazd wróżyła, nie tylko sprzedawała eliksiry na miłość i na to, żeby żony były wiernemi, ale że nadto za dobre pieniądze można było dostać u niej proszków i balsamów, jakiemi ongi żyd Samuel handlował.
To też ludek ten paryzki, zapożyczając energicznego wyrażenia z bajek wschodnich, tak znanych w owych czasach, przezwał Perinę wiedźmą.
A wiadomo, że wiedźmy z Azyi i Indyj są okropnemi, dziwnemi stworzeniami, że żywią się krwią ludzką.
Do licznych, tajemniczych swych przemysłów, dołączyła Parina jeszcze jeden, nie wszystkim znany, ale nie mniej korzystny.
Pożyczała na lichwę. Za dobrem poręczeniem i na duże procenty, pożyczała pieniędzy zrujnowanej szlachcie, młodzikom, używającym na rachunek pomyślności przyszłej.
Perina nietylko była bogatą i straszną, ale była także i wpływową, jeżeli nie sama przez się, to przez stosunki, jakie posiadała.
Kilku wielkich panów, a co ważniejszą jeszcze, kilka osób zbliżonych do dworu, otaczało ją protekcyą swoją.
Ci protektorowie byli to jej niewolnicy, a stali się nimi dzięki tajemniczym sprawkom, samemu tylko Bogu wiadomym.
Za pomocą takich to właśnie sprawek, trzymała czarownica w swoich rękach honor przynajmniej stu rodzin, które ani wiedziały o tem nawet.
Ludzie na żołdzie jej pozostający, wynajmowali dla herbowych hulaków i dla szaławiłów ze świata finansowego owe sławne małe domki, w których rozgrywały się szalone orgie, właściwe niemoralnemu ośmnastemu wiekowi.
Żadna awantura miłosna, w której bohaterem lub bohaterką była osobistość z dystyngowanem nazwiskiem lub pozycyą społeczną, nie mogła być obcą dla wiedźmy.
Znała ona, lepiej niż sam naczelnik policyi, wszystkie występki i wszystkie hańby.
W ogromną księgę, w której, jak widzieliśmy, poszukiwała była szczegółów dotyczących urodzenia Janiny Simeuse — codzień po kilka stronic dopisywała.
Nie jeden sekret w regestr ten wprowadzony, był albo miał być, prawdziwą dla niej kopalnią złota...
Pewnego dnia, jeden z jej agentów, czyli jeden z tak zwanych pośredników Periny, którzy sprowadzali do Czerwonego domu potrzebujących pieniędzy, a nie targujących się o procenty, oznajmił tryumfująco kabalarce, iż pochwycił w sidła swoje pewnego bretońskiego panicza, hulakę pierwszego rzędu, podrujnowanego już trochę, ale posiadającego jeszcze piękną ziemię w rodzinnym kraju, i pragnącego ją zastawić za parę garści złota,
— Szlachcic ten, dodał agent, to baron de Kerjean.
Perina zadrżała, posłyszawszy tak niespodzianie nazwisko, które przywiodło jej na pamięć różne z dawnych czasów wspomnienia.
Wzruszenie jej było zresztą przemijające.
Szło o rzecz nader ważną. Odłożyła zadośćuczynienie żądaniu na kilka tygodni, aby dowiedzieć się o stanie zamożności klienta w Bretonii.
Wiadomości nadeszły śpiesznie i były zupełnie dokładne.
Luc wszystko już posprzedawał i pozastawiał, nawet pałac rodzinny nie należał już do niego.
W obec takiego stanu rzeczy, otwierać kredyt baronowi, byłoby to rzucać pieniądze w otchłań bezdenną.
Ani też żartem pomyślała o tem, ciekawą jednak była zobaczyć po tylu latach kochanka z pierwszej młodości, kazała więc przyprowadzić go do siebie.
Męzka imponująca piękność de Kerjeana, którego dzieckiem prawie opuściła, zrobiła na niej silne wrażenie.
Wydało się Perinie, że jeżeli kiedy kogo pokocha, to tylko Luca jednego.
To usposobienie, niby romantyczne, nie wpłynęło jednak do tego stopnia na Perinę, aby aż zapomniała o interesie głównym.
szlachcie bretoński podobał jej się bardzo, ale na ulokowanie jakiejkolwiek sumki na tej piękności jego, nie zgodziłaby się nigdy.
Wiedźma szukała sposobu pogodzenia wszystkiego i znalazła ten sposób:
— Panie baronie... rzekła drżącym głosem, jaki zawsze pod maską przybierała, dowiedziałam się, że pan potrzebujesz pieniędzy.
— Bardzo ich potrzebuję, dla tego przyszedłem tutaj... odpowiedział szlachcic. Potrzebuję koniecznie zrobić prezent prześlicznej debiutantce z komedyi włoskiej...
— Wieleż panu na to potrzeba?...
— Bagatelkę... dziesięć tysięcy luidorów...
— Jakąż pewność mógłby mi pan ofiarować, gdybym mu chciała wygodzić?...
— Najlepszą, jaka być może...
— Jakąż mianowicie?...
— Wystawię pani akt urzędowy, upoważniający ją do odbierania sobie sumy i procentów z posiadłości moich w Bretonii...
— Jakaż jest cyfra dochodów pańskich?.. panie baronie.
— Trzydzieści tysięcy liwrów, co najmniej... odparł Kerjean bez najmniejszego wahania.
— Aha... pomyślała Perina, mój rodak jest oszustem, nie chce on pożyczyć, ale chce okraść mnie z tych pieniędzy.
Potrząsnęła głową i powiedziała:
— Jest to bez wątpienia najlepsza, jaka może być gwarancyą, ale dla mnie nie jest dostateczna...
— Dla czego?...
— Nie mogę szukać pieniędzy moich tak daleko... Czy nie masz pan jakiej własności tu w Paryżu, albo w okolicy?...
— Cały mój majątek znajduje się w Bretonii...
— Wielka szkoda... zauważyła Perina, ale, dodała, musisz pan mieć przynajmniej jakich bogatych przyjaciół pomiędzy dygnitarzami dworskimi?...
— Naturalnie. że mam!... odpowiedział Kerjean. Przy mojem nazwisku i stanowisku, nie może być inaczej — utrzymuję jak najlepsze stosunki ze wszystkimi magnatami Francyi...
W tem miejscu wymienił Luc kilka głośniejszych nazwisk, a pomiędzy innemi nazwisko starego markiza de la Tour-Laudry.
Wróżka zatrzymała Kerjeana.
— Markiz de la Tour-Landry?.. spytała, a czy zgodziłby się on zaręczyć podpisem swoim za pana?...
Baron namyślał się przez chwilę:
— Chyba, że nie zechce odmówić mi tej przysługi... powiedział w końcu.
— A więc, panie baronie, przynieś mi pan weksel na cztery miesiące, na sumę dziesięć tysięcy liwrów z podpisem swoim i markiza, a ja natychmiast wyliczę walutę gotowizną...
W trzy dni później Luc de Kerjean dał weksel i wziął pieniądze.
Cztery miesiące szybko minęły.
W wigilię terminu Luce zakołatał do drzwi Czerwonego domu.
— Właśnie czekałam na pana, panie baronie... odezwała się Perina, i zdaje mi się, że wiem, po co pan przychodzisz...
— Czyż byłabyś pani czarownicą?...
— To mój fach... łaskawy panie...
— Czy mogę liczyć zatem na nową przysługę, o jaką mam zamiar prosić?...
— Nie... odpowiedziała dobitnie Perina.
— Jednakże... zaczął baron.
Wróżka przerwała mu ostro:
— Nie nalegaj pan napróżno... nie ustąpię ani na chwilę... Pański rewers tem lepszy dla mnie, że nie będzie zapłacony, bo podpis markiza de la Tour-Laudry jest... sfałszowany...
Luc przygnębiony, zrobił gest przeczący.
Perina roześmiała się pod maską.
— Przysięgam... wykrzyknął Kerjean.
Wróżka nie dała mu dokończyć.
— Po co zaprzeczać, panie baronie?... spytała. W tej samej chwili, w której przyniosłeś mi pan ten kwit przed czterema miesiącami, wiedziałam doskonale, co o nim sądzić.
— A jednakże przyjęłaś go pani...
— Przyjęłam... w pewnym celu...
— Zapewne, żeby mnie zgubić...
— Cóż znowu?... ja?... miałabym gubić Pana?.. A cóżby mi przyszło z tego?... Nie... nie... ja mam całkiem co innego na myśli... A nadto nie jestem wcale nieprzyjaciołką pańską, panie baronie. Przeciwnie... jestem dawną znajomą pana... jestem jego przyjaciołką z Bretonii.
— Pani bretonką jesteś!.. pani jesteś moją przyjaciołką!...
— Spojrzyj tylko na mnie, panie baronie!... spojrzyj!...
Mówiąc to, Perina zdjęła maskę i ukazała młodą, uśmiechniętą twarzyczkę ździwionym oczom barona.
— Perina!... wyszeptał Kerjean, Perina!...
— Aa!.. panie baronie, poznajesz mnie od pierwszego spojrzenia!... przyznaję, że mi to bardzo pochlebia, bo dowodzi, że lata ubiegłe nie zmieniły mnie tak bardzo... Tak, panie... ja naprawdę jestem Perina, ta dawna, mała Perina, w której się pan podobno kochałeś nawet onego czasu... Widzisz więc, że jestem przyjaciołką twoją... widzisz, że nie pragnę twojej zguby...
— Wierzę ci z całego serca, a wierzyłbym bardziej jeszcze, gdybyś w moich oczach podarła ten kwit nieszczęsny...
— To nie miałoby najmniejszego sensu, kochany baronie, ale że nie zrobię żadnego z niego złego użytku, na to ci daję słowo, baronie, i to powinno cię w zupełności zaspokoić... Mam ci wiele rzeczy do powiedzenia... może nawet zaproponuję ci pewną współką, korzystną dla nas obojga... Wszystko to tak na poczekaniu wypowiedzieć się nie da.... czy wolny jesteś dzisiaj?...
— Zupełnie... i zawsze będę wolny, wiele razy, tylko obecność moja będzie ci przyjemną...
— Doskonale!.. To mi właśnie przypomina dawne dobre czasy i dziecinne nasze miłostki... Zjemy razem obiad, a potem, jak starzy, przyjaciele, porozmawiamy o przeszłości i przyszłości...
Rezultatem tej przyjacielskiej pogawędki Periny z Kerjeanem, miało być naturalnie zrobienie zeń powiernika i wspólnika, zagarnięcie w posiadanie duszy człowieka, przeciwko któremu miała straszną broń w swojem ręku i którego zgubić mogła każdej chwili.
W ciągu dalszych kilkuletnich ze sobą stosunków, para ta, ulepiona z jednego gatunku błota, nikczemna do szpiku kości, rozkochała się w sobie właściwą zwierzętom dzikim miłością.
Z kolei przyszedł przesyt i zobojętnienie, a nareszcie nienawiść i nieufność.
Wiedźma i zrujnowany baron, fatalnie przykuci do jednego łańcucha, ciągle się obawiali wzajemnie.
Luc de Kerjean nie cofnąłby się przed zbrodnią, dla pozbycia się tyranizującej go bretonki, ale nie śmiał nic przeciwko niej przedsiębrać, bo wiedział, że przy najmniejszem podejrzeniu, posłałaby go na galery bez wahania i litości.
Ona ze swej strony, także obawiała się Kerjeana, bo wiedziała, żeby ją z przyjemnością zamordował, gdyby go nie powstrzymywała ogromna obawa, którą umiała podtrzymywać pół słówkami i zręcznemi pogróżkami.
Oszczędzała go, bo miała nadzieję, że sprzeda mu kiedyś bardzo drogo dokument sfałszowany, albo zresztą, jeżeli ją ta spekulacya zawiedzie, to może przyjdzie jej fantazya rzucić w kąt maskę, porzucić karty i przepowiednie, a zostać panią baronową de Kerjean...
Takie były stosunki bretonki i Kerjeana w chwili, gdy wprowadziliśmy czytelnika do Czerwonego domu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.