Dom tajemniczy/Tom II/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na końcu uliczki l’Estoufade pozostawił konia pod strażą Malo, a sam poszedł dalej pieszo, zakrywając staranie twarz peleryną płaszcza, jakto czynił zawsze, ilekroć udawał się w dzień do wiedźmy.
Wszedł małą furtką, wbiegł pędem na schody i jak bomba wleciał do sali.
Perina nie oczekiwała go wcale, bardzo się też ździwiła, gdy dostrzegła bladość i pomieszanie na jego twarzy.
— Co nowego?.. krzyknęła. Czy nam jaka katastrofa zagraża?...
— Ty mi to chyba powiesz, odrzekł krótko baron.
— Ja...
— Tak ty, bo ty jedna możesz posiąść tajemnicę sytuacyi... W tej chwili René de Rieux wszędzie, gdzie tylko może, broni przeciwko mnie poszukuje.
— Cóż cię to obchodzi?... Napewno jej nie znajdzie.
— Jesteś pewną tego?...
— Tak przynajmniej sądzę...
— A znasz hrabiego de Jussac?...
— Nie.
— No więc ten hrabia de Jussace, którego nie znasz, powiózł Renégo de Rieux przed dwoma godzinami do markiza de la Tour-Landry na plac Royale.
— Czy pan de Rieux widział markiza?.. zapytała gwałtownie Perina.
— Nie, bo jest nieobecny, bo dopiero jutro powróci... Ale jutro...
— René nie może się z nim widzieć!.... wykrzyknęła wiedźma. Nie powinien!...
— Odgadłem zatem, że jest niebezpieczeństwo?...
— Ogromne.
— Cóż markiz wie o mnie lub o tobie?...
— Wszystko wie o tobie...
— Kiedy został powiadomiony?... Jak?... przez kogo?...
— Przed paru laty... w sposób najprostszy w świecie, przezemnie samą...
— Przez ciebie!... Ależ to nie do uwierzenia!...
Więc chyba chciałaś mnie zgubić?...
— Nie. Dałam ci na twój kwit dziesięć tysięcy liwrów, ale podpis podejrzywałam, co przecie nie jest zbrodnią przy interesie... Ciekawam z natury, chciałam się dowiedzieć, czego się powinnam trzymać... Ubrałam się więc w kostium bogatej, niby kupcowej z dzielnicy Saint-Denis... wzięłam lektykę, kazałam się zanieść na plac Royale, i poprosiłam markiza de la Tour-Landry o audyencyę. Otrzymałam ją natychmiast... Markiz przyjął mnie z wielką grzecznością i zapytał, czego sobie życzę... Wyjęłam kwit na dziesięć tysięcy liwrów... i pokazałam mu takowy. Przypatrywał mu się ze smutną miną i powiedział:
„— Podpis mój jest sfałszowany.
„— Nie wiedziałam o tem, panie markizie...
odrzekłam.
„— Ale, dodał zaraz markiz, pani nic na tem nie straci...
„— Spodziewam się, panie markizie.
„— Daj mi pani ten kwit...
„— Ośmielę się zapytać pana markiza, co z nim zrobić postanawia?...
„— Zapłacę pani należność i wycofam podrobiony dokument...
„— Na to się nie zgodzę, panie markizie...
„— Dla czego?...
„— Skoro podpis nie jest podpisem pana markiza, nie mogę odebrać od niego pieniędzy, które mi się nie należą...
„— Przepraszam bardzo, ja jestem dłużnikiem pani, bo jako człowiek honoru, nie mogę pozostawiać mojego podpisu w cudzym ręku, czy jest on prawdziwy czy fałszywy... Znałem nadto ojca barona de Kerjeana. Syn jego jest podłym, ale on był uczciwym człowiekiem. Nie pozwolę, aby nazwisko szlacheckie szarzano po kryminałach i zapisywano w listy galerników.. Proszę, oddaj mi pani ten kwit..“
Ponownie odmówiłam żądaniu, ale gdy markiz zaczął mnie błagać i gdy był widocznie zrozpaczony moim oporem, uległam z dobrego serca, odebrałam moje dziesięć tysięcy luidorów, i oddałam ów kawałek papieru, o którym ani ty, ani ja nie słyszeliśmy odtąd ani słowa.
— Nędznico!... wykrzyknął z wściekłością Luc, więc wypuściłaś z rąk ten fatalny dokument?
— Czyż może nie miałam prawa?...
— Nie powinnaś była korzystać z tego prawa!...
Perina wzruszyła ramionami, baron mówił dalej:
— Wieleż to razy groziłaś mi tym kwitem, lubo nie był już w twojem posiadaniu?...
— Zapominasz, że mam kwit inny na dwa tysiące liwrów — odrzekła zimno wiedźma, że w ten sposób trzymam cię związanego za ręce i nogi. Suma w takich razach niema znaczenia... Idzie się na galery tak same za sto, jak i za milion dukatów... Uspokój się więc, kochany baronie... zastanów się na chwilę, a przyznasz, że interesy moje zmusiły mnie postąpić tak, jak postąpiłam, że nie podobna mi było przewidzieć wtedy, co się tam kiedyś stanie...
Kerjean zrozumiał, iż wiedźma miała racyę. Silił się przybrać zimną krew i po chwili zapytał głosem prawie już zupełnie spokojnym:
— Czy sądzisz, że markiz zachował ten dowód błędu mojej młodości?...
— Tego się na nieszczęście obawiam... Mam nadto przekonanie, że gdyby tylko opowiedział ustnie fakt ten księciu de Simeuse, wypędzonoby cię jednej chwili, pomimo eliksiru długiego życia...
— W takim razie jestem zgubiony!... w takim razie wszystkie marzenia nasze rozwiane...
— Jeżeli René de Rieux zobaczy się jutro z markizem de la Tour-Landry... to tak będzie z pewnością... Ale niema jeszcze nic straconego... skoro mamy czas do jutra, możemy wygrać jeszcze.
— Lecz jakim sposobem wygramy?...
— Niedopuszczając spotkania...
— To niepodobne do zrobienia...
— Kto wie?... mruknęła wiedźma.
— Jakim sposobem mu przeszkodzić?...
— To ciebie obchodzi, mój kochany... Szukaj, a może co wynajdziesz...
— Gdybym wyzwał Renégo de Rieux i zabił go w pojedynku?...
— Pod jakim pozorem-byś go wyzwał?... Ponieważ ma nadzieję zgubić cię w oczach de Simeusów i ponieważ liczy na to, że potrafi odzyskać zagarnięte mu tam miejsce, z pewnością nie będzie się chciał bić z tobą...
Muszę jeszcze dodać, że gdybyś zabił rywala, nic a nic-byś na tem nie wskórał... Pojedynek narobiłby wielkiego hałasu... Hrabia de Jussac, który widocznie bardzo się interesuje sprawą markiza, objaśniłby księciu przyczynę zajścia...
Luc tupnął nogą i uderzył się pięścią w głowę...
Szukał coś w niej widocznie, ale nie mógł nic wynaleźć.
— Perino!... wykrzyknął nagle z dzikiem spojrzeniem... Markiza niema w Paryżu?...
— Słyszałam.
— Ma powrócić dopiero jutro... gdybym przeszkodził temu?... Cóż ty na to?...
— Myślę, że byłby to manewr bardzo zręczny z twojej strony...
— Dzisiaj zaraz zatem dowiem się, którą drogą i o której godzinie powracać będzie pan margrabia, a jutro zaraz rano wyjadę na jego spotkanie, przynajmniej o dziesięć, albo piętnaście mil od Paryża...
— Sam myślisz działać?...
— Tak, przypominam sobie przysłowie arabskie: „Jeżeli chcesz cokolwiek zrobić, idź sam! Jeżeli nie chcesz, poślij kogo!...“
— Pochwalam cię w zupełności, a dam jednę dobrą radę... Nie zapominaj, że przypadek, jeżeli umiemy z niego korzystać, staje się najlepszym i najdyskretniejszym wspólnikiem... Staraj się uczynić wypadek swoim sprzymierzeńcem... Wypadek sam się tłómaczy... A unikaj pamiętaj, jak możesz, ciekawości policyi... Rozumiesz?...
— Rozumiem i będę z tego korzystał.
— Idź więc i rób co możesz, ja ze swej strony nie pozostanę bezczynną...
— Cóż ty czynić zamierzasz?...
— Postaram się oswobodzić cię od dwóch ludzi bardzo niebezpiecznych: od hrabiego de Jussac i Renégo de Rieux.
— Jeżeli to uczynisz, Perino, i jeżeli mnie się także powiedzie, będziemy ocaleni i zabezpieczeni — raz na zawsze...
Wiedźma się uśmiechnęła. Kerjean promieniał i nie pamiętał już o zniechęceniu, jakiego doświadczał przed chwilą.
Wybiegł z Czerwonego domu, skoczył na koń i pojechał w stronę góry Świętej Genowefy, wydawszy przedtem rozkaz służącemu swemu Malo, ażeby udał się na plac Royale i wypytał szwajcara markiza de la Tour-Landry, gdzie pan jego przebywa i kiedy go napewno oczekują.
Luc był na kolacyi w pałacu Simeusów, tam cały wieczór przepędził, ułożył się też tam także z rodzicami pseudo-Janiny, iż ślub jego odbędzie się przy końcu przyszłego tygodnia, bardzo skromnie, w obecności kilku tylko najzaufańszych przyjaciół.
Cała arystokracya paryzka wiedziała doskonale, że księżniczka zaręczoną była Rénemu de Rieux, i ta właśnie okoliczność była powodem postanowienia odbycia godów weselnych bez żadnego zgoła rozgłosu.
Bardzo to na rękę było naturalnie Kerjeanowi.
Powróciwszy na wybrzeże Saint-Paul, zastał już Malo w domu.
Sprytny sługa wywiedział się wszystkiego, czego potrzebował.
Stary margrabia bawił w tej chwili w zamku la Tour-Landry, w pobliżu Etempes; miał wyjeżdżać nazajutrz o dziesiątej rano, a do Paryża przybyć około drugiej po południu.
W krótkiej tej podróży towarzyszył mu jeden tylko kamerdyner.
Szczegóły to pomyślne były dla Kerjeana.
Ułożył sobie zaraz plan na dzień następny, i poleciwszy obudzić się bardzo wcześnie, położył się zaraz do łóżka i zasnął głęboko.
Śniło mu się, że wszystko idzie jak najpomyślniej.
Nazajutrz do dnia prawie, wszedł Malo do pokoju pana.
Baron kazał mu osiodłać dwa konie i być gotowym do drogi, sam zaś przeszedł zaraz do owego znajomego nam już gabinetu, który składem był ubrań najrozmaitszych.
Włożył wysokie, sięgające aż za kolana buty, spodnie łosiowe i kurtkę szamerowaną ze srebrnemi guzikami, co koniecznem było przy kostiumie pocztyliona z XVIII-go wieku, następnie przywiązał do paska mały z miękiej skóry ze srebrnym galonem kapelusik, przeznaczony do skompletowania liberyi, jaka zginęła cała pod fałdami szerokiego płaszcza.
Dokończywszy toalety, powrócił do sypialni, włożył w kieszeń rulon złota i pistolety, zjadł śniadanie i wyszedł.
Malo czekał na podwórzu, trzymając gotowe konie.
Kerjean skoczył na swego hiszpańskiego bieguna i wraz ze sługą puścił się drogą ku Orleanowi.
Z Paryża do Etampes, poczta królewska miała trzy przystanki: pierwszy w Athis-Mons, drugi w Saint-Michel, trzeci w Bournay.
Baron i Malo jechali bardzo szybko, minęli bez zatrzymania się przystanek Athis-Mons i stanęli trochę przed dziesiątą o pół mili od Saint-Michel.
Znajdował się tu przy drodze stary budynek w bardzo złym stanie, oddawna opuszczony.
Dach miał w pół zapadnięty, a drzwi nie miał wcale.
Na progu i wewnątrz zielsko porastało.
Rudera, o jakiej mowa, stała na dosyć wysokim pagórku, prowadziły zaś do niej dwie drogi strome nadzwyczajnie.
Rudera od strony Etampes stała po lewej stronie, po prawej zaś obok drogi bardzo wązkiej i bardzo źle utrzymanej ciągnął się wąwóz, czterdzieści do pięćdziesięciu stóp głęboki.
Jedno spojrzenie wystarczyło Kerjeanowi do zbadania położenia.
Zatrzymał konia na wprost rudery, zeskoczył na ziemię i kazał to samo zrobić służącemu.
— Malo, rzekł, wskazując na opuszczone domostwo, wejdź ty tam z końmi...
— Dobrze, panie baronie... i co następnie zrobić?...
— Ukryć się dobrze i czekać...
— Pan baron pozwoli się zapytać, jak długo nieobecność pańska przeciągnąć się może?...
— Nie umiem ci odpowiedzieć na to, mój kochany... Zależeć to będzie daleko więcej od markiza de la Tour-Landry, aniżeli odemnie i od ciebie... Myślę jednakże, że nie będziesz czekał zbyt długo. Polecam ci tymczasem, abyś, gdy przejeżdżać będzie poczta z Etampes de Paryża, przypatrzył się dobrze pocztylionowi...
— Nie omieszkam, panie baronie... odpowiedział Malo, nie zdając sobie sprawy z ważności wydanego mu polecenia.
Kerjean uśmiechnął się, otulił płaszczem i pociągnął w stronę Saint-Michel.