Dom tajemniczy/Tom III/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kerjean przebiegł już pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt może kroków, gdy nagle nogi jego napotkały jakąś przeszkodę.
Stracił w skutek tego równowagę i runął gwałtownie twarzą do ziemi; zerwał się atoli zaraz, bez skaleczenia, nawet stłuczenia, chociaż ogłuszony upadkiem.
Miał zamiar biedz dalej, tym razem jednak byłoby to już bez celu, światełko bowiem zniknęło.
Malo i cygan podążyli za baronem z latarką.
Luc wściekły miotał strasznemi przekleństwy
i walił z całej siły szpadą w przedmiot, przez który się przewrócił.
Światło latarki padło w tej chwili na ów przedmiot.
Luc przerwał przekleństwa i z ciekawością się pochylił.
Był to płaszcz na pół zwinięty, którego nie dojrzał przed półgodziną, gdy przechodził przez galeryę.
Wydał dziki okrzyk, bo poczuł w ręku materyał od zaschłej krwi stwardniały.
Poznał płaszcz pana de Rieux!...
Ten to sam płaszcz, w który sam zawinął był trupa w kilka minut po spełnionem morderstwie.
Zkąd... jakim sposobem znajdował się on tutaj?...
Kto go tu przyniósł?...
Ta druga zagadka nie mniej trudna była do rozwiązania, jak pierwsza.
Zaczął iść znowu, ale krokiem powolnym, nierównym.
Doznawał jakiegoś dziwnego uczucia... ogarniał go przestrach zabobonny.
Doszedł z towarzyszami do końca galeryi i wszyscy trzej opuścili się po żelaznej drabince do nie zbyt głębokiej studni.
Przypominamy sobie, że Malo spełniając rozkaz swojego pana, łopatę i motykę pozostawił przy otworze tej studni.
Naturalnie chciał je zabrać w tej chwili.
Znalazł z łatwością miejsce, gdzie leżały, bo na piasku wyraźne pozostały znaki, ale oba narzędzia zniknęły.
Dziwna ta okoliczność bardziej jeszcze zwiększyła przestrach Moralesa i Malo, na baronie zaś zrobiła wrażenie zupełnie przeciwne.
Przestał wierzyć w przeszkody nadnaturalne, przestrach przestał go trapić.
— Dyabeł, rzekł do siebie, wmieszałby się był może do trupa, ale z pewnością nie zabierałby narzędzi... Te wszystkie sprawki, są dziełem człowieka... Sądziłem, że sam jeden tylko znam tajemnicę podziemi Dyabelskiego hotelu, widocznie zaś i inni ją posiadają!... Dowiem się tego... muszę się dowiedzieć koniecznie.
Mówiąc to, mijał ogromne krypty o olbrzymich arkadach.
Naraz wstrząsnął nim hałas niespodziany.
Luc i Malo stanęli jak skamieniali.
Drzwi żelazne zatrzasnęły się w dali, a metaliczny hałas, czynnością tą spowodowany, odbił się echem o sklepienia, jak grzmot przeciągły.
Kerjean drgnął, ale odzyskał zaraz krew zimną.
Zaledwie uspokoił wzburzone nerwy, zrobił postanowienie...
— Bardzoście się przerazili... prawda?... zapytał po cichu Moralesa i Malo.
Służący i cygan, odpowiedzieli wymownem drżeniem.
— Nie potrzebni mi już jesteście, oświadczył im Luc, zostawcie mi latarkę i starajcie się nie zbłądzić... Schody, prowadzące do kaplicy, znajdują się prosto przed wami... Idźcie prosto, a dostaniecie się do nich.
— Co?... wykrzyknął Malo, pan baron chce tutaj sam pozostać!...
— Muszę, skoro was widzę umarłych prawie ze strachu...
— Ależ, panie baronie... panie baronie... zawołał Morales z wymówką. Myślisz nas pan opuścić!... To bardzo źle z twojej strony!... Dziwię się bardzo!... Caramba!...
— Wcale was nie porzucam... odrzekł Luc, przeciwnie, zasłaniam od niebezpieczeństwa...
Cygan i Mało nie byli tego zdania, dla nich najstraszniejsze ze wszystkich niebezpieczeństwo było rozłączenie się z de Kerjeanem w tych tajemniczych ciemnościach.
Chociaż zlodowaciali do szpiku kości, woleli trzymać się z nim razem.
Myśl pozostania we dwóch tylko, zamieniała ich w posągi.
Odmówili zatem stanowczo, a Luc rozumiejąc doskonale, żeby go nie usłuchali, jako nieprzytomni prawie, zupełnie nie nalegał.
— No, to chodźcie ze mną, jeżeli tego chcecie, ale sprawiajcie się cicho.
I nie dodawszy ani słowa, zmienił nagle kierunek.
Zamiast iść w stronę kaplicy, przeszedł w poprzek podziemia i przybył do wielkiego stołu granitowego, opartego na słupkach murowanych, otoczonego kamiennemi ławkami.
Usiadł na jednej z tych ławek, z oczami w głąb krypty zwróconemi, potem zamknął latarkę i dobrowolnie otoczył się ciemnością.
Morales zaczął jęczeć, Malo szeptał pacierze...
— Milczcie, do wszystkich dyabłów!... zawołał baron, ani słówka... bo inaczej was opuszczę!...
Groźba poskutkowała. Nawet oddechu zbójów słychać nie było.
Luc postawił latarkę pod ławką, wyjął pistolety, nabił je i z palcami na kurkach czekał gotów dać ognia...
Zamiar barona łatwo odgadnąć.
Miał nadzieję, że nieznani goście podziemia, uspokojeni ciemnością i milczeniem, zdradzą swoję obecność, a może nawet znajdą się około niego.
Oczy jego chciwie wpatrywały się w ciemności, uszy śledziły najmniejszy szmer, ale napróżno. Krypty pozostawały czarne i milczące, jak wnętrze grobu.
Luc nie tracił nadziei i czekał.
Wiadomo jak podobne oczekiwanie długiem się zawsze wydaje.
Baron miał przy sobie zegarek, ale noc ciemna nie pozwalała mu dojrzeć godziny.
— Niedługo zapewne się rozwidni... myślał, a to tymczasem zaledwie dwie godziny upłynęły od chwili, gdy się zapuścił w podziemia.
Dla skrócenia tych nieskończenie długich godzin, baron zaczął się zastanawiać nad szczególnością swojego położenia, zaczął przechodzić myślą wypadki i katastrofy, jakie następowały po sobie od 29-go lutego, to jest od kilku zaledwie tygodni, zaczął obliczać ofiary zgładzone ze świata w celu usunięcia przeszkód pomiędzy nim a Janiną de Simeuse, albo raczej pomiędzy pychą jego a milionami księcia.
Rozmyślania te przerwane zostały w sposób niespodziewany i nieprawdopodobny.
Wzruszenie nerwowe, jakie raz zdołał już pokonać, opanowało nim po raz drugi.
Oto co się stało:
Najprzód lekki szmer, wzmagający się z elektryczną szybkością, uderzył słuch nędznika i napełnił duszę jego niewytłomaczonem zdumieniem.
Potem, jakby róg myśliwski odezwał się Jakiemiś donośnemi i nienaturalnemi dźwiękami, istne we wnętrznościach ziemi fanfary dyabelskie,
Wkrótce trąbienie rozbrzmiało potężnie i... zaczęło zbliżać się coraz bardziej.,
Zdawało się, że gromada strzelców piekielnych jest tuż o dwa kroki.
Atmosfera ciężka, przesycona była temi ogłuszającemi tonami, a sklepienie, zdawało się zapalać.
— Czy to naprawdę piekło?... zapytywał się Kerjean siebie. Czyż ja żywy wpadnę w te otchłanie bezdenne?...
Zimny pot wystąpił mu na czoło, usta drżały, w oczach się iskry kręciły. Trwało to parę minut, tony cichły, fanfara się oddalała i milkła stopniowo w głębiach podziemia,
Baron odetchnął w sposób, w jaki bodaj oddychać musi człowiek zawieszony na szubienicy, gdy mu kat rozluźnia węzeł.
— Skończyło się nareszcie!... wyszeptał.
Ale omylił się znowu.
Okropna noc nie skończyła się jeszcze.
Zaledwie ucichło, gdy nowy przestrach nastąpił po pierwszym.
O jakie oto sto kroków od Kerjeana, niebieskawe światełko przeszyło ciemności.
Wychodziło ono ze sklepienia, a podobne było do bladego promyka, przedzierającego się do lochu więziennego jakimś wązkim przypadkowym otworem.
Dziwna postać, owinięta w całun, zaczęła poruszać się w tym niepewnym świetle i jakby postępowała w stronę barona.
Długie białe draperye napewno nie okrywały istoty żyjącej nogi jej nie dotykały ziemi, widmo nie szło, lecz frunęło.
Kerjean czuł, jak mu się szpik ścina w kościach, a włosy na głowie powstają.
— No, pytał się ciągle siebie, sen to, czy obłęd umysłowy?...
Morales i Malo podnieśli głowę, gdy zapanowała cisza.
Na widok widma, wydali dwa przenikające okrzyki.
Malo zaczął bić się w piersi i polecać grzeszną duszę niebu.
Morales przysięgał, że zostanie uczciwym człowiekiem, jeżeli ujrzy jeszcze światło dzienne.
Widmo ciągle się zbliżało.
Ostre jego kształty coraz bardziej uwydatniały się pod całunem.
Luc omdlały prawie, zebrał siłę woli, na jaką w takich chwilach zdobywają się niektórzy ludzie, i postanowił raz skończyć z tem przygniatającem go położeniem.
Zerwał się z nadludzkim wysiłkiem, poleciał naprzeciw widma.
Kiedy już był na wpół drogi od zjawiska, zaczął krzyczeć drżącym niepewnym głosem:
— Jeżeli jesteś człowiekiem, to się nie boję ciebie!... Jeżeli jesteś szatanem, to cię wyzywam!
I wystrzelił z obu pistoletów.
Podwójny błysk rozproszył ciemności na sekundę.
Strzały odbiły się o sklepienie, niby huk dziesięciu armat jednocześnie grających.
Kiedy światło prochu zagasło i blada światłość zniknęła także, zapanowała ciemność ogólna.
Luc zawrócił się do granitowego stołu.
— Malo!... wyszeptał, latarkę|... latarkę!...
Nieszczęśliwy sługa nie był w stanie nie słyszeć... nic też nie odpowiedział i nie dał żadnego znaku życia...
Kerjean powtórzył dwa razy rozkaz napróżno...
Gniew, powiadają, przywraca siły wyczerpane.
Nie nadto prawdziwego.
Baron rozgniewał się i lepiej zaraz mu się zrobiło, odzyskał trochę energii...
Dotarł po omacku w stronę ławki, na której był przedtem siedział... odszukał latarkę, puścił światło i spostrzegł, że Morales i Malo leżeli wyciągnięci jeden obok drugiego... zupełnie stracili przytomność.
Nie zajął się ich trzeźwieniem, skierował latarką w stronę, gdzie ukazywało się widmo i zadrżał z radości i dumy.
Kula jego zrobiła swoje... biała postać nieruchoma i zesztywniała leżała na ziemi.
— Zabiłem, albo raniłem kogoś... powiedział, znajdę zatem klucz całej tej tajemnicy...
Przebiegł pośpiesznie przestrzeń, jaka go oddzielała od ofiary, pochylił się nad nią i drżącą ze strachu ręką uniósł całun...
Ale pościł go natychmiast i cofnął się z dzikim krzykiem przerażenia...
Pod fałdami osłony ujrzał nie wybladłą twarz trupa, ale gołą czaszkę, puste oczy, zbielałe kości szkieletu...
Tego mu już było za nadto!....
Wstrętny niepojęty widok, zadał ostatni cios rozdrażnionym jego nerwom.
Poczuł, jakby ziemia zatrzęsła mu stę pod nogamiogromne kolumny zaczęły tańczyć do okoła niego...
Doznał zawrotu, jak marynarz nowicyusz, chwiejący się i tracący równowagę za każdem wstrząśnięciem okrętu.
Szukał napróżno punktu oparcia, nie znalazł go, upadł na wznak i zemdlał.
Upłynęło przeszło dwie godziny, zanim przyszedł do siebie; otaczała go ciemność głęboka, głuche, rozpaczliwe jęki dochodziły z pobliża.
Zdawało mu się z początku, że się budzi z jakiegoś snu okropnego i zapytał sam siebie:
— Gdzie ja jestem?...
Ale zaraz odzyskał pamięć, zaraz przypomniał sobie wszystkie wypadki i postanowił co najprędzej wyswobodzić się z tych miejsc przeklętych.
Jak tu jednak kierować się wśród takiej ciemności?...
— Zgubiony jestem... wyszeptał, muszę tu zginąć!...
Opanowało go zupełne zniechęcenie, gdy w tem przypomniał sobie, że na tę nocną wyprawę zaopatrzył się w krzesiwo i hubkę, w chwilę później miał już ogień i zapalił na nowo latarkę, zagasłą, gdy padał na ziemię.
Pierwszy rzut oka ukazał mu leżących Malo i Morelasa; obaj przyszli już do siebie i wydawali jęki, o których wspomnieliśmy powyżej.
Szkielet zniknął, pistoletów barona nie było na piasku... w pochwie szpady nie było...
Dziwna rzecz!... tajemnicza ręka, która go rozbroiła, nie naruszyła woreczka pełnego złota, jaki miał w kieszeni!...
Zbliżył się do Moralesa i do Malo, a nie miał już teraz prawa natrząsać się z ich przestrachu i osłupienia.
— Chodźcie... rzekł, wychodzimy...
Słowa te wywarły na obudwóch niegodziwcach skutek piorunujący.
Zerwali się na równe nogi i pośpieszyli za baronem.
Żaden nowy wypadek, żadna nowa przeszkoda nie stanęła im już na zawadzie.
Doszli cało do kaplicy, gdzie ołtarz zajął znowu dawne swoje miejsce przy ścianie, a zakrył sekretne przejście.
Potrzeba było minąć tylko kilka pokoi pierwszego piętra, aby zejść na dół do olbrzymiej kuchni.
Łotrzykowie nocni uczynili to w kilka minut i znaleźli się nareszcie w ogrodzie starego gmachu.
Zaczynało świtać.
Gwiazdy bladły, sylwetki drzew rysowały się na jaśniejszem trochę niebie.
Godzina duchów minęła, Luc z przeszłych widziadeł pamiętał tylko tyle, ile się pamięta przy przebudzeniu ze snów nieprawdopodobnych.
Morales daleko bardziej przygnębiony niż de Kerjean, nie mógł przyjść do siebie, zmalał, zgarbiwszy chude swoje ramiona.
Metaliczne dźwięki piekielnej fanfary brzmiały mu ciągle w uszach, przerażone oczy dostrzegały wszędzie widma...
Malo znieczulony zupełnie, pragnął tylko jak najprędzej dostać się na bruk uliczny. Tam dopiero uzna się za bezpiecznego, w każdem innem miejscu będzie miał duszę na ramieniu.
Luc, za którym obaj postępowali, doszedł do drzwi, prowadzących na ulicę l’Enfer i włożył klucz w zamek, ale zanim otworzył, odwrócił się do cygana i powiedział:
— Moralesie... Perina będzie cię wybadywać zapewne... Ciekawą będzie się dowiedzieć, cośmy porabiali tej nocy... co jej odpowiesz?...
— Powiem, żeśmy schodzili do królestwa piekielnego i gdyby nie święty Jakób de Compestella, który chyba wziął nas w swoję opiekę, nie wyszlibyśmy z tamtąd napewno... Będzie to szczera prawda... Caramba!...
— Moralesie... odrzekł z naciskiem baron, zabraniam ci mówić to... Pragnę, abyś był dyskretnym, pragnę, ażeby Perina nie dowiedziała się o niczem...
— W takim razie naucz mnie, baronie, co mam jej powiedzieć w danym razie...
— Powiesz poprostu, że potrzebowaliśmy pochować zwłoki markiza, że dokonaliśmy tego... Nic więcej, ani słowa!....
Co do hotelu Dyabelskiego, powiesz, że to dom taki, jak każdy inny, trochę tylko więcej zrujnowany... Będziesz pamiętał o tem?...
— Tak, baronie, przyrzekam ci, że będę pamiętał każde słowo...:
— W takim razie będziemy przyjaciółmi... W przeciwnym zaś, zmuszony byłbym, chociaż z żalem, wpakować ci w bok szpadę..
— Żadnej szpady, na miłość Boga!... zawołał ze drżeniem cygan, będę milczał jak grób.
— Uprzedziłem cię, postąp jak ci się podoba.
Na tem skończyła się rozmowa. Luc zakręcił kluczem w zardzewiałym zamku, otworzył drzwi i wszyscy trzej spólnicy opuścili ogród i wyszli na błotnisty bruk uliczny.