Dom tajemniczy/Tom III/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wiemy, że jeszcze cztery dni było do ślubu Luca z fałszywą Janiną de Simeuse...
Baron przepędził te cztery dni w stanie nieustannej obawy... nie miał godziny, nie miał jednej minuty spokoju.
Dopływał niby do celu, nic teraz niby niestawało mu w poprzek w tryumfalnym jego pochodzie, a jednak drżał, ażeby nie znalazło się co nieprzewidzianego.
Czego się obawiał?...
Nie wiedział, zkąd i coby mu zagrażać mogło. Zwykły porządek rzeczy zdawał mu się zakłóconym, od owej strasznej nocy, przebytej w kryptach Dyabelskiegu hotelu...
Obawiał się wszystkiego... a najbardziej rzeczy niepodobnych...
Żadne jednak z tych złowrogich przywidzeń sprawdzić się nie miało... nie zagrażało mu żadne uderzenie piorunu...
Piąty dzień, uroczysty dzień ślubu, nadszedł nareszcie.
Biskup paryzki sam przybyć miał dla pobłogosławienia przyszłych małżonków w kaplicy pałacowej.
Luc i Carmen uklękli na stopniach ołtarza.
Nigdy panna de Simeuse nie wydawała się piękniejszą...
Mała liczba zebranych olśniona była jej widokiem...
De Kerjeau bardzo był blady i widocznie pomieszany.
Nadzwyczajną tę bladość i wzruszenie, wzięto za wielką miłość dla narzeczonej...
Perina pod przebraniem, które ją zmieniło do niepoznania i Morales w liberyi barona byli obecni przy ceremonii.
Wiedźma chciała widzieć na własne oczy rozwiązanie pełnego ponurych przeszkód dramatu, w którym czynny brała udział.
W chwili, kiedy de Kerjean powstał po zamienieniu z Carmen symbolicznej obrączki, uśmiech ukazał się na ustach Periny.
— Myśli, że pracowałam dla niego!... powiedziała sobie w duchu okrutna istota. Biedny szaleniec!... Cierpliwości!...
Dla przyczyn, jakie wytłómaczyliśmy powyżej, nie było ani uroczystości weselnych, ani wielkiego przyjęcia w pałacu de Simeusów.
Dwadzieścia najwyżej osób zasiadło do kolacyi, po której przed północą jeszcze uwiózł baron swoję młodą żonę do mieszkania na wybrzeżu Saint an].
Księżna płakała bardzo, rozłączając się z córką, Janina jednak wydawała się tak szczęśliwą, że macierzyńskie serce znalazło w tem pocieszenie dla siebie.
Dwa razy przepowiedziana fatalna epoka już przeminęła zresztą...
Żadne niebezpieczeństwo nie groziło teraz pannie de Simeuse, posag Janiny przyniósł okrągły milion i wypłacony został baronowi w przekazie do dzierżawców.
Nazajutrz zamienił go na złoto i bilety bankowe, i udał się do Czerwonego domu z paczką trzystu tysięcy liwrów.
Nie bez głębokiego żalu czynił ofiarę z tak znacznej sumy.
Oddajmy mu sprawiedliwość, że długo i sumiennie szukał jakiego sposobu, niedotrzymania obietnicy uczynionej wiedźmie, ale nie mógł nic wymyślić... nie chcąc więc ściągać na siebie strasznej nienawiści i zemsty, zdecydował się dotrzymać słowa...
— Witam małżonka Janiny de Simeuese!... witam przyszłego króla Paryża!... wykrzyknęła wiedźma, zobaczywszy szlachcica, wchodzącego do dużej sali Czerwonego domu.
— Kochana Perino... odpowiedział Luce całując ją w rękę, tobie należała się pierwsza moja wizyta...
— Jakto, baronie... odrzekła wróżka z lekką ironią. Pomimo swojej wielkości, nie zapomniałeś jednakże jeszcze o prawdziwych przyjaciółkach swoich?...
— Wielkość, o której wspominasz, nie pozwoli mi nigdy zapomnieć o tem, co ci jestem winien...
— Ty i wdzięczność!... Kerjeanie!... przerwała wiedźma, doprawdy, że cię niepoznaję...
— A jednak nie zmieniłem się wcale, i na najwyższem nawet stanowisku nie zmienię się nigdy...
— Baronie, daję słowo, żeś jest zachwycający!...
— Dla czego?... kochana Perino, czyżbyś szydziła ze mnie?...
— Śmiałabym szydzić z tak dystyngowanej osoby?... nigdy nie pozwoliłabym sobie na nic podobnego!... Ale znam serce ludzkie w ogólności, a twoje w szczególności... O! czytam ja w niem, jak w księdze otwartej...
— Musisz wiedzieć zatem, jakie uczucia żywię dla ciebie...
— Wiem najdokładniej w świecie... możesz być tego zupełnie pewny...
— Gotów jestem poddać się próbie... powiedz mi, jakie są te uczucia moje?...
— Powiem krótko i węzłowato... nienawidzisz mnie z całej duszy... oto naga prawda...
Kerjean drgnął.
— Co?... wykrzyknął. Ja nienawidzę ciebie?...
— Jak najszczerzej, kochany baronie.
— Zwaryowałaś, doprawdy chyba!...
— Nie, jestem jasnowidzącą tylko...
— Za cóż miałbym cię nienawidzieć?...
— Za to, że za dużo dla ciebie zrobiłam... To najgłówniejsza przyczyna... Nie mam o to żalu żadnego... Nienawiść to logiczna i naturalna... dodam tylko, że mnie wcale nie przestrasza... No Kerjeanie, otwartości trochę... Czy prawda, co powiedziałam?... Powiedz tak, a będę cię bardziej poważała...
Baron wzruszył ramionami.
— Nie wiem, co cię za mucha ukąsiła!... odpowiedział — miałbym prawo obrazić się za te słowa... ale na co to się zdało?... Najlepiej nie odpowiadać wcale na podobne podejrzenia... Upadają one same przez się, przez niedorzeczność swoję poprostu... Proszę cię, dajmy temu pokój i pomówmy o rzeczach poważnych...
— Mówmy o czem chcesz, mój przyjacielu... jestem na twoje rozkazy...
— Mamy wszak do uregulowania rachunek...
— Więc w tym celu przyszedłeś?...
— Właśnie...
— Czyni te honor punktualności twojej... Niema jednakże nic tak znowu pilnego... mogłabym z tydzień poczekać, a nawet dłużej trochę...
— Nie chcę czekać nawet dwudziestu czterech godzin... pragnę koniecznie z tem skończyć...
— Bo to cię i od wdzięczności uwolni, nieprawdaż?...
— Nie... ale pozwoli mi zerwać z przeszłością, o której chcę zapomnieć...
— Brawo, Kerjeanie!... widzę, że chcesz być uczciwym człowiekiem!... Przepysznie!... A propos, otrzymałeś już milionik posagowy?...
— Otrzymałem.
— Ładny to grosz!... A co najważniejsza uczciwie zarobiony!... Jesteś bogatszy, aniżeli byłeś kiedykolwiek... przed swoją ruiną...
— Tak... postawiłem nogę na pierwszym stopniu drabiny... Stoję jeszcze na dole, ale dostanę się na górę...
— Wierzę w to niezachwianie... Posiadasz wszystkie do tego warunki... Przyniosłeś więc mi część moję...
Kerjean skinął głową potakująco.
— Jeżeli mnie pamięć nie myli — dodała swobodnym tonem wiedźma — to idzie o trzysta tysięcy liwrów...
— Tak, dobrze pamiętasz!... odrzekł Luc z widoczną w głosie goryczą. Tak... rzeczywiście... chodzi o trzysta tysięcy liwrów...
Perina spojrzała w oczy Lucowi.
— A co, kochany baronie, czy znajdujesz, że to za dużo trochę?...
— Nie powiedziałem tego... mruknął Kerjean.
— Jeżeliś tak myślał, to trzeba było wyznać otwarcie...
— Nic podobnego nie myślałem.
— To bardzo mądrze z twojej strony — zauważyła Perina — bo przecie ten niespodziany milion, ten pierwszy krok ku olbrzymiej fortunie, o jakiej marzysz, winien mnie jesteś wyłącznie. Nie uważałabym się wcale za chciwą, gdybym zażądała połowy... Bezemnie nicbyś nie miał, ja dałam ci wszystko... więc wszystko, co posiadasz, jest tak dobrze mojem, jak twojem...
Luce drgnął.
Właścicielka Czerwonego domu zmieniła nagle ton mowy i odezwała się uprzejmie:
— Widzę, żem cię przekonała... a o to mi tylko chodziło... Nie obawiaj się, kochany baronie... te trzysta tysięcy liwrów zadowolnią mnie zupełnie. Nie żądam nic więcej nad to, co miałam przyobiecane... Widzisz, żem jest wspaniałomyślną...
Kerjean wyszeptał kilka słów, mających oznaczać podziękowanie.
Perina szorstko mu przerwała.
— Dobrze... dobrze... rzekła — chciałam ci zwrócić tylko uwagę, że nie pożądam lwiej części, nie masz mi jednak za co dziękować... Gdzie pieniądze?...
— Oto one... odparł Luc, kładąc na hebanowym stole paczkę papierów.
— Jest tu trzysta tysięcy liwrów?...
— Możesz przeliczyć, jeżeli ci się podoba...
Oczy Periny zapłonęły, pochwyciła paczkę obu rękami, a gdy dotykała palcami jedwabistych papierków, wyraz niepojętej radości rozlewał się po jej twarzy.
— Nie proponuję ci wcale nawet pokwitowania... odezwał się baron słodko.
— Byłby to niepotrzebny pomiędzy nami zbytek...
— Ale masz mi coś zwrócić w zamian za te pieniądze...
Perina, lubo wiedziała doskonale, o co się baron upomina, udała, że szukała czegoś w pamięci, i dopiero po paru minutach zawołała:
— A! tak, tak... przypominam sobie... Mówisz o kwicie na dwa tysiące liwrów, zaopatrzonym przez ciebie w podpis markiza de la Tour-Landry...
Pragniesz ten kwit odebrać... Bardzo sprawiedliwe żądanie i zaraz je uskutecznię.
Oddaliła się, żeby otworzyć kluczem, jaki zawsze miała przy sobie jednę z szaf tajemniczych w murze umieszczonych, zasłoniętych obiciem sali.
Z udaną niedbałością rzuciła do żelaznej szkatułki paczkę pieniędzy i wyjęła z głębi szuflady zapchanej przeróżnemi gratami, pożółkłą ćwiartkę papieru, opatrzoną stęplem królewskim.
— Oto świstek, co ci od lat dziesięciu zatruwał życie, kochany baronie, powiedziała, podając rewers Kerjeanowi. Obyś mógł teraz zasypiać spokojnie, życzę ci z całego serca...
Luc pochwycił kwit gorączkowo, podarł go na drobne kawałeczki i rzucił na ogień.
— łańcuch mój zerwany!... myślał, patrząc jak ogień pochłaniał ostatnie szczątki. Jestem nakoniec wolny!...
Perina obserwowała go z boku i przygryzła wargi, ażeby nie parsknąć śmiechem.
— Biedny, oszukany głupcze!... myślała, należysz do mnie więcej dziś, niż kiedykolwiek...
A głośno dodała:
— Jesteśmy skwitowani, panie baronie... czy pozostaniemy z tem wszystkiem nadal dobrymi przyjaciółmi?...
— Do śmierci!... odpowiedział Luc.
Szeptem zaś tak cichym, ażeby nie być słyszanym, mruknął:
— Przynajmniej do twojej, która niezadługo nastąpi, jeżeli to zależeć będzie odemnie!.
Oboje zatem godni byli siebie.
Perina odezwała się po chwili:
— Jeżeli tak, kochany baronie, to śmiem mieć nadzieję, iż mi nie poskąpisz i nadal swojego zaufania...
— Zupełnego i nieograniczonego, bądź pewną, moja droga... Pochlebiam sobie, że ty ze swej strony, nie odmówisz mi poczciwej rady w razie potrzeby...
— Moje doświadczenie i moja nauka będą zawsze na twoje rozkazy.
— Prawdopodobnie, zgłoszę się z prośbą nie długo...
— Tem lepiej... ale jeszcze jedno... jeżeli pozwolisz... pytanie?...
— Sto nawet, gdy ci się podoba, słucham i gotów jestem odpowiadać...
— Jakie są projekty twoje?...
— Czy nie przypominasz sobie długiej naszej w wieczór Tłustego czwartku rozmowy?...
— Pamiętam ją doskonale, ale pragnienia twoje mogą być dziś inne zupełnie... Taki pan jak ty, pan posiadający siedmset tysięcy liwrów gotówki i dwa miliony w perspektywie, szczęśliwy małżonek córki Simeusów, może myśleć zupełnie inaczej, niż myślał biedny zrujnowany szlachcic, marzący o dziwacznych projektach i usiłujący olśnić niemi Perinę Eugrulevent, ażeby wydobyć od niej marne jakieś tysiąc luidorów.
— Moje ambicye, moje pragnienia i nadzieje są te same dziś, co przed miesiącem. Chcę doprowadzić do skutku plany olbrzymie, chcę zostać królem Paryża... Najprzód i przedewszystkiem, kupię hotel Dyabelski...
— Masz pewność, że jest do sprzedania?...
— Akta własności leżą od lat sześćdziesięciu w kancelaryi prokuratora, notaryusza czy rejenta królewskiego, jak go ci się tam nazwać podoba, na ulicy Pas-de-la-Mule... Obecny właściciel tej kancelaryi nazywa się Aristide Boumin... Szanowny ten człowiek, upoważniony jest do przeprowadzenia sprzedaży, tak samo, jak byli upoważnieni do tego poprzednicy i jakby byliby zapewne następcy jego, gdybym się ja nie zgłosił... Zupełnie pewny jestem siebie...
— Kiedyż skończysz układy?...
— Zaraz... jutro...
— Czy zamyślasz osiąść w hotelu?...
— Naturalnie.
— Pomimo złowrogich pogłosek, jakie obiegają o tej starej siedzibie?...
Kerjean pobladł, przypomniawszy sobie to, co sam widział w podziemiach; nie przeszkodziło mu to jednak odpowiedzieć tonem szyderczym na ironiczne zapytanie:
— Czy przypadkiem wierzyłabyś w te śmieszne bajdy Perino?...
— Nie chodzi tu o mnie, ale o innych.
— Cóż mnie opinia głupców obchodzi?...
— Masz racyą nie dbać o nią, jeżeli zamierzasz prowadzić życie zamknięte, klasztorne, odosobnione — źle robisz, jeżeli zamierzasz prowadzić życie wielkiego pana... Świat przepełniony jest głupcami — nikt do ciebie przyjść nie zechce.
— Przyjmować będę miasto i dwór, piękna przyjaciołko moja... najwyżej postawione osoby będą sobie miały za zaszczyt otrzymać moje zaproszenie...
— Bodaj czy się nie mylisz?...
— Bądź przekonaną, że nie.
— A Morales?... rzuciła wiedźma, nie chcąc się sprzeczać, cóż z nim zrobisz?... Zdaje mi się, że szanowny braciszek okaże się wymagającym?...
— Mnie się zdaje przeciwnie, ja przypuszczam, że tego głupca łatwo będzie zadowolić... Łakomiec to, pijak i szuler. Dobry stół z winem hiszpańskiem i kilka garści złota, wystarczą mu w zupełności. Wynajdę mu jaki urząd, jaką synekurę, żeby wytłomaczyć obecność jego w moim domu.
— Dobrze, niech i tak będzie... ale radzę, miej go na uwadze, bo to ptak niebezpieczny, wierz mi...
— No!... odrzekł Kerjean niedbale, zobaczymy... A teraz do widzenia, piękna moja przyjaciołko!...
— Do widzenia, kochany baronie.
Rzekłszy to, Luc opuścił Dom Czerwony.
Nazajutrz około drugiej po południu, kareta jego zatrzymała się na ulicy Pas-de-la-Mule, przed starą dużą posesyą, w której kancelarya pana Aristida Boumin zajmowała całe pierwsze piętro.
Malo przybrany we wspaniałą liberyę i pełniący funkcyę lokaja, poszedł się zapytać i powrócił z oznajmieniem, że notaryusz królewski jest w swoim gabinecie.
Baron wysiadł i wszedł na ciemne, proste schody.
Wielkie zamieszanie zapanowało w tej chwili w całem biurze, którego okna na ulicę wychodziły.
Panowie pisarze, w XVIII-ym wieku tak samo jak dzisiaj, nie byli zbyt pilni w wykonywaniu czynności i zawsze prawie dwóch albo trzech wyglądało przez okna, aby dowieść, że świat więcej daleko ich zajmował, niż nieprzyjemna woń starych ksiąg i stemplowego papieru.
Jeden z dependentów wyglądający właśnie, dostrzegł wspaniałą karetę, zatrzymującą się przed domem i uprzedził o tem kolegów.
W parę sekund potem, Malo wkraczał do kancelaryi, anonsując, że jego pan, baron Luce de Kerjean, pragnie widzieć się z panem Boumin w bardzo ważnym interesie.
Dependent główny odpowiedział, że notaryusz jest w domu i że zaraz stawi się na rozkazy gościa.
Malo wyszedł zawiadomić o tem swego pana.