Dom tajemniczy/Tom IV/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Ulica l’Arbre Sec.

Gorju nie był z pewnością uczciwym, ale nie był w gruncie rzeczy złym człowiekiem.
Dobrze robił jedynie w nadziei osiągnięcia jakiejkolwiek korzyści, ale nie robił nic z tego dla przyjemności, dowodem choćby ten fakt, że postanowił zabrać do siebie istotę, którą udało mu się ocalić, chociaż kłopot i to duży musiał nań spaść z tego powodu koniecznie, nadzieja zaś nagrody wielce była problematyczną.
Czując bardziej ciężar mokrych sieci, aniżeli ciała Janiny, Gorju nareszcie przybył do domu, otworzył drzwi kluczem, jaki zawsze nosił przy sobie, zapalił lampę, obudził służącą, która przybiegła zaraz na wezwanie w złym widocznie humorze i zaimprowizował rodzaj łóżka w małym alkierzu sąsiadującym z główną salą zakładu, w której widzieliśmy byli barona de Kerjean, konferującego z kapitanem Bandrille.
Następnie położył nieszczęśliwą na łóżku, kazał służącej rozebrać ją z mokrego ubrania i obeznany doskonale ze sposobem cucenia topielców, wziął się natychmiast do roboty.
Usiłowania wkrótce została uwieńczone pomyślnym skutkiem.
Janina de Simeuse westchnęła dwa czy trzy razy, otworzyła oczy, i wyszeptała niewyraźnie te kilka słów, jakie miała zwyczaj powtarzać:
— René... Moja matka!...
Georju zatarł ręce z radości.
— Mówi o swojej matce... musi więc mieć rodzinę!... Byłbym się założył o to... Ta prześliczna panienka rzuciła się do wody, z powodu bodaj jakiegoś niepowodzenia w miłości... One nigdy a nigdy nie robią inaczej te młode waryatki... Jej kochanek to jakiś pan René... Źleby było doprawdy, gdyby rodzice pożałowali jakiejś dziesiątki dukatów uczciwemu rybakowi, co ocalił im dziecię z narażeniem własnego życia... Jutro zaraz trzeba będzie zasięgnąć języka...
Ażeby nabrać przekonania, czy mają racyę jego domysły, Gorju zaczął zadawać pytania Janinie, nie dała mu ona jednak żadnej odpowiedzi i jak się zdawało, nie słyszała nic wcale.
— Nie przyszła jeszcze do siebie... rzekł rybak... To bardzo naturalne... nie tak łatwo przychodzi się do przytomności, po takiej długiej kąpieli... Przyrządzę jej dobre lekarstwo i niechaj śpi sobie spokojnie... W tym stanie, w jakim się znajduje, sen wart więcej, niż wszystko...
Lekarstwo, o którem wspomniał Gorju, była to miarka wódki, którą po kropli siłą prawie nalał w zaciśnięte usta młodej dziewczyny... Wódka, zdaniem Gorju, miała cudowne własności... była najskuteczniejszem lekarstwem na wszystkie możliwe cierpienia...
Janina, okryta następnie kołdrą, natychmiast głęboko zasnęła...
— Gdy się wyśpi, będzie jej daleko lepiej... już teraz nawet, nie tak się trzęsie, jak przedtem... Jutro rano będzie zupełnie zdrową...
— Proszę pana!... odezwała się służąca w chwili, kiedy Gorju zabierał się sam do spania, przypomniałam sobie, że mam coś powiedzieć panu...
— No, to mów... tylko prędko moja kochana...
— Przychodził tu ktoś, kiedy w łóżku leżałam i dobijał się bardzo silnie...
— Otworzyłaś?...
— Otworzyłam... ale nie drzwi, tylko okienko...
— Czegóż chciał ten ktoś?...
— Pytał się o pana...
— A nie powiedział, co on za jeden?...
— Kazał powiedzieć, że się nazywa Coquelicot i że ma z panem pomówić w interesie pana Dawida.
— To już wszystko?...
— Nie, nie wszystko, kazał powiedzieć jeszcze, że przyjdzie tutaj jutro.
— Dobrze.
Gorju zamknął drzwi za sobą i położył się, uradowany, że go pan Dawid potrzebuje, wiedział bowiem z doświadczenia, że jest wspaniałomyślny niezmiernie.
Nazajutrz rano zeszedł na dół.
Zastał Janinę już przebudzoną i zaczął ją wypytywać tak samo jak wczoraj, ale tak samo nie dowiedział się niczego.
Nie mógł z początku pomiarkować, że ma do czynienia z waryatką, przypuszczał, że młoda dziewczyna nie chce mu tylko odpowiadać, ażeby więc zmusić ją do objaśnień, zaczął jej wygrażać i wrzeszczyć na całe gardło.
Następstwem grubijańskiego postąpienia, było to, że Janina dostała ataku, jakiemu od pewnego czasu ulegała.
Zmieniła się na twarzy, strumienie łez zaczęły płynąć jej z oczu, a w rysach jej taki się straszny malował przestrach, że Gorju, pomimo twardej swojej natury, poczuł litość i zaczął domyślać się nieszczęścia, w obec jakiego się znajdował.
— Czy ona naprawdę zmysły straciła?... zapytywał się kilkakrotnie; przynajmniej wygląda na to, a słowo daję, wielka szkoda, tem bardziej, dodał po chwili, że jeżeli stała się zupełną waryatką, to niepotrafię żadnych wskazówek z niej wydobyć, i trzeba będzie pożegnać się z pięknemi dukatami, na które rachowałem.
Mówiąc to, Gorju usiłował uspokoić pannę de Simeuse łagodnemi słowy i pieszczotliwym głosem, ale mu się to nie udało.
Przerażenie nieszczęśliwej zdawało się ciągle wzrastać, wyskoczyła z łóżka, owinęła się w kołdrę i wcisnęła się w najciemniejszy kąt alkierza, krzycząc przeraźliwie i wygłaszając niewyraźne jakieś skargi.
Gorju zawiedziony wyszedł z alkierza, gdzie Janina nie przestawała płakać i jęczeć.
Był w bardzo złym humorze i mruczał przez zęby.
— Dyabli mnie skarali tą nocną zdobyczą!...
Potrzeba mi było mięszać się w nie swoje rzeczy!... Odtąd pozwolę każdemu topić się dowolnie! Ładniem się ubrał, biorąc sobie na kark taką waryatkę!...
Przybycie dwóch czy trzech gości, rozweseliło trochę rozsierdzonego gospodarza, zaczął pociągać z pijakami, zaczął czcić z nimi od samego rana Bachusa.
W krótce zapomniał zupełnie o kłopocie z powodu dziewczyny.
Około południa kazał służącej zanieść posiłek dla Janiny, ale gruba Gothen, ukazała się zaraz z powrotem widocznie wylękniona.
— Ona nie chce jeść, proszę pana... to waryatka...jąby związać należało!... Co my z nią... na miłość boską... robić będziemy?... Ja tam już do niej nie pójdę... bo się boję...
— Uspokój się... uspokój... odrzekł Gorju, pozbędziemy się jej galopem...
— No to pozbądźmy się od razu...
— Cierpliwości, moja Gothen... Nie mam sumienia wyrzucać nieszczęśliwej za drzwi... poszłaby na pewno z powrotem rzucić się do Sekwany... Wiesz, że w Paryżu jest dość szpitali, do których przyjmują waryatki i dobrze się z niemi obchodzą... Pójdę do pierwszego lepszego i pozbędziemy się kuli u nóg...
— No, dobrze... Ale kiedy pan się tem zajmie?...
— Dziś przed wieczorem na pewno...
— No to teraz zamknij pan przynajmniej drzwi na klucz i schowaj klucz do kieszeni... Słyszałam od ludzi, że waryatki bywają bardzo złe czasami i mogą krzywdę wyrządzić bez przyczyny...
Toć żeś cztery razy co najmniej mocniejsza od tej biedaczki, poradziła byś jej!...
— Nie wiadomo... nie wiadomo... waryatki... widzi pan... są bardzo silne...
Gorju wzruszył ramionami, ale posłuchał służącej i zamknął drzwi na klucz.
Szynkarz, tak jak powiedział, najszczersze miał intencye udać się do szpitala tego samego dnia, ale człowiek proponuje a los decyduje.
Chmara gości tak napełniała szynkownię przez dzień cały, że Gorju zmuszony schodzić ciągle do piwnicy, po butelki dla konsumentów, nie mógł się w żaden sposób oddalić. Gothen zaś ze swej strony, musiała kuchnią się zajmować, bo po winie zajadano z niezrównanym apetytem.
Nadszedł wieczór, a wieczorem, jak nam wiadomo, specyalni znowu przybysze zapełniali przybytek ojca Gorju, zapełniali go ludzie z tego gatunku, co bandyci z pod mostu i lokatorzy z hotelu pod Dyablemi rogami, ludzie robiący więcej hałasu, aniżeli dający zarobić, w dodatku często jeszcze nie płacący.
Gorju nie lubił tej hałastry, obawiał się jej bardzo, tolerował ją jednakże na wyraźny rozkaz pana Dawida, czyli barona de Kerjeana.
Szynkownia, słynna z wyśmienitych kiełbi na Pont-Neuf, była to pułapka na myszy, (zapożyczamy wyrażenia z policyjnego słownika), w którą Luc pod przybranem nazwiskiem pana Dawida, łowił zwolenników do strasznego zgromadzenia Towarzyszów Pochodni.
Skoro noc tylko zapadała, wielka sala zaludniała się zaraz złowrogiemi twarzami i zaczynały się rozmowy w dziwnym jakimś żargonie.
Dzisiejszego wieczoru zebranie daleko liczniejsze było niż zwykle.
Ze stu osobników w dziwacznych, dobrze zużytych ubraniach, zajmowało wszystkie stoły zakładu, oprócz jednego.
Wyziewy wina i prostych potraw, mieszały się z dymem fajek i czyniły atmosferę prawie niepodobną do zniesienia.
— Dobrane towarzystwo, daję słowo!... powtarzał szynkarz z ironią. Gdyby trafił się Coquelicot, miałby się z kim zabawiać. Wszyscy łotrzy w jego rodzaju!... tacy sami, jak i on, nędznicy.
Naraz drzwi się otworzyły.
— Idzie zapewne... powiedział Gorju, ale się omylił.
Ku wielkiemu jego i wszystkich gości ździwieniu, ukazała się jakaś kobieta,
Nędznie ubrana, opierała się na kija i jakby ledwie trzymała się na nogach.
Nie można byłe widzieć jej twarzy, bo była zasłonięta gęstym woalem.
— Tej wcale nie znam... mruknął Gorju. Pierwszy raz tutaj przybywa... Jeżeli pozostanie w pośród tej całej zgrai, musi być także licha warta...
Nowo przybyła nie zawahała się bynajmniej... Stanęła w progu i zaczęła patrzeć po sali, upatrując zapewne wolnego miejsca...
Spostrzegła pusty stołek niedaleko... powlekła się wolno ku niemu i usiadła...
Gorju zbliżył się do tej kobiety...
— Czem mogę służyć?... zapytał.
— Jeść mi się chce... mruknęła nieznajoma... proszę mi podać cokolwiek...
— Czy ma być także i wino?...
Nieznajoma skinęła głową potakująco...
Ubranie jej nie wzbudzało zaufania w szynkarzu...
— Przepraszam... rzekł... ale muszę uprzedzić, że u mnie nie dają nic na kredyt... Czy pani będziesz miała czem zapłacić?...
— Naturalnie...
— U mnie jest zwyczaj płacenia z góry...
Zawoalowana kobieta sięgnęła do kieszeni i rzuciła na stół trzy liwry...
— Wydam resztę po kolacyi... oświadczył Gorju, chowając pieniądze de kieszeni... Zaraz każę podać...
— Dobrze... dobrze... śpiesz się pan; bardzo proszę... bo jestem okrutnie głodna...
W parę minut, postawiono przed przybyłą glinianą miskę z jedzeniem... wyglądającem zachęcająco... kawałek chleba razowego i miarkę wina...
— Podziękujesz mi kobiecino... rzekł szynkarz... bo chyba że nie codzień jadasz podobną kolacyę...
Nieznajoma nic nie odpowiedziała, ale zabrała się do posiłku z wielką chciwością... nie odsłoniwszy woalu, co jej twarz zakrywał...
Gorju odszedł i przestał się zajmować klijentką...
Czyż mamy potrzebę uprzedzać, że tą kobietą była Perina...
Od wczorajszego rana, od chwili widzenia się z księżną de Simeuse w domu matki Urszuli, wiedźma latała nieustannie po Paryżu, poszukując zapamiętale Janiny... Rozpytywała przechodniów, zaczepiała posłańców, wystających po rogach ulic, opisywała im twarz i ubranie młodej dziewczyny, ale nic się dowiedzieć nie potrafiła... Tak jej upłynął cały dzień jeden, a już nazajutrz, zaledwie wypocząwszy parę godzin nocnych, zabrała się znowu poszukiwań, i znowu, jak już wiemy, bez rezultatu...
Wieczorem opanowało ją ogromne zniechęcenie... Cały dzień włóczyła się bez pożywienia i odpoczynku... i tak strasznie osłabła, że nie mogła utrzymać się na nogach... Omało nie upadła ze znużenia... Wlokła się wolno ulicą l’Arbre-Sec i dostrzegła szynkownię Gorju...
— Wolę tu przystanąć... pomyślała sobie... niż paść na drodze... trochę jakiejkolwiek strawy przywróci mi siły i energię...
Weszła, a jakie zjawienie się jej, zrobiło na złodziejach wrażenie, patrzyliśmy na to...
Wiedźma byłaby z radości oddała połowę życia za odnalezienie księżniczki, bo mając ją, mogłaby się pomścić, mogłaby odzyskać majątek... Przypadek sprowadził ją do podejrzanego miejsca, gdzie po za cienkiem przepierzeniem, znajdowała się nieszczęśliwa, za którą goniła napróżno... Ani się spodziewała tego...
Dziwniejsze może jest to jeszcze, że przybyć tu miał zaraz Coquelicot... łotr najzupełniej baronowi de Kerjean zaprzedany...
Jeżeli zobaczy on Janinę de Simeuse, zaraz spostrzeże, że kobieta, jak dwie krople wody podobna do baronowej, znajduje się u Garju... Luc dorozumie się odrazu, co to znaczy i waryatka będzie tym razem ostatecznie straconą...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Drzwi szynkowni otworzyły się po raz drugi, i Coquelicot w malowniczych łachmanach, jakie wczoraj przywdział na siebie, w futrzanej czapce i przy długiej szpadzie, wkroczył majestatycznie...
— Dobry wieczór, towarzysze!... dobry wieczór... zawołał z protekcyonalną poufałością... cieszę się niewymownie, że zastaję tak dobraną i liczną kompanię!.. Gorju, poczciwcze, zejdźno do piwnicy, przeszukaj wszystkie kąty i przynoś, co znajdziesź najlepszego i najstarszego... Tylko dawaj prędko, a dużo... Pić nam się chce, ja płacę...
Szynkarz zniknął natychmiast...
Posłyszawszy głos Coquelicota, wiedźma zadrżała i zaczęła obserwować twarz siepacza z wielką uwagą...
— Znam gdzieś tego człowieka!... mówiła do siebie... Przychodził on do Czerwonego-Domu... należy do Kerjeana!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.