Dom tajemniczy/Tom IV/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Baron de Kerjean zabrał głos.
— Towarzysze pochodni... zapytał otaczającej go kołem gromady... czy znajduje się pomiędzy wami jaki mularz?...
Dwóch ludzi wyszło z tłumu i stanęło przed baronem.
— Weźcie kilofy... ciągnął Luc... i przygotujcie się do wykonania roboty, jaką wam wskażę... Potrzebuję kawałka węgla... dodał.
Coquelicot poskoczył do zgaszonego ogniska i przyniósł węgiel.
Ex-mularze zaopatrzyli się w potrzebne narzędzia w magazynie.
Kerjean zbliżył się teraz do muru i kawałkiem węgla oznaczył otwór wysoki na sześć, a szeroki na trzy stopy.
— Towarzysze... rzekł następnie... wybijcie otwór, jaki oznaczyłem...
Mularze zabrali się z wielką do roboty zręcznością... Znać było, że nie zapomnieli dawnego rzemiosła... odrywane kamienie spadały jeden po drugim...
— Czy to mają być drzwi, czy nisza tylko?... zapytał jeden z robotników.
— Tylko nisza... odparł Kerjean.
— Jak ma być głęboką?...
— Róbcie tylko, a zobaczycie...
Kilkanaście uderzeń kilofu doprowadziło otwór do żądanych rozmiarów.
— A teraz?... zapytali mularze.
— A teraz... odpowiedział Luc... nie pozostaje nam nic innego, jak tylko umieścić figurę, dla której nisza jest przygotowaną...
Towarzysze nie domyślali się jeszcze, o co chodzi i zapytywali jedni drugich, o jakiej figurze mówi mianowicie Luc.
Kerjean zwrócił się do sześciu ludzi, podtrzymujących Bouton-d’Ora.
Wskazał im na olbrzyma, wskazał wybity otwór i powiedział:
— Oto żywa figura, którą tu pomieścicie... Do dzieła, towarzysze, a prędko!...
Świadkowie sceny zrozumieli myśl barona i bardzo im się podobała.
Okrzyk zadowolenia wyrwał się ze wszystkich piersi i długo rozbrzmiewał pod sklepieniem.
Zepsute i dzikie natury drżały z radości na myśl o strasznym widoku, jaki się miał oczom ich przedstawić.
Trzydzieści rąk wyciągnęło się zaraz ku Bouton-d’Orowi, podnieśli go, jak piórko i postawili w niszy.
Członki psiarczyka tak były silnie skrępowane powrozami, że krew z nich płynęła.
Opanował łotra przestrach tak, że nie miał siły wymówić ani jednego wyrazu.
— Doskonale... powiedział baron, teraz zamurujcie z powrotem niszę razem z figurą, a pamiętajcie, że tak będą karani zdrajcy, nie chcący się usprawiedliwić, wzbraniający przyznać się do winy...
Robotnicy nie stracili ani sekundy. Nie posiadali się z radości.
Pochować w zamurowanym grobie żywą ofiarę... toż to nielada gratka... Rzadko się takie rzeczy zdarzają!...
Z energią więc niezwykłą pracowali i w kilka minut mur dosięgał już piersi Bouton-d’Ora.
Wkrótce po samą twarz mieć go będzie, wydawało mu się, że już oddychać nie jest w stanie...
Straszny ten moment przywrócił mowę ofierze.
— Zatrzymajcie się!... ryknął głosem zmienionym, niepodobnym de głosu ludzkiego, zatrzymajcie się!... Zabijcie mnie, jeżeli wam koniecznie o to chodzi, ale nie w ten okrutny sposób... to zanadto nikczemnie... ja się boję tego...
— Miał racyę Coquelicot, mruknął Kerjean, ten nędznik nie jest takim idyotą, za jakiego chciał uchodzić i oto rozwiązał mu się języczek... Szczęśliwy rezultat. Sposobik dobrym był zatem...
— Litości, litości... jęczał olbrzym, wyciągnijcie mnie ztąd!... Odrzućcie te kamienie... przygniatają mnie... zabijają...
— Czy będziesz mówił?... zapytał Luc.
— Tak... tak... będę mówił... Powiem wszystko, co zechcecie... przysięgam...
— Zobaczymy za chwilę... Daję ci pięć minut na zebranie pamięci i przygotowanie się do mówienia prawdy, pierwsze kłamstwo będzie wyrokiem śmierci dla ciebie...
Wypowiedziawszy te słowa, de Kerjean odszedł od Bouton-d’Ora i poszedł do Dagoberta, którego postawiono za filarem, ażeby nie mógł widzieć co się po za nim działo.
— Zaprowadźcie tego człowieka do stempla po prawej stronie... powiedział baron.
Ażeby rozkaz de Kerjeana prędzej został wykonany, wielki silny chłop chwycił karła za ręce i zaniósł w miejsce wskazane.
Może nie wszyscy z czytelników naszych wiedzą co to znaczy stempel?...
Jest to maszyna o wielkiej sile, rodzaj młota poruszanego systemem kołowym, a zakończonego płytą stalową.
Młot ten uderza w metal z nadzwyczajną mocą i wybija na nim znaki, to jest stempel odpowiedni.
— Puśćcie w ruch maszynę!... zakomenderował Luc.
Kilku ludzi zaprzęgło się do koła i wnet rozległo się uderzenie młota.
— Co oni ze mną chcą zrobić?... myślał Dagobert.
Krew ścinała ma się przytem w żyłach, drżał cały konwulsyjnie.
Niepewność jego nie trwała długo.
Kerjean odezwał się znowu:
— Połóżcie głową tego łotra na kowadle o kilka cali od młota.
Podniesiono karła i łysa głowa jego poczuła zaraz zimne żelazo.
Metal uderzany co chwila młotem dźwięczał mu w głowie z szumem kaskady.
— Teraz rozpocznę badanie... oświadczył baron Kerjean, a wy po każdem pytaniu pozostawionem bez odpowiedzi, posuniecie podły łeb bliżej stalowego młota...
Zbiry, w ręce których oddany został Dagobert, bardzo pragnęli, aby nieszczęśliwy nieodpowiadał, bo nie tak często można widzieć głowę ludzką, rozbitą jak orzech pomiędzy dwoma kamieniami, albo jak jabłko zmiażdżone uderzeniem młotka...
— Panie Dagobercie... rzekł Kerjean, czy ci pamięć powróciła?.. Przypomniałeś sobie szlachcica, którego nazwiska zapomniałeś?... przypomniałeś sobie o markizie de Rieux...
Karzeł milczał, dla najprostszej w świecie przyczyny.
Ciągły hałas młotka ogłuszył go zupełnie.
Słyszał, że Kerjean coś mówi, ale nie mógł pochwycić słów jego, dochodziły go zbyt niewyraźnie,
Kaci poczekali parę sekund i posunęli karła w ten sposób, że głowa jego znalazła się bliżej młotka.
— Czy przyznajesz się... ciągnął Luc, że przyszedłeś tutaj w roli szpiega, zapłaconego przez markiza de Rieux?...
Karzeł znowu nic nie odpowiedział, głowa jego znowu zatem posuniętą została na kowadle.
Opadający młot zadrasnął skórę czaszki i skaleczył ją boleśnie, krew trysnęła obficie.
Dagobert krzyknął przeraźliwie.
Zwinął się jak wąż i zaczął krzyczeć, łaski...
— Niema żadnej łaski dla upartych!... odrzekł Luc gwałtownie. Jestem bez litości dla nieposłusznych... Życie twoje wisi na włosku!... Opowiadaj albo giń!...
Karzeł przekręcił się w rękach swoich oprawców, zobaczył twarz barona i z wyrazu tej twarzy odgadł wszystko, czego niemógł dosłyszeć.
— Będę mówił... będę odpowiadał... powiem wszystko... wyszeptał, ale na litość niechże ustanie ten piekielny hałas, bo mnie ogłusza, bo zwaryuję od niego....
Luc dał znak stosowny.
Koło maszyny zaprzestało się obracać. Nastało milczenie.
Dagoberta stawiono przed Kerjeanem. Garbus nie mógł się utrzymać na nogach.
Blady był straszliwie, strumienie krwi płynącej z czaszki, mieszały się z zimnym potem, jaki wystąpił mu na czoło — i ze łzami, jakie spływały po policzkach.
— Jak jestem baronem de Kerjean... wykrzyknął niegodny szlachcic, tupiąc nogami, tak mi już cierpliwości brakuje... Nie chcę dłużej być oszukiwanym przez takiego jak ty nędznika!... Odpowiadaj mi w tej chwili, albo zabiję cię własną ręką...
Dagobert po raz drugi osunął się na kolana z osłabienia i ze strachu.
— Pytaj pan... szeptał, gotów jestem...
— Znasz markiza de Rieux?...
Karzeł skinął głową potakująco.
— Dla niego się tu znajdujesz?
— Tak.
— Wiesz, gdzie się on ukrywa?...
— Wiem...
Błyskawica tryumfu przemknęła w oczach barona.
— Ah! markizie de Rieux... powiedział sobie po cichu; niewidzialny i niepochwytny nieprzyjacielu!... tyś jedyna moja na świecie przeszkoda, ale mam cię nareszcie!...
Następnie dodał, na spokój się wysilając:
— Gdzież się jego kryjówka znajduje?...
Dagobert wskazał mały hotel przy ulicy de la Corisaie.
— Za jakie wynagrodzenie... pytał Luc dalej, pan de Rieux zapewnił sobie pomoc waszę?...
— Obiecał nam listy ułaskawiające, które otrzymał od naczelnika policyi, miał je nam oddać za trzy dni, gdy pomoc nasza nie będzie mu już potrzebną...
— Za trzy dni, powiadasz?... Wykonanie zatem projektów markiza miało już tak zaraz nastąpić?...
— Tak.
— Co to były za projekty?...
— Dostanie się do hotelu Dyabelskiego przez podziemia, wśród nocy i porwanie pani baronowej.
Luc zadrżał.
— To niedorzeczność!... mówił do siebie... ale jak każda niedorzeczność, przy śmiałości mogła się udać!... Byłbym zgubionym, gdyby przypadek niespodziany nie był przyszedł mi z pomocą... O!... dziękuję ci moja gwiazdo!...
Głośno zaś dodał:
— Czy to dzisiejszej nocy markiz ma działać?...
— Nie...
— A kiedyż?...
— Następnej nocy...
— O której godzinie?...
— O dwunastej...
— Czy masz się z nim przedtem widzieć?...
Dagobert potrząsnął głową.
— Bouton-d’Or i ja... odpowiedział... mamy czekać na niego w umówionem miejscu...
— Gdzież jest wyznaczone to miejsce?..,
— Ulica Tombe-Issoire, naprost furtki od pustego placu...
— Czy markiz sam przybędzie?...
— Sam, z jednym tylko kamerdynerem, na którego może liczyć zupełnie...
Nastała chwila milczenia. Baron głęboko się zamyślił, ale z wyrazu jego twarzy można było osądzić, że był zadowolony. Nakoniec podniósł głowę i zapytał:
— Prawdą jest wszystko, co mi powiedziałeś?...
— Nie ma pan baron prawa wątpić, skoro życie moje trzyma w swem ręku!... odrzekł Dagobert... Zresztą nie umiem zdradzać do połowy... Byłem szczerze oddany panu de Rieux, dla miłości listu uniewinniającego... Teraz chodzi o ocalenie skóry, więc odwracam kaftan i sumiennie zdradzam pana de Rieux... Brzydki te postępek, przyznaję, ale cóż robić!... Na tym świecie każdy dla siebie!...
— Jesteś łotrem, jakich lubię... mruknął Lue z uśmiechem... Zapytam Bouton-d’Ora i... jeżeli przekonam się z jego odpowiedzi o szczerości twojego wyznania, może ci przebaczę rolę, jaką odgrywałeś i może zrobię jeszcze co z ciebie...