Dom tajemniczy/Tom IV/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gwałtowna scena, jaką przedstawiliśmy czytelnikom naszym, nie mogła przejść bez zwrócenia uwagi, obudzenia ciekawości i wywołania zamieszania w podziemiach.
Nikt nie rozumiał, co się stało, ci nawet, co spełniali rozkaz Coquelicota, nie wiedzieli, co on znaczy.
Towarzysze pochodni, zapytywali się jedni drugich, ale żaden nie umiał nic powiedzieć.
Każdy przerwał robotę, wszystkie miechy działać przestały.
Pomieszany szmer głosów, rozlegał się coraz więcej pod sklepieniami.
— Nie podobna nie zrozumieć w podobnym gwarze, powiedział do siebie Kerjean, muszę nakazać milczenie, ale czy mnie usłuchają?...
Dał znak, że chce przemówić.
Ci, co bliżej byli, umilkli natychmiast, inni poszli za ich przykładem.
Po trochu hałas się zmniejszał, a po kilku minutach głębokie milczenie w kryptach zapanowało.
Uczucie nieskończonej dumy napełniło piersi barona.
— Stanowczo nad niemi panuję!... pomyślał, na prawdę więc jestem królem?...
Następnie imponującym, donośnym głosem swoim zawołał:
— Towarzysze pochodni, w waszym, tak samo, jak i w moim jest interesie, niedopuszczanie jakiejkolwiek zdrady. Dwóch z pomiędzy was w tej chwili, jest o tę zdradę oskarżonych. Podejrzewam ich, że są winni, ale pewności nie mam jeszcze. Wysłucham ich i osądzę. Jeżeli przestępstwo zostanie im dowiedzione, skończymy z nimi prędko, przysięgam wam na to, towarzysze pochodni!... Chwila jest nadzwyczaj uroczystą. Życie dwóch ludzi wisi na włosku... Możecie jednak być i bądźcie spokojni... Nie przeszkadzajcie zamieszaniem spełnieniu tak ważnego dzieła.. Pozostawcie waszemu wodzowi przytomność umysłu, bo potrzebuje jej dla odróżnienia prawdy od kłamstwa, dla potępienia, albo uniewinnienia... Nie w swojem tylko imieniu, ale w imieniu nas wszystkich wydam wyrok na oskarżonych.
Ostatnie słowa barona, przyjęte zostały z ogólnym uznaniem.
Milczenie zapanowało na nowo, a było tak głębokie, że słychać było wyraźnie każdą kroplę wody spadającą ze sklepienia.
Coquelicot zbliżył się do Kerjeana.
— Od którego z dwóch łotrów zacznie pan baron śledztwo?... zapytał po cichu.
— Od rozumniejszego, odpowiedział baron, od małego garbuska, nazywanego Dagobertem. Z nim walka będzie może trudną, z tamtym łatwiej sobie poradzimy.
Coquelicot zbliżył się do towarzyszów pilnujących Dagoberta i karzeł został przyprowadzony albo raczej przyciągnięty do barona.
Towarzysz Bouton d’Ora przekonany był, że wywinie się z tej sprawy chyba przez coś patetycznego.
Zaledwie dostawiono go przed Luca, padł na oba kolana, a przybierając najboleśniejszy i najrozpaczliwszy wyraz, przemówił łkając po przez łzy spływające mu strumieniami po policzkach.
— Na Boga, szlachetny i wspaniałomyślny panie, ulituj się nad niewinnym, który całą nadzieję swoję pokłada w sprawiedliwości twojej jedynie... Jakże ja się obronię, skoro nie wiem nawet, o co mnie oskarżają?... Cóż uczyniłem takiego?... Dla czego obchodzą się ze mną, jak ze złoczyńcą, po co wiążą nieszczęśliwe moje ciało, po co skrępowali wychudłe moje ręce, czyż ja potrafiłbym zrobić komu co złego?... Szlachetny panie, nie znęcaj się nad moją nędzną istotą!... Ulituj się nademną, oddaj mi sprawiedliwość, bo chyba skonam u nóg twych.
— Utrzymujesz, że nie wiesz, o co jesteś oskarżony?...
— Nie wiem o co, szlachetny panie, mówię najszczerszą prawdę, jestem niewinnym, niesłusznie przez jakiegoś niegodziwca oczernionym biedakiem!...
— Czem się zajmowałeś, zanim wstąpiłeś do stowarzyszenia pochodni?... zapytał Kerjean.
— Kradzieżą, mogę przysiądz na to.
— Dla czego porzuciłeś to rzemiosło?...
— Bo nie mogłem utrzymać nędznej swojej egzystencyi.
— Co za powód skłonił cię do przystąpienia do stowarzyszenia fałszerzy pieniędzy?...
— Chęć łatwiejszego zarobku i chęć posiadania złota... chęć, jaka mnie nieustannie trapiła.
— Zkąd dowiedziałeś się, że w podziemiach mojego hotelu znajdują się warsztaty stowarzyszenia, którego pragnąłeś zostać członkiem?...
Dagobert uśmiechnął się mimowoli.
— Jeżeli mam prawdę powiedzieć, szlachetny panie, odrzekł garbus, to ja te podziemia znałem bardzo dawno przed tem, nim pan zostałeś właścicielem hotelu.
Kerjean nadstawił bacznie uszu.
— Ale jakim sposobem dowiedziałeś się o egzystencyi tych podziemi?...
— To cała historya, panie baronie... Czy mam ją opowiedzieć panu?...
— W krótkości...
— Oto jak się stało.
Dagobert rozpoczął opowiadanie dobrze nam znanych szczegółów.
Baron słuchał go uważnie, a odgadywał z łatwością to, co ex-złodziej uważał za stosowne ukrywać.
W opowiadaniu Dagoberta znalazł wytłomaczenie niewytłomaczonych na pozór wypadków zaszłych owej strasznej nocy, a co więcej jeszcze, odnalazł początek poznajomienia się pana de Rieux z bandytami.
Dagobert umilkł.
— Skończyłeś?... zapytał Kerjean.
— Skończyłem, panie baronie.
— Nie masz nic więcej do powiedzenia?...
— Nic a nic, panie baronie.
— Czy pewnym jesteś tego?...
— Tak mi się przynajmniej zdaje.
— To ci się źle zdaje, bo nie wspomniałeś mi dotąd wcale o markizie de Rieux, któregoście zabrali, pielęgnowali i wyleczyli...
Posłyszawszy nazwisko to, w chwili, gdy się najmniej tego spodziewał, Dagobert czuł, że blednie.
— Miłosierdzia!... szeptał sam do siebie. Kerjean wie wszystko, albo przynajmniej wszystkiego się domyśla... Jestem zgubiony!...
Nie stracił jednakże miny i z wielkiem ździwieniem powtórzył:
— Markiz René de Rieux!... nie wiem doprawdy, szlachetny panie, ktoby to mógł być taki...
— Jakto?... Czyż to nie z jego rozkazu, znajdujecie się tutaj?... ciągnął Luc, czy nie jemu donosicie o wszystkiem, co się tu dzieje?...
— Wolne żarty, szlachetny panie. Ja przychodzę tutaj po to, ażeby zarobić na życie, a bez żadnych a żadnych innych celów, przysięgam panu na to!...
Coquelicot, znajdujący się przy baronie, szepnął mu do ucha:
— Niech pan baron każe zrewidować tego łotra...
Kerjean skinął głową potakująco.
Coquelicot zbliżył się do garbusa i zapytał:
— Wiele masz kieszeni, mój przyjacielu?...
— Dwie, odpowiedział Dagobert z konwulsyjnem drżeniem, ale zupełnie puste... zupełnie...
— Zaraz się o tem przekonamy...
Powiedziawszy to, Coquelicot przetrząsnął kieszenie nieszczęśliwego karła, i oprócz różnych nie nieznaczących przedmiotów, wyciągnął także dwa klucze zupełnie nowe i oddał je baronowi.
— Co to za klucze?... zapytał Kerjean.
— Od mieszkania, odpowiedział garbus, od mojego własnego domu.
— Panie baronie, powiedział Coquelicot, niech pan baron raczy porównać te klucze, z kluczami od tajemniczego przejścia, w którem przed chwilą spotkałem tego poczciwca...
— A ha!... wykrzyknął Kerjean, przyjrzawszy się kluczom, pokazuje się więc, mój Dagobercie, że miałeś zamiar dostania się do mojego hotelu bez anonsowania się, w każdej porze, w jakiej ci się spodoba.
— Nie, panie baronie, nie!... wykrzyknął karzeł, przerażony do najwyższego stopnia... Nie wierz pan temu, błagam cię o to... Pański hotel jest dla mnie świętością... za całe królestwo świata nie wszedłbym tam po kryjomu!...
— Jednakże te klucze zostały po to zrobione, żeby otwierać drzwi moje...
— One także moje otwierają... przysięgam panu... To prosty przypadek tylko... Zresztą wszystkie prawie klucze są do siebie podobne...
— Czy nie masz nic innego do powiedzenia?...
— Niestety!... mogę tylko mówić prawdę... co też powiedziałem...
Coquelicot, mimo obecności swojego pana, zaczął się śmiać hałaśliwie...
Kerjean pokiwał parę razy głową, a spojrzenie, jakie rzucił na Dagoberta, wydało się temu ostatniemu wyrokiem śmierci...
— Odprowadźcie tego człowieka, o jakie piędziesiąt kroków, zwiążcie go mocno i nie spuszczajcie z oka, a przyprowadźcie tego drugiego, niech jego z kolei wybadam...
Rozkazy barona natychmiast wykonano... Odprowadzono Dagoberta, a przyciągnięto Bouton-d’Ora...
Zadanie było trochę trudne... Olbrzym opierał się z nieprzezwyciężoną prawie siłą... Nie bronił się wcale, ale się i nie ruszał, stał jak posąg...
Żeby pokonać tę siłę, potrzeba było położyć olbrzyma na żelaznych noszach i przenieść do barona...
Luc zaczął badanie... nie mogło ono trwać długo, bo jak nam wiadomo, olbrzym nie posiadał żadnej inteligencyi, rozumiał jednak doskonale, jak wielkie grozi mu niebezpieczeństwo...
— Jeżeli będę mówił... pomyślał sobie... to napewno strzelę jakie głupstwo... wybaję to, co potrzeba było zamilczeć... Roztropne tylko znalezienie się może mnie ocalić... Dagobert taki mądry, niech więc gada za nas obu...
Wskutek tego rezonowania, któremu, jak widzimy, nie brakło ani sensu, ani logiki... Bouton-d’Or zaciął się w swoim uporze... przybrał wyraz prawdziwie idyotyczny i odpowiadał na zapytania Luca niewyraźnem, urywanem mruczeniem... I tak doskonale odegrał swoje ogłupienie, że Kerjean odwrócił się do Coquelicota i zapytał:
— Czy on mnie słyszy?... czy mnie rozumie?... Czy w tej ogromnej czaszce znajduje się choć iskierka rozumu?... Myślę, że chyba nie...
— Pan baron oszukiwany jest w tej chwili przez zręcznego łotra... odpowiedział siepacz... dobrze on słyszy i rozumie dobrze... mogę zaręczyć za to... Jak chce, to tak dobrze obraca językiem, jak szpadą... przysięgam panu baronowi... Jeżeli się uparł, aby nie nie mówić, to dla tego, że się obawia skompromitowania... Oczywisty dowód, że musi być winny...
— Może ty masz racyę, Coquelicocie...
— Niech pan baron nie wątpi o tem...
— A więc... odrzekł Luc... weźmiemy się do sposobów... do sposobów nieomylnych, a te rozwiążą język niemowie...
— Domyślam się, o jakich sposobach pan baron wspomina... powiedział Coquelicot z złowrogim uśmiechem i dodał — pochwalam bardzo tę myśl pana barona...
Bouton d’Or także zrozumiał, o co chodzi... Chrapowata twarz jego pobladła... głębokie zmarszczki zaryły się na spoconem czole... rzucił w około siebie przerażone spojrzenie... Otworzył usta, jakby chciał coś przemówić... ale nie wydał żadnego głosu... Zapanował znowu nad wzruszeniem i milczał znowu uparcie...