Dom tajemniczy/Tom V/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Tak... Janina jest wolną, ale jest obłąkaną... powiedziała Perina.
René ryknął z boleści i przerażenia.
— Podli!... podli!... krzyczał... Oto co zrobiliście z nieszczęśliwego dziecka... ty i twój nikczemny wspólnik!... Nie mogąc zabić ciała, zabiliście duszę księżniczki... Zbrodnia to niesłychana!... I śmiałaś mi prawić przed chwilą o szczęściu, o przyszłości... śmiałaś mi mówić przed chwilą, że miłość Janiny mi powrócisz... kiedy ona, jeżeli ją znajdę nawet, nie będzie mogła ani mnie słyszeć, ani mnie zrozumieć!... Waryatka nie pozna mnie!... Ty nędznico, szydzisz sobie z mojego nieszczęścia, żartujesz sobie z wściekłości mojej...
— Panie markizie.. odrzekła wiedźma spokojnie... czy możesz przypuszczać, żem cię szukała tak długo po to jedynie, aby sobie pożartować z pana... Nie słyszałeś nigdy o tych zjadliwych gadzinach, których ukłucie jest piorunujące, śmiertelne, a zawiera jednak w sobie potężne antidotum, skoro je zużytkować potrafimy?... Ja jestem rodzajem takiej gadziny... ocalę, com zgubiła...
— Ocalisz?... A jak?...
— Obłęd panny de Simeuse nie jest wynikiem jej cierpień i przerażenia, ale skutkiem wypicia napoju, przezemnie przygotowanego... Poszukajmy i wynajdźmy pańską narzeczoną, a przysięgam, że godziny nie potrzeba będzie na to, iżby jej rozum przywrócić... Wątpisz pan, panie markizie... widzę to i nie dziwię ci się wcale, ale pozwól mi opowiedzieć sobie wszystko, o czem nie wiesz, a o czem jednak wiedzieć powinieneś... Wtedy z pewnością wątpić nie będziesz...
René nic nie odpowiedział, ale skinieniem głowy dał znak Perinie, ażeby rozpoczęła opowiadanie, co też ona natychmiast uczyniła, a musimy przyznać, że mówiła najszczerszą prawdę.
Czytelnicy znają to wszystko oddawna. Wtajemniczyła Renégo we wszystkie szczegóły potwornych zbrodni i podłości, niczego nie pominęła, co zaszło od owej okrutnej nocy, gdy księżna de Simeuse i Carmena przychodziły do niej po wróżby do Czerwonego Domu. Objaśniła, kto był Kerjean, i nie starała się ani ukrywać, ani zmniejszać występnej roli, jaką w przedsięwzięciu jego odegrała.
Nie potrzeba zresztą dziwić się cynicznej szczerości podobnego wyznania. Otwierając przed panem de Rieux najgłębsze tajniki popełnionych niegodziwości, oskarżając się łącznie ze swym wspólnikiem, działała wiedźma z niezrównaną logiką. Tą tylko drogą zdążała napewno do spełnienia swoich zamiarów, tylko takie jedynie postępowanie mogło ją doprowadzić do celu, to jest do zemsty. Bo i po co miała się oszczędzać? Wiedziała wszak dobrze, że pan de Rieux nie uwierzy w jej niewinność, chociażby go nie wiem jak przekonywała, sto razy lepiej zatem robiła, że oskarżała się głośno, niżby cofać się miała podle przed wyznaniem prawdy.
Musimy dodać, że wyznanie Periny, nie było zbyt dla niej niebezpieczne w rzeczywistości.
Ex mieszkanka Czerwonego Domu nie miała powodu obawiać się margrabiego de Rieux i rozumiała to dobrze.
Ona jedna tylko mogła przywrócić zmysły Janinie de Simeuse, jej zatem René bronić będzie, chociażby kosztem własnego życia.
Nie będziemy mówić o tem, co doświadczał dzielny młody człowiek w czasie tego opowiadania. Łatwo domyśleć się tego.
Kiedy wiedźma skończyła, René przesunął rękę po czole, otarł łzy spływające mu po policzkach na myśl, co wycierpieć musiała Janina, i co jeszcze przenieść może.
Pochylił głowę w głębokiem zamyśleniu, a głośne łkanie wydobywało mu się z piersi,
— Nieszczęśliwa kobieto... wyszeptał nakoniec. Pan Bóg jest sprawiedliwy, skoro jego ręka tak cię ciężko dotknęła, skoro zrządził, że żadna z twoich zbrodni nie wyszła ci na korzyść, skoro z ciebie uczynił przedmiot wstrętu i litości, nie złorzeczę ci już z mojej strony... Pan Bóg zwalczył cię wyrzutami sumienia, czeka na twoję pokutę... Może ci przebaczy winy, może ci pozwoli naprawić złe, jakieś wyrządziła... Niestety, zaledwie, że śmiem się spodziewać tego... Powiadasz, że ocalisz Janinę de Simeuse, powiadasz, że powrócisz jej stracony rozum, ale wiele to czasu upłynęło od chwili, kiedy po raz ostatni miałaś dowód istnienia swojej ofiary... Janina była wtedy waryatką, otoczoną była śmiertelnem niebezpieczeństwem... czyż mamy prawo spodziewać się, że żyje męczennica biedna?...
— Żyje!... wykrzyknęła Perina.
— Czy masz co powiedzieć mi jeszcze?... zapytał pan de Rieux.
— Nic nie wiem, a jednakże głowę bym dała sobie uciąć, że księżniczka de Simeuse żyje.
— Zkądże masz taką pewność?
— Z wiary w tę sprawiedliwość Bozką, o której mi mówiłeś. Bo czyż nie jest widocznem, że ta ręka, która mnie dotknęła, otoczyła jednocześnie pannę de Simeuse potężną opieką swoją?... Czyż Janina nie uniknęła strasznych niebezpieczeństw, czyż każda inna w jej miejscu nie byłaby sto razy zginęła?.. Bóg ocalił ją od barona Kerjeana, uratował od śmierci przy pożarze Czerwonego Domu i z nurtów Sekwany, nie pozwoli jej zginąć zatem...
Wierz mi pan, panie markizie, że stanie się cud nowy i to niezadługo.
Wiedźma mówiła z taką wiarą, z takiem głębokiem przekonaniem, że René dał się pomimo woli opanować jej słowom proroczym, że sam nabrał także nadziei.
— Niechajże cię Bóg dobry wysłucha... rzekł. Jeżeli on oświeca umysł twój w tej chwili, to z pewnością, że cię chce oczyszczoną i skruszoną użyć jako narzędzie świętej woli swojej, a w takim razie i ja zapominam o wszystkiem, co przecierpiałem, i przebaczam ci z głębi serca!...
Perina przyklękła na jedno kolano, pochwyciła rękę markiza i do ust ją przycisnęła.
— O! widzę teraz... szeptała, żeś mi pan uwierzył nareszcie. Ostatnie twe słowa poruszyły do głębi duszę moję. Odtąd życie moje ma jeden cel jedyny: poświęcenie się i zemstę. Przysięgam pomścić się za Janinę de Simeuse i za ciebie markizie, przysięgam, że umrę z rozkoszą, jeżeli tego będzie potrzeba dla pokonania Kerjeana...
— Ciesz się więc... odpowiedział René, bo za kilka godzin rozpocznie się zemsta twoja...
— Co pan chcesz powiedzieć przez to?... spytała wiedźma.
— Chcę powiedzieć, że tej nocy jeszcze, towarzyszka barona znajdzie się w naszym ręku.
— Mówisz pan o Carmenie, cygance?...
— Więc Carmeną się nazywa ta przeklęta 1stota, która skradła miejsce i nazwisko Janiny de Simeuse?... Tak... tak... ona znajdzie się dzisiejszej nocy tu... w tem mieszkaniu mojem...
— Czy przyjdzie sama... dobrowolnie?... wykrzyknęła Perina.
— Nie!... przyprowadzą ją jako niewolnicę...
— Kto ją przyprowadzi mianowicie?...
— Ja...
— Gdzie ją pan znależć myślisz?...
— W pałacu... w hotelu Dyabelskim... w którym zasypia niby spokojnie, pod strażą służby i bandytów...
— Panie markizie... szepnęła Perina... boję się doprawdy zrozumieć tego, co usłyszałam... Czy naprawdę masz pan podobnie śmiały zamiar?...
— Ma się rozumieć, że o żartach nie myślę...
— Sam pan się tam udać zamierzasz?...
— Kilku wiernych towarzyszów zabiorę z sobą do pomocy...
— Czy pewny pan jesteś tych ludzi?...
— Tak mi się przynajmniej zdaje... Ale po co to pytanie?...
— Bo przedsięwzięcie pańskie jest szalenie nierozsądne... chcę je panu wyperswadować...
— Nie próbuj tego, bo to napróżno... Zrobiłem postanowienie i rzecz skończona... Rozkazy wydane, przygotowania poczynione... zbliża się godzina umówiona i wkrótce cię opuszczę, ażeby się połączyć z tymi, którzy na mnie czekają...
— Na Boga, panie markizie... zawołała Perina... na szczęście, na miłość panny de Simeuse, która napewno byłaby ostatecznie zgubioną, gdyby pana zabrakło, zaufaj mi i powiedz, kto są ci ludzie, co czekają na ciebie... Powiedz mi, jakiego sposobu użyć chcesz, ażeby dostać się do hotelu Dyabelskiego?... Przysięgam, że nie przez prostą ciekawość zapytuję cię o to...
Ponieważ blizko półtorej godziny było jeszcze do naznaczonej schadzki, René nie widział zatem żadnej przeszkody do uczynienia zadość życzeniu nieznanej sobie interlokutorki, wpływowi której bezwiednie ulegać zaczynał. Opowiedział więc w krótkości o tem, w jaki sposób zaznajomił się z Dagobertem i Bouton-d’Orem, opowiedział ze szczegółami plan, jaki wkrótce wprowadzić miał w wykonanie.
Słuchając pana de Rieux, wiedźma wstrząsała głową, a kiedy skończył nareszcie, wykrzyknęła:
— Albo nie pójdziesz na tę schadzkę, albo z niej nie powrócisz żywy!...
— Kto ci to mówi?... zapytał René.
— Głos wewnętrzny... jedno z tych przeczuć tajemniczych, które mnie nigdy dotąd nie omyliły... odrzekła wiedźma.
Sceptyczny uśmiech ukazał się na ustach Renégo.
— O!... nie śmiej się pan, panie margrabio!... Nie szydź z tej, która widzi jasno w ciemnej przyszłości!.. Znam ja dobrze barona de Kerjean!...
Wiem, że się dyabeł nim opiekuje i że bronić go będzie przeciwko panu... wiem, że gwiazda tego nędznika wkrótce zgaśnie, ale widzę, że teraz jeszcze świeci wspaniale!... Wiem, widzę, zgaduję, że pomocnicy pańscy są zdrajcami, że schadzka dzisiejszej nocy osłania zasadzkę, że Kerjean oczekuje na pana, jak zaczajony tygrys, czyhający na swoję ofiarę, i że będziesz pan zgubionym, jeżeli mi nie uwierzysz...
Słowa te pomimo zapału i uczucia, z jakim zostały wypowiedziane, sprawiły na Reném wątpliwe tylko wrażenie.
Poczuł się zachwianym, ale nie był przekonanym.
Z wyrazu twarzy pana de Rieux, zrozumiała wiedźma, iż jej dzieło nie było ukończonem; zaczęła więc mówić znowu.
Nie będziemy wcale powtarzać argumentów, jakiemi usiłowała dowieść panu de Rieux, że przedsięwzięcie jego było niebezpieczne... szalone.
— Porywać baronową de Kerjean!... wykrzyknęła wreszcie, a to po co i na co?... Wczoraj pojęłabym podobny postępek, bo wczoraj miałeś pan interes zbadać cygankę i wymódz na niej wyznanie jej oszustwa i zbrodni... Ale dzisiaj Carmen nie ma panu nic już do powiedzenia, skoro wiesz dokładnie wszystko... Pozostaw ją, niech spokojna oczekuje na piorun, który ją zdruzgoce i zamiast narażać swoje życie, pomyśl, że cię Janina potrzebuje i dla niej się zachowaj...
René zaczął przyznawać, że Perina miała racyę zupełną.
Upierał się jeszcze, ale już tylko tak sobie, przez miłość własną.
Szlachecka duma nie pozwalała mu cofać się od raz powziętego postanowienia.
Perina zaczynała już wątpić o sobie, gdy nagle nowa myśl przyszła jej do głowy.
— A więc dobrze, panie markizie!... zawołała, pójdziesz pan na tę schadzkę i zobaczysz na własne oczy, że mnie moje przeczucia nie myliły...