Dom tajemniczy/Tom V/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Poprzedzany przez dozorcę, René de Rieux szedł jak pijany.
Ciemo mu się robiło w oczach, dziwny szum rozbrzmiewał w uszach... serce biło tętnem przyśpieszonem.
— Zobaczę ją!... powtarzał sobie, nie wierząc własnym słowom... Nie... nie to niepodobna... nie zobaczę już na tym świecie Janiny... to sen, z którego się zaraz przebudzę...
Dozorca przystanął przed wązkiemi drzwiczkami podwórza pierwszego oddziału.
— Przybyliśmy.. oświadczył wyciągając z kieszeni pęk kluczy opatrzonych w numery.
Wybrał z nich jeden, otworzył drzwiczki i... niech pan raczy wejść... powiedział.
Ten przystanek i te słowa, przywróciły przytomność markizowi, przestąpił próg i znalazł się na dziedzińcu.
Nie będziemy opisywać widoku, jaki mu się przedstawił, czytelnicy już to znają dobrze.
Tabareau królował, jak zazwyczaj, w pośród wynędzniałych istot, które drżały posłyszawszy głos jego, pełzały przed nim jak gadziny, żeby uniknąć bata.
Potwór ten przyszedł na spotkanie pana de Rieux i dozorcy.
Każda wizyta korzyść mu obiecywała, to też zrzucił na chwilę maskę buldoga i skrzywił się do uśmiechu.
— Pan zapewne pragnie zwiedzić mój oddział... zapytał Renégo.
Markiz odpowiedział skinieniem głowy, bo z zaciśniętego gardła nie mogło mu wyjść żadne słowo.
Dozorca główny szepnął tymczasem do ucha Tabareau.
— Książe jakiś, incognito... wspaniałomyślny jak król... Przed takim trzeba bić czołem...
— Rozumiem... mruknął Morok.
I pragnąc zasłużyć sobie na wspaniałomyślność przybysza, czuł się obowiązanym opowiedzieć panu de Rieux wszelkie zwyczaje Salpetrière z drobiazgową dokładnością.
René, którego myśli błądziły całkiem gdzieindziej, nie słyszał z początku wcale tej paplaniny, ale po chwili znudzony monotonnością chrapowatego i nieprzyjemnego głosu, poruszył się niecierpliwie i dał znak imponująco, żeby Tabareau nie szedł za nim.
Dozorca posłuchał nakazu z widocznem niezadowoleniem.
— Nie wiem, czy on jest prawdziwym księciem... mruczał... ale wiem, że nie umie obchodzić się z ludźmi. Jakiem prawem pozwala sobie tu rozkazywać?... Czy nie bierze mnie za swojego lokaja przypadkiem?... czy nie myśli przypadkiem, że jest u siebie?...
— Wielcy panowie wszyscy są tacy... — odrzekł główny dozorca. — Ale co cię obchodzi jego imponująca mina, byle miał hojną rękę i napełnione kieszenie?...
Tabareau przyznał, że to racya i rozpogodził oblicze.
René pełen obawy i nadziei, zaczął wolnym i niepewnym krokiem przechadzać się po podwórzu a niespokojne jego oczy wpatrywały się w posępne, powykrzywiane albo zrozpaczone twarze, jakie napotykał.
Nieszczęśliwe obłąkane, powstrzymywane obecnością Tabareau, rzucały na przybysza spojrzenie pełne wściekłości, wygrażały mu pięściami, przeklinały go.
René przeszedł już większą część podwórza, nie napotkawszy tej, której szukał.
Nareszcie w samym końcu podwórza spostrzegł siedzącą młodą kobietę.
Łokcie miała oparte na kolanach, twarz, ukrytą w dłoniach.
René nie mógł dojrzeć jej rysów, a jednakże serce bić mu przestało... To ona!... to ona!... pomyślał sobie.
I podniósł oczy do nieba, żeby podziękować Bogu, że mu pozwolił odnaleźć Janinę, i że przywrócił mu nadzieję, którą utracił już zupełnie...
Po dziękczynnem westchnieniu, poczuł się ożywionym, jak podróżny, którego zmęczenie znika nagle, gdy dojdzie do celu.
Pewnym już teraz krokiem zbliżył się do młodej kobiety i dotknął jej ramion.
Waryatka jakby nie spostrzegła obecności przybyłego.
Nie podniosła głowy, nie poruszyła się nawet.
Upłynęło parę sekund.
René ledwie oddychał, oczy zaszły mu łzami.
— Janino... szepnął słabym zmienionym głosem, Janino, ukochana moja Janino, posłuchaj mnie, spojrzyj na mnie.
Przezroczyste prawie ręce młodej dziewczyny opuściły się zwolna.
Podniosła głowę, a twarzyczka marmurowa biała, piękniejsza jeszcze przy swojej bladości, ukazała się cała przerażonemu Renému.
Jej oczy bez wyrazu, w których gasła pozostała iskierka życia, zwróciły się na Renégo, ale żaden muskuł nie drgnął w twarzy. Rysy zachowały straszną nieruchomość.
Widocznem było, że jakiś głos zupełnie obojętny uderzył jej ucho, że nie poznała, kto do niej mówi.
Serce młodego człowieka ścisnęło się okrutnie.
Nie więcejby cierpiał, gdyby się znalazł przy trupie swojej narzeczonej...
Resztka życia, co prawda, poruszała jeszcze to ciało... ale niestety!... dusza i rozum zamarły...
— Janino... kochana Janino... ciągnął markiz, pochylając się ku nieszczęśliwej, obudź się z tego snu strasznego, który cię zabija. Pan Bóg ulitował się nad tobą... Wszystkie twoje cierpienia, wszystkie tortury twoje skończone... Ja jestem przy tobie... ja nigdy kochać cię nie przestaną...
ja co oddałbym życie za ciebie... Czy nie chcesz poznać przyjaciela twojego dzieciństwa... narzeczonego... małżonka... Renégo twojego, tego, co ci powróci i matce szczęście?...
Panna de Simeuse lekko zadrżała.
Kilka ostatnich słów markiza doszło wyraźnie do jej uszu i poruszyło strunę nie inteligencyi ale pamięci.
Od wielu dni pod wpływem tortur, zadawanych jej przez Tabareau, zamknęła się w zupełnem milczeniu.
Ani jedno słowo, ani jedna skarga nie wyszła z jej ust uparcie zamkniętych.
Zdawało się, że mówić przestała.
W tej chwili jak dziecię, które wymawiać zaczyna pierwsze dźwięki nieznanego mu języka wymówiła:
— René... moja matka...
Pan de Rieux zaledwie mógł powstrzymać okrzyk radości...
Nadzieja zastąpiła przygniatające go zwątpienie.
Nie wiedział, że Janina powtarzała często słowa, które posłyszał...
Zdawało mu się, że nagły promyk inteligencyi wydobył się z pomieszanego rozumu biednej dziewczyny.
— Zapewne mój widok zrobił na niej to cudowne wrażenie, pomyślał sobie.
Ale niestety!... złudzenie to nie trwało długo. Janina popadła zaraz znowu w swoje milczenie i obojętność. Już teraz nie zdawała się nic słyszeć, co do niej René mówi, i wyrwała z przestrachem rękę, którą ujął, a ręka ta zimniejszą była niż ręka trupa... opuściła głowę na piersi i znów stała się podobną do marmurowej statuy.
René chwycił się oszalały za głowę.
— O!... Perino!... Perino!... Czy tę straszną zbrodnię, jakąś popełniła, potrafisz tylko naprawić?... Czy obietnicę, jakąś mi uczyniła, spełnić będziesz w stanie?...
Rzucił na biedną dziewczynę ostatnie spojrzenie, otarł łzy spływające mu po twarzy i wyszeptawszy: Do widzenia, do widzenia, Janino!... poszedł śpiesznym krokiem do miejsca, gdzie czekali nań Tabareau i główny nadzorca.
— Wychodźmy!... powiedział do tego ostatniego.
— Jakto, już pan odchodzi!... zawołał Tabareau, ale pan nic jeszcze nie widział!...
— To, co widziałem, wystarczy mi... odrzekł margrabia.
— Mogę panu pokazać cele, bo to bardzo ciekawe... ciągnął zachęcająco dozorca... Zobaczy pan dwie waryatki, które przed dwoma tygodniami zadusiły pół tuzina uczciwych ludzi... wejdę do celi, pokażę panu, jaką wymierzamy im karę... Nie pokazuje się tego wszystkim... może mi pan wierzyć.
Markiz skrzywił się z odrazą.
— Podobne widowisko nie zachęca mnie wcale... Chodźmy!... powtórzył... ale przedtem proszę to przyjąć... dodał, wyjmując z kieszeni sztukę złota i podając ją Tabareau.
Dozorca skłonił się do samej ziemi i nie nalegał dłużej na pana de Rieux, aby cele odwiedził.
René i dozorca wyszli z podwórza. Głowa młodzieńca ogniem pałała. Wszystka krew kipiała mu w żyłach.
— Czy pan życzy sobie przejść do następnych wydziałów?... zapytał nadzorca.
— Nie... odparł markiz... opuszczam w tej chwili Salpetrière, bo mnie pilne wzywają interesy...
Renému szło o tylko, aby jak najprędzej do stać się do Periny, aby jej powiedzieć, że Janina de Simeuse została odnalezioną!... że na nią teraz kolej działać!... że do niej należy zatrzeć okrutną przeszłość!... zasłużyć na przebaczenie Boga i jego!...
Wyszedł z zakładu, siadł na konia, którego posłaniec trzymał przed bramą i takim samym galopem, jak przybył, popędził przez ulice Paryża.
O kilka kroków od domku wynajętego w okolicach parku Monceaux, spotkał swego kamerdynera, który, nie mogąc odnaleźć pana, powrócił i czekał przed sienią.
Zeskoczył z siodła i przebiegł szybkim krokiem lipowe aleje, które prowadziły do peronu.
Wszedł na pierwsze piętro, otworzył drzwi do pokoju, w którym miała nań czekać Perina.
W pokoju nie było nikogo.
— Gdzie ona może być?... zapytywał się siebie z pewnym niepokojem... dla czego nie czekała na mnie tutaj!...
Wyszedł do sieni, przechylił się przez poręcz schodów i zaczął wołać.
Nikt mu nie odpowiedział.
Otworzył okno i spojrzał w ogród.
W ogrodzie nie było równie nikogo.
Okropna myśl przyszła mu do głowy.
— Perina skłamała!... nic nie jest w stanie zrobić... opuściła mnie, a Janina na zawsze jest dla mnie straconą, bo Janina jest waryatką...
Zaledwie wymówił te słowa, gdy oczy jego padły na kawałek papieru, złożonego w formie listu. Leżał w widocznem miejscu na najwyższym stopniu schodów i tylko dzięki swemu roztargnieniu, nie dojrzał go odrazu.
Pochwycił papier zaadresowany do niego, rozłożył i przeczytał co następuje:
„Moja nieobecność nie powinna panu sprawiać żadnej obawy, panie markizie... Podczas, kiedy pan zdążasz do celu, jaki oboje pragniemy osiągnąć, wychodzę, żeby pracować nad zemstą...
„Oby Pan Bóg w swojej dobroci dopomógł nam obojgu...
„Przed wieczorem powrócę...