Dom tajemniczy/Tom V/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.
Dramat.

Kareta, która odegrała taką rolę w porwaniu Moralesa, stała jeszcze przed bramą.
Trzy nasze osobistości siadły w nią i podążyły na ulicę Enfer.
Niedaleko od małej furtki, którą oddawna znamy, zatrzymano się niezadługo.
Morales otworzył furtkę i wszedł pierwszy. Pan de Rienx i Perina postępowali za nim. Furtkę pozostawili otwartą, ażeby łatwiej uciekać w razie potrzeby.
— Przedewszystkiem... powiedział szlachcie do cygana... postępuj szczerze, jeżeli ci chodzi o życie... za najmniejszym bowiem pozorem zdrady, trupem cię, jak psa, położę!...
— Caramba!... odrzekł Morales... bądź pan zupełnie spokojny... Dla kogoż miałbym pana zdradzać!... Baron de Kerjean i Carmena wpakowali mnie w położenie, w jakiem się obecnie znajduję... Tem gorzej dla nich, jeżeli się ich kosztem oswobodzę!... Na tym świecie każdy dla siebie!... Niech się urządzają, jak chcą, ja umywam ręce od wszystkiego...
Cyniczny egoizm nędznika widniał w tej odpowiedzi i dowodził prawdy.
Pan de Rieux z zupełnem też zaufaniem szedł za podejrzanym i niebezpiecznym przewodnikiem.
Za nimi kroczyła wiedźma, drżąca z radości na myśl o blizkiej zemście.
Wszyscy troje minęli ogród i weszli do hotelu. Morales wyjął z kieszeni wytrych, otworzył drzwi i znalazł się w korytarzu, z którego ukryte schody prowadziły do apartamentów pierwszego piętra.
Lampy, pozawieszane wszędzie u sufitów, rozlewały blade, łagodne światło, takie, że nie przeszkadzało do spania, a pozwalało kierować się swobodnie.
René, Morales i Perina udali się na schody, potem minęli kilka pustych pokoi i szli dalej wolno, ostrożnie. Odgłos ich kroków tłumiły dywany.
Nakoniec dostali się do przedpokoju, urządzonego z książęcym przepychem.
W głębi tego przedpokoju białe drzwi, artystycznie rzeźbione, odbijały prześlicznie od obicia z granatowego aksamitu.
Morales zatrzymał się tutaj.
Pan de Rieux pochylił się doń i zapytał po cichu:
— Gdzie jesteśmy?...
Brat Carmeny wskazał palcem na drzwi białe.
— Po za temi drzwiami... rzekł... jest apartament barona... najprzód mały salonik, potem pokój sypialny, następnie pokój Carmeny...
— Czy te drzwi... powiedział pan de Rieux... na klucz są zamknięte?...
— Zaraz się dowiemy...
Wytrych spełnił zadanie... zamek z łatwością ustąpił i ukazał się przepyszny, mały salonik.
Teraz jedne drzwi tylko oddzielały barona de Kerjeana od nocnych jego gości.
René przekonał się, że pistolety ma nabite i wziął szpadę w rękę.
Morales przybliżył usta do ucha pana de Rieux.
— Zabijesz go pan?... zapytał cichutko.
— Nie... jeżeli będę mógł zrobić inaczej... odrzekł markiz równie cicho.
— Trudno panu będzie zdobyć go żywcem... dodał cygan... ma sen niezmiernie lekki i cały arsenał przy łóżku...
René kiwnął ręką, co miało znaczyć: Wszystko jest w ręku Boga i rzekł:
— Otwórz te drzwi!...
Morales użył natychmiast wytrycha, ale tym razem bez skutku... drzwi zasunięte były z wewnątrz. Aby się dostać do pokoju barona, potrzeba było drzwi wywalić.
Jakkolwiek Morales sprawował się bardzo cicho, Luc, który sypiać nie mógł, Luc, któremu ciągła obawa i niepokój napełniały poduszkę cierniami, posłyszał go jednakże.
Podniósł się na łóżku, przysłuchiwał się chwilę, a potem zmieszanym głosem wykrzyknął:
— Kto tam?... Kto wejść tu zamierza?...
— Odpowiadaj!... szepnął żywo markiz Moralesowi... odpowiadaj!...
— Ja, kochany baronie... zawołał cygan z nieopisaną trwogą... ja... don Gusman...
— Ty?... powtórzył zdziwiony Luc... a cóż za przyczyna sprowadza cię tu o takiej porze?...
— Mam panu zakomunikować coś bardzo ważnego... Proszę mi otworzyć...
— Czy sam jesteś?...
— Sam jeden... naturalnie.
— Poczekaj... Zaraz wstaję...
— Niestety!... niestety!... mruczał Morales, jestem człowiek nieszczęśliwy, zgubiony, bo na mnie spadnie cała złość mego szwagierka. Święty Jakóbie, miej mnie w swojej opiece...
Upłynęło kilka sekund.
Słychać było, że Kerjean chodzi i ubiera się w swoim pokoju.
René, ze szpadą w górę wzniesioną, czekał jak statua spiżowa.
Perina rozwijała sznury, jakiemi mieli łotra skrępować.
Nagle, w jednej połowie drzwi, odsunęła się rzeźba i ukazało się małe okienko nieznane Moralesowi, a w niem blada twarz i błyszczące oczy Kerjeana.
— Zdrada! zdrada!... ryknął piorunującym głosem. O!... nędzniku, spodziewałem się tego, ale masz oto zapłatę! Rozległ się wystrzał z pistoletu i cygan runął na dywan... a okienko gwałtownie się zasunęło.
Perina i Rieux poczuli, że im się zdobycz wymyka.
Połączonemi siłami wysadzili drzwi.
René poskoczył naprzód i znalazł się przy Lucu, który pochwycił już drugi pistolet.
— Baronie de Kerjean!... zawołał oficer marynarki, jestem markiz de Rieux.... poddaj się...
— Ja mam się poddać?... ryknął Luc z dzikim wybuchem śmiechu. Co znowu!... Przyszedłeś, biedny szaleńcze, rzucić się w paszczę lwa?... dobrze, nie wyjdziesz ztąd żywy!...
I jednocześnie rzucił się na pana de Rieux z nienawiścią i wściekłością.
— Poddaj się!... powtórzył Rieux. Nie masz przy sobie swoich siepaczy, żeby mnie zamordowali, a sam jesteś podłym tchórzem!... boisz się wystąpić ze szpadą... cofasz się ze strachu...
— Przeklęty szlachcicu, widmo ty niepojęte, mam cię nakoniec... wrzeszczał baron. Znieważasz mnie... ale ja jestem i tak już pomszczony!... Zabiłem twoję narzeczoną i ciebie tak samo zabiję...
— Janina de Simeuse żyje, i jest moją... odpowiedział René, a ty właśnie umrzesz, niegodziwcze...
Kerjean ryknął... szpada jego uderzyła o szpadę przeciwnika i rozprysła się na kawałki.
— Rozbrojony jesteś!... powiedział pan de Rieux, poddaj się!
— Nigdy!... krzyknął Luc, chwytając za pistolet, i dając ognia do Renégo.
Młody człowiek poczuł dym na twarzy, promień włosów spadł mu z głowy, ale żadnej rany nie otrzymał... drżąca ręka Kerjeana chybiła.
— Podły i tchórz do ostatka... szepnął René. Niech się spełni sprawiedliwość i niech krew twoja spadnie na głowę twoję!
I ugodził w same piersi Kerjeana.
Baron ryknął... jakieś niedokończone przekleństwo z ust mu się wyrwało, i upadł na wznak, szamocząc się w konwulsyach konania.
Na ten widok dawna Perina ukazała się w całości, zwierzęce instynkty uśpione na chwilę, obudziły się teraz w jej duszy.
Nie dosyć jej było widzieć wroga, wijącego się u jej nóg, nieprzyjaciel umierał z cudzej ręki... zemsta jej nie była zupełną.
Uklękła przy tym człowieku, nawpół żywym, na wpół trupie, odkryła mu zranione piersi, z których krew płynęła strumieniem, pochyliła się do jego twarzy i krzyczała:
— Markiz de Rieux prawdę mówił, baronie de Kerjean, Janina de Simeuse, którą miałeś za umarłą, żyje i jest wolna, a ty możesz umierać... Czy mnie poznajesz?... Perina jestem, oddaję ci z procentem krzywdę, jaką mi wyrządziłeś... Dobijam cię i wytaczam resztkę krwi z ciebie.
I nie kłamała wcale ta piekielna istota, którą nienawiść uczyniła napowrót szatanem. Paznogciami rozdzierała ranę Luca.
Nigdy hyena nie rzucała się z większą zażartością na trupa...
Po chwili ciało barona poruszyło się ostatniem jeszcze drżeniem, i skończyło się wszystko...
Nieśmiertelna dusza zbrodniarza stanęła przed sędzią Najwyższym...
Perina podniosła się tryumfująca, pomszczona.
— Teraz... rzekła, poszukajmy Carmen!...
Pokój cyganki dotykał pokoiku barona.
Pan de Rieux podbiegł do drzwi i jednem uderzeniem wysadził je z zawiasami.
Pokój był pusty... okno otwarte.
Carmen uciekła, prześcieradło powiązane i przyczepione do balkonu, wychodzącego na ogród, wskazywały, którędy się udana Janina de Simeuse wydostała.
— Uciekła nam!... wykrzyknął René.
— Znajdziemy ją... odrzekła wiedźma, ja się tego podejmuję!...
Służba przebudzona dwoma wystrzałami z pistoletów, zaczynała się tymczasem poruszać w hotelu.
Słychać było przyśpieszone kroki, różne głosy na korytarzach i schodach.
Kroki te i głosy zbliżały się coraz bardziej.
René wybiegł do salonu, poprzedzającego pokój barona i spodziewał się potknąć o trupa Moralesa.
Ale ku wielkiemu jego ździwieniu trupa nie było, a co dziwniejsze, ani jednej plamy krwistej nie znać było na białym dywanie.
René nie miał zresztą czasu zastanawiać się nad tem zjawiskiem... cała banda sługusów nadejść mogła lada chwilę na miejsce spełnionego dramatu. Słychać już było ich krzyki coraz groźniejsze.
— Spóźniliśmy się!... szepnął pan de Rieux z przygnębieniem, zamkniętą mamy drogę ucieczki... Ci ludzie spełnią swój obowiązek, pomszczą się za swego pana!... Żeby się ztąd wydostać, potrzebaby bić się z nimi... zabijać niewinnych... Nie mam na to odwagi... Janino ukochana, nie zobaczę cię więcej!...
— Panie markizie... odparła żywo Perina, drogę mamy zamkniętą z jednej strony, pozostaje nam druga.
— Jaka?...
— Ta, którą uciekła Carmen... To, co ona zrobiła, i my zrobić możemy, a kiedy lokajom przyjdzie myśl gonienia za nami, będziemy już daleko...
Perina miała racyę. René czem prędzej zastawił meblami z salonu drzwi wyłamane, żeby zyskać kilka chwil i pobiegł do okna,
Szlachcic i wiedźma zesunęli się, nie bez niebezpieczeństwa, ale szczęśliwie po prześcieradłach, zawieszonych u balkonu i byli już na dole, kiedy usłyszeli, jak zaimprowizowana barykada runęła z hałasem.
Przebiegli ogród i zginęli w ciemności. Ocalili się ostatecznie.
Kilka minut wszystkiego potrzebowali na to, aby wydostać się przez otwartą furtkę na ulicę.
Lokaj, pozostawiony przy drzwiach, opowiadał, że przed chwilą ukazała mu się jakaś fantastyczna postać, ubrana cała biało, że wyszła z tej furtki, przeleciała obok niego i znikła w ciemności.
Perina i René domyślili się odrazu, że to była Carmen!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.