Dramaty małżeńskie/Część druga/L

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


L.

Pan d’Angelis kończył właśnie ten krótki monolog, gdy ukazał się jego służący, a za nim chłopcy hotelowi z bagażami.
Paki i walizy zaopatrzone w pieczęcie komory, poustawiano w pokoju sypialnym.
— Fritz — odezwał się po niemiecku hrabia, czy sprawdziłeś liczbę pakunków? Czy wszystkie zniesiono?...
— Ja, herr Graf — odpowiedział Fritz.
Chłopcy wyszli w tej chwili.
Cudzoziemiec został sam ze swoim sługą.
Ten ostatni, jak już powiedzieliśmy wyżej, miał włosy i faworyty koloru żółtawo-blond, ale twarz zmęczona i blada, nie uwydatniała dokładnie, tak łatwego do poznania typu germańskiego.
Skoro chłopcy hotelowi zniknęli za progiem, obojętna i sztywna jego fizyonomia, przepadła od razu; zbliżył się szybko do drzwi, zakręcił klucz w zamku dwa razy, zasiadł bez ceremonii w fotelu i powiedział tonem niechętnym, ale tym razem po francuzku:
— Dla czego, u dyabła, powiedziałeś, mój kochany, szwajcarowi, że ja mówię i rozumiem tylko po niemiecku?... Będzie to dla mnie bardzo uciążliwe!... Pomimo gorliwych o to starań, nie mogłem przyswoić sobie czystego akcentu szwabskiego i nie wyglądam wcale na jednego z rodaków Szyllera czy Gethego...:
— Wiem... — odrzekł hrabia.
— A zatem?...
— Postąpiłem tak dla tego, ażebyś uniknął rozmów niepotrzebnych i niebezpiecznych. Służba tutejsza, bądź jak najbardziej tego pewnym, nie poprawniej mówi po niemiecku od ciebie.. Jeżeliby przyszła jej ochota pogawędzić z tobą, to czy cię zrozumie niedokładnie lub wcale nie zrozumie, przekonaną będzie, że to jej wina nie twoja... Udawaj uparcie mruka i odpowiadaj monosylabami... Gdy osądzą, żeś cierpki i nie towarzyski, zaprzestaną cię niepokoić, nie będą o mnie wypytywać, a oto właśnie nam chodzi!... Zresztą koniecznem było, żeby cię nikt nie słyszał mówiącego po francuzku.
— Dla czego?
— Bo pomimo długiego przebywania w Niemczech, nie mogłeś pozbyć się akcentu paryzkiego i rodzaju szeplenienia, zdradzających od razu twoje pochodzenie... — To, żeś sobie angielską farbą zmienił kolor włosów i faworytów, nie wystarcza, mój drogi, i źle by było, gdyby powzięto podejrzenie, że jesteś francuzem, że udajesz tylko cudzoziemca!... Czy nie przyznasz, że to racya?...
— Tak — to racya, ale już mi to wszystko zaczyna być piekielnie nudne...
— Że nudne, to prawda, ale że konieczne, to wątpliwości nie ulega.
— Mniejsza — ciągnął mniemany Fritz — że rola służącego stawia mnie w sytuacyi zależnej na pozór od ciebie, co nie bardzo pochlebia mojej miłości własnej, mniejsza, że...
— Co cię obchodzą pozory, gdy wiesz, że jesteśmy najzupełniej sobie równi?... Nie spełniasz przecie żadnej usługi...
— Jeszczeby też tego tylko brakowało!.. Nie mam wcale powołania do czyszczenia ci obuwia... przypuszczam także, że nie każesz mi spać pod strychem...
— Masz w przedpokoju bardzo wygodną dla siepie kanapę...
— Zgadzam się na przedpokój... Ale obiady?... gdzież je będę jadał?...
— Gdzie ci się podoba... Wszystkie restauracye paryzkie masz do swego rozporządzenia. Dziś wieczór posilimy się tutaj razem.
— No to trzeba było zamówić dwie kuropatwy i dwie butelki szampana...
— Na jednę osobę, byłaby to za dużo...
— Bardzo żałuję, żem przyjął urząd, jaki sprawuję. Niepodoba mi się do najwyższego stopnia...
Hrabia wzruszył ramionami.
— Słowo honoru daję — rzekł — że cię nie poznaję wcale!... Dawniej miałeś energię i stanowczość dawniej... byłeś inteligentnym co się nazywa człowiekiem... dziś... coś strasznego, doprawdy... Dziesięć lat wygnania, dziesięć lat ciężkich, w czasie których gwiazda nasza rzadko jaśniej przyświecała, zrobiły cię niedołęgą skończonym...
Wszystkiego się obawiam, wszystko cię razi, nad wszystkiem musisz się rozwodzić szeroko i długo... Nic nie umiesz przewidzieć, nic, ale to nic obliczyć... Czyż mogliśmy, pytam, powrócić do Paryża, ja pod nazwiskiem Hermana Vogel barona de Précy, ty pod nazwiskiem Karola Laurent hrabiego de Lorbac?.. Chyba że nie, chyba że przeszłość stawała nam na przeszkodzie?... Powiadasz, że służy nam prawo skorzystania z dziesięcioletniego przedawnienia... zapewne, ja także coś na to liczę, ale zanim zaśpiewamy Victoria! musimy pierw dobrze się poinformować... Nie wiemy, czy pomimo upływu lat dziesięciu, nie śledzą za nami?.. A potrzeba wszystko wiedzieć... Tak czy nie tak?...
— Prawda — szepnął. Karol Laurent z westchnieniem.
— W epoce, kiedy byłeś pomysłowym — ciągnął Herman — sam mi przecież poddałeś tą świetną myśl ażebym się przedzierzgnął w hrabiego d’Angelis, zmarłego i pochowanego w Bas-Meudon pod nazwiskiem Vogel. Uczyniłem, jak chciałeś, i krupierzy z szulerni niemieckich, a nawet kilku poczciwych głupców zapewniało pod przysięgą, że jestem pomerańczykiem z ciała i kości, i że mnie znają od lat dziesięciu. Czy to prawda?
— Niezaprzeczona.
— Otóż — ciągnął ex-kasyer — hrabia d’Angelis, powracający do Paryża, po wyjeździe z niego tak nagłym i dziwacznym, musi mieć przynajmniej choć jednego kamerdynera przy swym boku. Czyż nie musiałem narzucić ci tej roli, zabezpieczającej od wszelkich posądzeń i natarczywości. Gdybyś nie był Fritzem, moim kamerdynerem, w jakim charakterze znajdowałbyś się tutaj? Milczysz, a więc przyznajesz, że mam znowu rację.
— Przyznaję.
— Brawo! Zaczynasz się opamiętywać przecie!... Słuchaj, Karolu, bądź jak dawniej, wiernym współpracownikiem moim, bądź jak dawniej ufającym i śmiałym. Jakże się to czasy straszliwie zmieniły! Dawniej tyś mnie bodźca zawsze dodawał, dzisiaj ja cię muszę podtrzymywać. Ocknijże się, stań się mężczyzną, zrozumiej, że niezadługo będzie już wszystko inaczej. Skoro się tylko okaże, że żadne stanowczo niebezpieczeństwo dosięgnąć nas nie może, zajmiesz stanowisko odpowiednie ambitnym twoim zamiarom... wolno ci będzie, jeżeli będziesz sobie tego życzył, nie łączyć losów swoich z mojemi, będziemy się mogli rozdzielić.
Karol Laurent aż podskoczył.
— Rozłączyćbym się miał z tobą! — powtórzył. — Rozłączyć się z tobą w chwili, gdy zbliżasz się do swojej prawej żony, czyli raczej do jej milionów... bo miliony posiada ta twoja żona! O! co nie, to nie, mój przyjacielu, na to się za nic w świecie nie podpiszę! Teraz właśnie uczepię się ciebie, teraz stanowczo złączę moje przeznaczenie z twojem! Dzieliliśmy razem biedę, łamaliśmy razem zęby o twardy kawałek chleba, będziemy podzielać zatem wspólnie i dalsze losy, jeżeli zdobędziemy miliony! Czy i jak je zdobędziemy, nic nie wiem jeszcze, bo skoro uznano śmierć twoję stanowczo, nie możesz chyba o nic się dopominać, ale gdybyś cokolwiek dostał, muszę i ja do tego należeć. — Mniemany Fritz, zadrżałby by na pewno, gdyby był dostrzegł złowrogi uśmiech, jaki w tej chwili ukazał się na ustach Hermana Vogel, i ogień jaki mu w oczach zamigotał.
— Nie obawiaj się niczego, mój kochany — rzekł pierwszy mąż Walentyny. — Jestem człowiekiem honorowym; jestem wiernym zawsze sprzymierzeńcem i wcale praw ci twoich nie zaprzeczam. Kto przez lat dziesięć z rzędu wytrzymywał ze mną szarugi, grady, śniegi, ten może być pewnym, że gdy mi słońce zaświeci, podzielę się z nim jego promieniami.
— Ślicznieś powiedział, mój przyjacielu! wykrzyknął Karol Laurent z zapałem. — Jesteś doprawdy szczytem wiernego przyjaciela. Zresztą nigdy nie wątpiłem o tobie! Podaj mi rękę.
— Oto jest.
I obaj łotrzy uścisnęli się jak bracia.
Ktoś w tej chwili lekko do drzwi zapukał.
— Fritz, otwórz — zawołał Vogel po niemiecku.
— Ja... Herr Graf — odpowiedział służący, przybierając ponownie pozór flegmatyczny.
Służący hotelowy przyniósł kolacyę.
— O! — odezwał się Vogel do niego — czuję, że zjem daleko więcej, aniżeli myślałem. Proszę jeszcze o pół kurczęcia i butelkę wina burgundzkiego.
Karol Laurent zrozumiał, że to dla niego zamówienie i czułem spojrzeniem podziękował kamratowi. —
Graf von Angelis dodał:
— Potem nie będę już nic potrzebował, wystarczy mi mój kamerdyner.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.