Dramaty małżeńskie/Część druga/LI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W kwadrans później, mniemany pan hrabia i mniemany jego służący, zamknąwszy się w pokoju, zasiedli do stołu i wznosili toasty na cześć przyszłych projektów swoich.
Nazajutrz około południa, po śniadaniu, zastawionem w małym saloniku, Herman Vogel ubrał się jak najstaranniej, wziął długi krawat niebieski, szpilkę z koroną hrabiowską, włożył białą kamizelkę i czarny surdut doskonale do figury dopasowany i mający w dziurce od guzika małą, różnokolorową wstążeczkę.
Włożył na to jasny niemieckiego kroju paletot, wsunął w jednę z kieszeni pugilares z herbem i inne drobne przedmioty, wciągnął popielate rękawiczki na ręce, na głowę jedwabny, połyskujący kapelusz, wziął wreszcie laskę trzcinową z gałką złotą inkrustowaną, i wyszedł z hotelu, poczem skierował się na bulwar, a z bulwaru na ulicę de Choiseul.
Postawny, elegancko ubrany, wyglądał na bogatego cudzoziemca, który przybył do Paryża po to tylko, aby sobie w nim pohulać.
Gdy się znalazł na ulicy de Choiseul przed domem nr. 24, przystanął na trotoarze i jakby się zawahał na chwilę.
Ale zaraz prawie wszedł do bramy i zapytał odźwiernego z wyraźnym akcentem niemieckim:
—Czy pan notaryusz Chatelet jest u siebie?
— Pan Chatelet od pięciu lat nie prowadzi kancelaryi — odparł zainterpelowany — zastępcą jego jest pan Barrois d’Arcet. Jeżeli pan ma interes biurowy, to proszę, jeżeli chodzi panu o pana Chatelet osobiście, to będzie trochę trudniej.
— Dla czego? Chyba nie umarł przecie?
— No, nie umarł, ale obecnie bawi we Włoszech.
— Pragnąłem z nim samym się rozmówić, może jednak i pan Barrois d’Arcet będzie mnie mógł załatwić.
— Niech pan spróbuje, jest na górze.
Vogel wszedł do kancelaryi na pierwszem piętrze i znalazł ją zupełnie taką, jak była przed dziesięciu laty, tylko ludzi dawnych nie poznał.
Zapytał o pana Barrois d’Arcet i otrzymał odpowiedź, że zajęty, ale może służyć dependent naczelny.
Herman podszedł ku temu ostatniemu.
— Chciałem pomówić z panem pryncypałem — rzekł — w ważnym bardzo interesie.
— Dobrze, niech pan raczy dać mi swoję kartę:
Vogel wyjął z pugilaresu bilet wizytowy; na którym pod koroną hrabiowską wydrukowany był jego niby tytuł i nazwisko: „Graf von Angelis“.
Dopisał ołówkiem trzy wyrazy: „Paryż Grand Hotel“ i podał głównemu dependentowi, który odpowiedział:
— Idę zaraz do pryncypała, niech pan raczy spocząć na chwilę.
Po pięciu minutach powrócił z oznajmieniem, że notaryusz oczekuje w swoim gabinecie.
— Pan Barrois d’Arcet nabył od pana Chatelet kancelayę z całem umeblowaniem.
Herman poznał obrazy, brązy i dzieła sztuki, jakie widywał tu dawniej, ale nowy notaryusz był widocznie najzupełniejszą antytezą poprzednika.
Chatelet był prawdziwym dżentelmenem bardzo eleganckim, bardzo o sobie starannym, lubo poważnym bardzo.
— Barrois d’Arcet, mały, przebiegły człowieczek, wielki pedant, i wielki formalista, niewiele dbał o swoję osobę i toaletę.
Miał najwyżej lat czterdzieści pięć, ale się daleko starzej przedstawiał.
Skłonił się gościowi, na powitanie wskazał mu ten sam wielki fotel, na którym ex-kasyer przed dziesięciu laty siadywał, spojrzał na kartę, którą trzymał w ręku i powiedział:
— Więc to z panem hrabią d’Angelis mam honor mówić?
— Tak, panie...
— Zdaje mi się, że nazwisko pańskie nie jest mi zupełnie obcem, ale nie mogę na razie przypomnieć sobie, w jakich okolicznościach i kiedy obiło mi się o uszy.
— Przyjdę panu w pomoc i objaśnię, że utrzymywałem ciągłe stosunki z poprzednikiem pańskim, panem Chatelet! Po długiej nieobecności w
Paryżu, powróciłem doń wczoraj wieczór, i przyszedłszy tu przed chwilą, dowiedziałem się, że pan Chatelet nie urzęduje już wcale. Musiałeś pan spotykać bodaj nazwisko moje w księgach poprzednika.
— Bardzo to prawdopodobne. Pozwól mi pan zapytać, czem mu mogę służyć i przyjąć zapewnienie, żem gotów na rozkazy,
— Powód wizyty mojej jest bardzo a bardzo prosty. Za bytnością w Paryżu powierzyłem pana Chatelet depozyt, po który w tej chwili przychodzę.
Pan Barrois d’Arcet przybrał minę bardziej poważną.
— Nie obrazi się pan hrabia, że muszę być bardzo ostrożnym, bo to obowiązek w moim zawodzie. Rozumie pan to sam dobrze.
— Rozumiem to doskonałe i dziwiłbym się, gdyby inaczej być miało.
Notaryusz skłonił się przyjaźnie.
— Jakiego rodzaju był depozyt pański? — zapytał. — Czy to papiery wartościowe, czy klejnoty?
— Mały pakiecik w kopercie zapieczętowanej pięciu pieczęciami z moim herbem i z moim podpisem.
— Czy mój poprzednik wiedział, co się zawiera w kopercie?
— Wiedział tylko, że zawiera papiery bardzo ważne.
— Jaka jest data depozytu?
Vogel wydobył papier z pugilaresu, spojrzał na takowy i odpowiedział:
— Dzień 4 kwietnia rok 1859.
— Tak jest, panie hrabio.
Pan Barrois d’Arcet powstał, wyciągnął z kasy dużą księgę, oprawną w skórę zieloną, na klamry stalowe zamykaną, położył ją na stole, szukał w niej chwilę, nareszcie powiedział:
— A otóż jesteśmy.
Potem przeczytał głośno:
„Dnia 4 kwietnia 1859 r. hrabia d’Angelis, szlachcic pomerański, mieszkający w tej chwili w Paryżu przy ulicy Basse Rempart Nr... złożył do depozytu mały pakiet, zapieczętowany pięcioma pieczęciami herbowemi i opatrzony własnym jego podpisem na kopercie.
„Depozyt ma być oddany jemu tylko samemu, za złożeniem kwitu, wystawionego pod datą dzisiejszą.“
— Widzi pan zatem, że wszystko jest w porządku — rzekł Herman i że...
— Na marginesie jest jakaś nota czerwonym atramentem — przerwał notaryusz.
— Nota? — powtórzył mniemany hrabia z pewną obawą.
— Tak... zaraz ją panu przeczytam: „Dnia 20-go kwietnia 1859 r. pan d’Angelis zniknął bez wieści, pozostawiwszy wszystko tak jak było w mieszkaniu, jakie zajmował przy ulicy Basse-Rempart. Poszukiwania policyi żadnego nie miały skutku. Hrabia był bardzo porządnym człowiekiem, nie miał żadnych długów, nie można więc przypuszczać, ażeby uciekł przed wierzycielami, albo dla uniknięcia następstw jakiegokolwiek przestępstwa.
Nie można również przypuszczać, ażeby padł ofiarą jakiejś zbójeckiej zasadzki. Policya nie wykryła, żadnego morderstwa ani w Paryżu, ani w okolicach w czasie zniknięcia hrabiego. Tajemnica pozostała niedocieczoną. Tylko sam hrabia d’Angelis jeżeli się kiedykolwiek pokaże, będzie ją mógł wyjaśnić, ale czy się kiedy pokaże?“
Notaryusz spojrzał na gościa ciekawym, przejmującym wzrokiem.
— Czy to wszystko? — zapytał Vogel.
— Wszystko.
— A więc, proszę pana — dodał ex-kasyer z uśmiechem — oto jestem, i przynoszę rozwiązanie zagadki, o której pan Chatelet wspomina.