Dramaty małżeńskie/Część druga/LIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIII.

Zachwycony pierwszym sukcesem, i biorąc go za dobrą dla siebie wróżbę, Vogel powracał śpiesznie do Grand-Hotelu....
Pilno mu było zobaczyć, czy materyalna strona tej śmiałej gry, odpowie talentowi komedyanta.
— Czy widziałeś mojego służącego? — zapytał chłopca podającego klucz numeru.
— Nie, panie hrabio — odrzekł chłopak. Jest zapewne na górze, ale nie wiem dobrze...
Ex-kasyer wszedł na drugie piętro, potem do mieszkania, zasunął drzwi, ażeby go kto nie zszedł niespodziewanie, minął salon, w pokoju sypialnym rzucił się na fotel obok łóżka, wyjął z kieszeni pakiet i scyzoryk, i zaczął przecinać sznurek obwiązujący kopertę.
Znajdowały się w niej jeszcze dwie inne, nierównej grubości gumą zaklejane.
Otworzył cieńszą.
Zawierała dziesięć przekazów na różne banki europejskie i amerykańskie.
Przekazy te przedstawiały znaczną sumę, a zostały wydane pomerańczykowi w r. 1859 przez jednego z główniejszych bankierów berlińskich.
Herman zmarszczył brwi.
Po raz drugi w swojem życiu, trzymał w ręku fortunę — pierwszym razem z testamentu Maurycego Villarsa i po raz drugi złowroga gwiazda korzystać mu z nich nie pozwoli.
Rzeczywiście przekazy, z których nie korzystano przez lat dziesięć, ulegają przedawnieniu...
Czy podobna będzie przekonać ludzi niewiernych, że zapomniano o tak znacznych kapitałach?
Udać się wprost do bankiera w Berlinie, byłoby krokiem bardzo nieroztropnym, a nawet niebezpiecznym.
Może znał on hrabiego osobiście i nie da się oszukać podobieństwem, łudzącem na pierwszy tylko rzut oka i tylko ludzi obojętnych, którzy z widzenia jedynie znali nieboszczyka Angelisa.
Vogel nie chciał za żadną cenę narazić się na to, żeby mu powiedziano:
— Nie, panie, pan nie jesteś hrabią d’Angelis, próbujesz tylko zająć jego miejsce!... Gdzie on jest, co się z nim stało?...
Ex-kasyar westchnął, odłożył na bok przekazy i otworzył drugą kopertę, porządnie wyładowaną.
Aż wykrzyknął z radości, zobaczywszy chmarę biletów bankowych, tysiąc frankowych.
Drżącą ręką brał jeden za drugim i rachował.
— Czterdzieści!... — szepnął po cichu, ale dosyć wyraźnie — czterdzieści!... Drobiazg to wobec tego o czem marzę, ale będzie można czekać przynajmniej...
Zaledwie dokończył, gdy dreszcze przerażenia wstrząsnął nim całym.
Jakiś głos szyderczy odezwał się za nim:
— Przepraszam cię, przyjacielu kochany, ale bardzo niewłaściwie używasz liczby pojedynczej zamiast mnogiej!... Ten drobiazg, który nam czekać pozwoli na spełnienie marzeń naszych, tak dobrze do mnie, jak i do ciebie należy... Wszystko do połowy, mój drogi!...
Herman odwrócił się gwałtownie.
Fritz, albo raczej pseudo-Lorbac, schowany dotąd po za firankami łóżka, wyszedł z kryjówki, a blada cyniczna twarz jego z pomalowanemi faworytami, dziwnie odbijała na tle czerwonego adamaszku firanek.
— Byłeś tutaj?... — wykrzyknął Vogel zdumiony.
— Jak widzisz...
— Żeby szpiegować moje czynności?
— Być może...
— Czy mi może nie dowierzasz przypadkiem?...
— Wcale ci nie wierzę, mój drogi.
— Wiesz przecie, jaką mam przyjaźń dla ciebie!...
— Ty samego tylko siebie jesteś przyjacielem!... Jesteś szczytem egoizmu... Powiedz z ręką na sumieniu, czy gdyby mnie tu nie było, pomyślałbyś choćby żartem o oddaniu mi moich dwudziestu tysięcy franków?...
Vogel obruszył się gwałtownie.
— Twoich dwudziestu tysięcy franków? powtórzył.
— No ma się rozumieć.
— Nie masz do nich żadnego prawa!...
— Tak myślisz?...
— Należą do hrabiego d’Angelis, a hrabia to ja...
Karol Laurent wzruszył ramionami.
— Krótką masz pamięć, chłopaczku, jak widzę... Czyż istniałby hrabia d’Angelis, żeby mi nie przyszło do głowy, wpakować cię w skórę nieboszczyka?... Czy bezemnie potrafiłbyś tak podpisać pomerańczyka, żeby się oszukał nawet notaryusz?.. Powinienem żądać trzech części, ale żem zgodny w interesach, poprzestanę na połowie!... No dawaj, przyjacielu, załatwimy się prędko a zgodnie...
Vogel westchnął i odliczył dwadzieścia biletów bankowych.
— Bardzo dziękuję!... — powiedział mniemany Fritz. — Zajrzyjmy teraz do tej ostatniej koperty i rozdzielimy to, co w sobie zawiera, na dwie również części...
— Co... — wykrzyknął Vogel. — Jeszcze się dopominasz?...
— A jakże!... — przerwał Lorbac — powiedziałem ci wczoraj i dziś powtarzam: wszystko wspólne pomiędzy nami... Podzieliliśmy się okruchami, podzielimy się i fortuną!... Oto ostatnie moje słowo!...
Nie było rady; nie można było wywoływać gwałtownej, kompromitującej rozprawy, boć wytrawny fałszerz byłby z pewnością zwycięzcą...
Vogel westchnął raz jeszcze z rezygnacją i otworzył trzecią kopertę.
— Źle!... — wykrzyknął Karol Laurent z uśmiechem. — Jesteśmy okradzeni paskudnie!... Pozostawiam ci wszystko z dobrego serca i nic nie żądam!...
Koperta zawierała listy kobiece, fotografie i pukle włosów różnych kolorów.
Relikwie miłosne zamordowanego rzucone zostały do ognia i zniknęły, jak zniknął pomerańczyk.
— Teraz — odezwał się ex-Lorbac — jedno jeszcze chcę ci zadać pytanie...
— Proszę...
— Czy dowiedziałeś się coś o pani Vogel?...
— Nie!... Nie pytałem się jeszcze o to nikogo...
— Kiedy rozpoczniesz poszukiwania?...
— Zaraz dzisiaj...
— Jak się weźmiesz do tego?...
— Zacznę od Bas-Meudon...
— Nieprawdopodobnem jest, aby twoja żona pozostała w domu, w którym mąż jej odebrał sobie życie...
— Tak samo myślę, ale zapytam, gdzie się ztamtąd przeniosła i idąc od domu do domu, odnajdę ją nareszcie. Niech tylko pochwycę koniec nitki przewodniej, to reszta już głupstwo.
— Życzę ci powodzenia... Poprzysiągłem sobie zostać miljonerem i liczę na ciebie, że mi pomożesz do dotrzymania słowa...
Herman zmarszczył brwi, jak robił zawsze, gdy Karol Lorbac przypominał mu, że ma prawo do połowy trzech miljonów Walentyny, jeżeli dostaną się im w ręce, ale nic nie odpowiedział.
Wyszedł z Grand-Hotelu i udał się na stacyę kolei żelaznej na ulicy Saint-Lazare.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.