Dramaty małżeńskie/Część druga/LXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXX.

— Tak — powtórzył Vogel — pani jesteś bogatą... a jam biedak zupełny.
— Chcesz pan pieniędzy? — wykrzyknęła Walentyna z pogardą. — Pieniędzy panu potrzeba?...
— Cóż pani chcesz?... Musi ich pożądać ten, kto ich niema!... — odparł filozoficznie nędznik. — Dziwi to panią, bo wyglądam na zasobnego... Na nieszczęście!... pozory to tylko... Nie mam właściwie nic... Tytułem, dobrą miną, olśniewam głupców, ale to nie wiele przynosi... Lada chwila, położenie moje stać się może niezmiernie trudnem... nie możliwem nawet... Przybyłem do Paryża, z kilku zaledwie rulonami złota, zdobytego z wielkim trudem... Chciałem powiększyć ten kapitał przy pomocy potężnego króla kierowego i damy pikowej... ale... przegrałem i jestem na czysto... Pozycya to śmieszna i głupia, powinnaś ją pani wziąć zatem do serca i pomódz mi jak najprędzej...
— Wieleż panu potrzeba?... — przerwała Walentyna.
Herman odpowiedział z uśmiechem:
— Bagatelki... Pięciuset tysięcy franków...
— Pięciuset tysięcy franków!... — wykrzyknęła pani de Rochegude.
— Tak pani... nie więcej.
— Oszalałeś pan chyba?...
— Pozwól pani, że temu nie uwierzę... — odpowiedział Vogel. — Zauważ natomiast, że ja nie proszę bynajmniej o jałmużnę... lecz się o należność moję upominam.
— O pańską należność?... — powtórzyła ze zdumieniem pani de Rochegude.
— Rozumie się, kochana hrabino. Rzecz jest bardzo jasna i prosta, i w kilka słowach wyłożę ją pani... Odziedziczyłaś wspólnie ze swoją siostrą po moim przyjacielu Maurycymi Villars okrągłe sześć miljonów franków, wypadło zatem po trzy miljony ale każdej z was!... Ponieważ jesteśmy zaślubieni bez intercyzy, obowiązuje nas wspólność majątkowa, połowa zatem trzech miljonów słusznie mi się i sprawiedliwie należy... Zgadzam się na mniej, nie jestem zatem zbyt wymagającym... Dzieckoby to zrozumiało... Powiesz pani może, żeś zapłaciła już za mnie jakieś sto tysięcy dukatów byłemu pryncypałowi memu, panu Jakóbowi Lefevre i że dług, jaki mam u pani, zmniejsza się o tę kwotę... Dowodzenie to byłoby logicznem, ale bezpodstawnem... Musisz pani zdać mi rachunki, z lat dziesięciu, a procenty przedstawiają daleko więcej, aniżeli owe sto tysięcy dukatów... Niech pani zgodzi się dobrowolnie na wypłacenie mi tej bagatelki, a ja w zamian obowiążę się najuroczystszą przysięgą, że nie tylko opuszczę Paryż, ale Francyę i że gdybym żył sto lat jeszcze, ani mnie pani zobaczy, ani słyszeć o mnie będzie... Tranzakcya, jak pani sama widzi, jest bardzo dla pani korzystna...
— Ależ — odparła Walentyna — suma, jakiej pan żądasz, jest tylko moim depozytem... Wszystko co odziedziczyłam, stanowi własność moich dzieci...
Herman poruszył się niecierpliwie.
— Pani dzieci nie potrzebują tego drobiazgu, bo i tak będą miljonerami!... Hrabia posiada majątek olbrzymi; pani także... Zresztą nie chodzi tu o dyskusyę, tylko o postanowienie... Zgadza się pani, czy nie?...
— Nie...
— To ostatnie słowo pani?...
— Ostatnie słowo moje.
— Bardzo dobrze... Przewidywałem je nawet... Ale trudno... Dawałem pani sposób wyjścia z dyablo przykrej sytuacyi, w jakiej się pani znajdujesz... Odpychasz ją — tem gorzej dla ciebie!... Za następstwa tego kroku, nie ja odpowiedzialnym będę... Udam się do pana de Rochegude... Może z nim zdołam przyjść do ładu...
Walentyna okropnie zbladła.
— Mówisz pan o panu de Rochegude — czy ja dobrze słyszałam?
Herman skinął głową potakująco.
— Czy miałbyś pan naprawdę tyle bezczelności, aby udać się do niego?...
— O! ja jestem na wszystko gotów. Powinnaby pani wiedzieć o tem od dawna... Złożę panu pułkownikowi moją wizytę... Jutro, a może dzisiaj nawet jeszcze... Pojadę do Prowancyi pociągiem o siódmej wychodzącym...
— I cóż pan powiesz memu mężowi, wielki Boże?...
Eks-kasyer zawahał się kilka minut.
— Co mu powiem? — powtórzył. Powiem mu poprostu: Musisz mnie pan, panie hrabio, poznawać, bo miałem szczęście bić się z panem przed dziesięciu laty i raniłem pana ciężko... Jestem Herman Vogel, twój najniższy sługą, żywy i zdrów, chociaż za umarłego ogłoszony... Żona pańska jest moją żoną... starszy jej syn jest moim synem... Przychodzę upomnieć się u pana o moję własność i proszę mi ją powrócić, chyba, że panu zależy co na tem, aby ją zatrzymać... W takim razie możemy się porozumieć i zrzeknę się na rzecz pańską wszelkich pretensyj, jeżeli hrabia się zgodzisz na moje warunki.
— O! — wykrzyknęła Walentyna obojętna i pełna pogardy, tak, że nawet zapomniała o niebezpieczeństwie. Znałam oddawna pańską podłość, wiedziałam, żeś jest nędznikiem, ale widzę, żeś gorszym jeszcze, aniżelim przypuszczała...
— Obelgi całkiem bezsensowne. Przykro mi, że muszę panią irytować, ale powtarzam, że chcę opuścić Paryż... potrzebuję moich kapitałów... skoro pani mi odmawiasz, muszę się udać gdzieindziej... To rzecz bardzo prosta... Nie mamy nic więcej do mówienia że sobą, mam zatem honor ofiarować pani ramię, żeby ją przeprowadzić przez tłum i doprowadzić do powozu... Niech pani raczy się udać ze mną?...
Pani de Rochegude nic nie odpowiedziała.
Przez nadzwyczajną siłę woli odzyskała trochę krwi zimnej.
— Te pieniądze — odezwała się głosem złamanym — nie są w moich rękach...
— Wygrałem! — pomyślał Vogel, a głośno powiedział: — Naturalnie, że nikt nie trzyma w szafie milionów... Kapitały pani spoczywają zapewne w jakim banku, albo u którego notaryusza... Nie znam zupełnie warunków ślubnego kontraktu pani z panem Lionelem, uważam jednak hrabiego de Rochegude za człowieka tak szlachetnego, iż nie wierzę, ażeby miał panią krępować w zarządzie jej własną fortuną... Czyż byłbym w błędzie?...
— Nie... Ten którego nazwisko śmiałeś pan wymówić, jest istotnie najszlachetniejszym z ludzi...
— Gdybym się urodził milionerem... napewno byłbym także doskonałością! — odrzekł Vogel. — Ale powracam do rzeczy. Czy zgadza się łaskawa pani?....
— Zgadzam się — odparła Walentyna słabym bardzo głosem. — Gotowam zapłacić panu za mój spokój...
— To dobrze... Byłem pewny, że się porozumiemy... Ale słowa nie wystarczą, trzeba wykonać umowę...
— Czy potrafi pani zrealizować w krótkim czasie półtora miliona?
— Niewiem...
— Pozwolę sobie wskazać pani sposób.
Powiedziawszy to, Vogel objaśnił panią de Rochegude, jak ma postąpić, gdyby chodziło o sprzedanie papierów, lub, gdyby chciała upoważnić notaryusza do podniesienia kapitału.
— Na to wszystko potrzebować pani będzie dni trzech lub czterech — dodał na zakończenie, ale weźmy sześć dni na wszelki wypadek. Zatem w przyszłą sobotę będzie pani mogła dać mi przekaz na okaziciela do banku francuzkiego, bo w ten sposób pragnąłbym być załatwionym. O której więc godzinie przybyć mam do pałacu de Rochegude?...
— Do pałacu de Rochegude?... — powtórzyła Walentyna z przerażeniem. — Do domu męża mojego!.. Nie możesz pan nigdy już przestąpić jego progu...
— Raczy pani zatem przyjść do mnie?...
— Nigdy.
— Więc jakże?...
— Wskaż mi pan jakie miejsce neutralne, na którem mogłabym spotkać pana bez narażenia się na kompromitacyę.
— Przychodzi mi myśl pewna... Racz pani w sobotę o drugiej po południa przyjechać do lasku Boulońskiego... Wysiądź pani koło Kaskady i przez ciekawość niby zapuść się sama jedną w małą ścieżkę kamienistą, która pod spadającą wodę przechodzi... Tam czekać będę... Straci pani najwyżej dwie minuty i powróci do powozu... Czy zgoda?...
Pani de Rochegude skinęła głową, założyła na twarz maskę i nie wymówiwszy ani słowa więcej, otworzyła sobie drzwi loży i wyszła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.