Dramaty małżeńskie/Część druga/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Pokój, do którego Ada Bijou wprowadziła Hermana, był jednym z salonów pospolitych, w mieszkaniach kokotek drugorzędnych, nie posiadających ani gotówki ani kredytu u awanturniczych tapicerów, których specyalnością nieograniczone zaufanie do przyszłych gwiazd półświatka paryzkiego.
Kanapa, dwa fotele i cztery krzesła z drzewa czarnego, obite aksamitem granatowym wytłaczanym w kwiaty, stół na środku, etażerka, fortepian wynajęty za dwadzieścia pięć franków miesięcznie, kilka nad kominkiem figurek z imitacyi porcelany sewrskiej, pod oknem żardinierka bez kwiatów, dywan angielski w lichym gatunku, franki aksamitne i małe zasłonki z fałszywej gipiury, oto wszystko, co było w tym salonie.
Były tam tylko dwa przedmioty artystyczne, które zwracały na siebie uwagę.
Przepyszny obraz, przedstawiający młodą kobietę w rajskim kostiumie, leżącą na otomanie i palącą z długiej fajki tureckiej, i posążek mały, modelowany z tej samej kobiety, zupełnie nago stojącej, przegiętej w tył zuchwale, z rękami na głowę zarzuconemi.
Tak obraz, jak rzeźba, przedstawiały Adę Bijou, kochankę malarza znanego, a potem sławnego rzeźbiarza.
Dwa otóż owe arcydzieła, pozostałe ze stosunków „artystycznych,“ ceniła Ada tak, że nawet w najcięższej potrzebie, nie chciała rozstać się z niemi.
Skoro jej ktokolwiek ofiarowywał za obraz lub rzeźbę ogromną nawet sumę, odpowiadała zawsze:
— Nidy! Gdy się zestarzeję, skoro będę pomarszczoną, żółtą i wyblakłą, patrząc na obraz, czy rzeźbę, będę mieć tę pociechę przynajmniej, że byłam kiedyś piękną prawdziwie.
Ada nie posiadała rysów klasycznych, które podziwiać można na zimno, miała jednak w sobie coś, czego określić trudno, coś niepokojącego i szatańskiego zarazem; poruszenia elastyczne, giętkie, wdzięk i świeżość czarującą, nakoniec ten szyk niebezpieczny, co to niektóre dziewczęta z wesołego świata paryzkiego czyni o wiele więcej zachwycającemi, niż wyszłe z mody Wenery olimpijskie.
Ada Bijou miała lat dwadzieścia pięć.
Wysoka, szczupła ale nie chuda, zwinną była jak jaszczurka.
Ramiona spadziste, ręce okrągłe o przepysznych kształtach, odpowiadały figurze tak wciętej w pasie, że bransoleta tłustej mieszczki mogłaby jej służyć za pasek.
Nóżki nie pozostawiały nic do życzenia.
Paluszki jedynie, choć bardzo białe i delikatne, zdradzały kształtem nizkie pochodzenie.
Przed wejściem w świat, Ada Bijou była praczką.
Całość, którąśmy opisali, wieńczyła główka mała a kształtna.
Wyobraźcie sobie las włosów jak jedwab miękkich, koloru miedzi ciemnej, nie nazbyt długich ale gęstych i pokręconych z natury, tak, że ani grzebień z kości słoniowej, ani sztuka najzręczniejszego fryzyera rady sobie z tem dać nie mogły, wyobraźcie sobie masy loczków błyszczących, powstających zawsze na całej tej głowie — a ja wam dopowiem, że wszystko to nadawało fizyonomii młodej kobiety wygląd złośliwego, a rozkosznego chłopaka.
Czoło miała Ada nizkie, wypukłe, oczy czarne, prawie za duże, długie rzęsy płowe, a ciemne powieki.
Nosek mały zadarty, był arcydziełem kokieteryi.
Usta drobne, mocno czerwone, zęby jak u młodego wilczka.
Po bokach dwa cudne dołeczki przy uśmiechu.
Taki sam dołek na środku brody.
Płeć biała i matowa, poznaczona była gdzie niegdzie piegami, starannie welutyną przykrytemi.
Ada wieczorem jedynie używała różu, aby nie wydać się za nadto bladą przy sztucznem świetle salonów.
Przepadała za perfumami i używała ich bez miary.
Najmodniejsze zapachy roztaczały się z jej całej postaci i otaczały atmosferą, działającą na nerwy odurzająco...
W chwili, gdy ją przedstawiamy czytelnikom, miała Ada ogniste włosy, przewiązane wstążką blado-niebieską.
Okrywał ją biały kaszmirowy peniuar, zżółkły od długiego użycia i podarty miejscami.
Wstążka wyblakła, ubranie, któregoby nie włożyła nawet ceniąca się pokojówka, zdradzały niedostatek w najwyższym stopniu.
Dla czego Ada, taka młoda i taka piękna, trzy czwarte swej egzystencyi wegetowała w niedostatku.
Bo panna Ada Bijou była fantastyczką niepoprawną.
Kaprysami a wymaganiami bezmiernemi zawsze od siebie szczęście odpędzała.
Rzecz zadziwiająca w naszej epoce, że ta dziewczyna nie umiała wcale rachować.
Poświęcała ona zawsze świetną przyszłość dla jednej chociażby tylko bieżącej godziny rozkosznej.
Zdarzało się po kilkakroć, że ludzie poważni, milionerzy w wieku dojrzałym, oczarowani jej oryginalną pięknością, pragnęli ustalić jej pozycyę i uczynić sławną, ale ona, powolna z początku, pojmująca instynktem rolę swoję, odgrywała ją z szykiem wysokim, napełniała rozkoszą i dumą serca starych protektorów, a gdy już sądzili, że wcieliła się w życie eleganckie, że się z niem już oswoiła, ni z tego ni z owego wymykała się z pod opieki i przepadała gdzieś bez wieści.
Chcąc mówić jej językiem, zadurzała się w pierwszym lepszym artyście lub dziennikarzu, w studencie lub podrzędnym aktorze i bez wahania puszczała w trąbę dostatki.
Opowiadano o niej zadziwiające historye.
Pewnego dnia, podczas uroczystości w Saint-Cloud, gdzie zawiózł ją dyplomata jakiś, wielki pan i milioner, zakochany tak szalenie, że się publicznie z nią pokazywał, porzuciła go, nie obejrzawszy się nawet za nim, dla tego, żeby pójść, a właściwie wziąć z sobą na kolacyę siłacza cyrkowego w brudnych trykotach, co podnosił zębami ciężary trzysta funtowe.
Podobne wybryki, jak łatwo się domyśleć, czyniły Adę Bijou niemożebną prawie; to też tapicerowie, modniarki i t. p., nie ufając w szczęście swej klijentki, nie tylko odmawiali jej nowego kredytu, ale dopominali się energicznie uiszczenia zaległości.
Dzięki temu, panna Ada zmuszoną była, jak to widzieliśmy, skasować dzwonek, od którego wierzyciele sznurek obrywali.
Taką była kobieta, którą Herman Vogel przyszedł namówić na wspólniczkę lub chociaż na sprzymierzeńca w zbrodni zamierzonej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.