Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/LIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIX.

Nazajutrz, pomiędzy piątą a szóstą po południu, przybył Herman Vogel z Paryża. Zbyteczną byłaby wzmianka, iż nie zapomniał spełnić zleceń szanownej wdowy Rigal, że przywiózł nie tylko homara, niepośledniej wielkości, ale cały funt także, rozkosznych krewetek różowych, przybyłych z Dieppe po ostatnim odpływie morza.
Zacna dama, rozpakowawszy własnoręcznie ów godny szacunku pakuneczek, westchnęła pełna zadowolenia i ucałowała urojonego siostrzanka w oba policzki, na którą pieszczotę chętnie zezwolił, lubo uznał ją w duchu za bardzo średnią przyjemność.
Walentyna bardzo serdecznie przyjęła swego zbawcę mniemanego.
Obdarzyła go najwdzięczniejszym uśmiechem, a następnie popchnęła Klarunię w jego objęcia.
— Uściskaj pana Vogel — rzekła — przekonasz się kiedyś, ile mu zawdzięczamy...
Klarunia spełniła rozkaz, chłodno, bez cienia uniesienia.
Instynkt dziecięcy myli się bardzo rzadko.
Pomimo ożywienia, jakie sprowadziła obecność kasyera, obiad minął niewesoło.
Prócz wdowy Rigal, którą smaczne potrawy w wyborny humor wprawiły, reszta towarzystwa była jakaś roztargniona i milcząca.
Bardzo prosta była tego przyczyna.
Panny de Cernay, przywykłe do swego skromnego lecz milutkiego mieszkanka, czuły się skrępowanemi w tej siedzibie obcej a tak różnej od siedziby w domku przy ulicy Mozarta.
Śmiertelna nuda trapiła Walentynę w ciągu dnia całego.
Bezczynność była dla niej męczarnią, dotąd, nieznaną.
Tęskniła za pęzłami, stalugami i paletą porcelanową, tak, jak się tęskni za przyjaciółmi.
Ogród zarosły i zbyt zacieniony, ogród, do którego po przez zwarte gałęzie słońce z trudnością nawet w samo południe przenikało, sprawiał na niej wrażenie więzienia wśród zieleni.
Chętnie odbywaćby z Klarunią rada była przechadzki po urwistych brzegach Sekwany i przypatrywać się rybakom bardzo licznym w tej okolicy; ale na myśl, iż jest ściganą, że grozi jej niebezpieczeństwo, nie śmiała nigdzie ruszyć się krokiem.
Wdowa Rigal — winniśmy oddać jej sprawiedliwość — usiłowała zabawiać młodą panienkę rozmową swoją, Walentyna jednakże, lubo kryła się z tem nawet sama przed sobą, znajdowała zacną damę przeraźliwie ordynarną i nie bardzo pragnęła ciągłego jej towarzystwa.
Przedewszystkiem biedna sierota cierpiała nad okrutnem rozczarowaniem swojem;, nad utraconym snem złotym, który przez chwilę za słodką rzeczywistość uważała.
Rozchwianie się tych pięknych złudzeń, przepełniło młodą duszę goryczą, a młode serce po raz pierwszy zakrwawiło boleśnie.
Herman, zbyt przebiegły, aby, nie odgadywać, co się działo w umyśle młodej panienki, prawie się odezwać nie śmiał, z obawy, aby nieroztropnem słowem nie obrazić panny de Carnay.
Choć jesień, miała się już ku końcowi, duszny i ciepły wieczór, zwiastował niechybną burzę.
— Oddech w atmosferze, przesyconej elektrycznością, coraz cięższym się stawał.
Po obiedzie zaproponował Vogel dwóm siostrom przechadzkę po ogrodzie, a wdowie Rigal rzucił jednocześnie spojrzenie, nakazujące jej pozostać w domu. a
Domyśliła się mniemana ciocia kasyera i powiedziała głośno: Ń
— Idźcie sobie, moje dziateczki, skoro chcecie... Ja muszę najpierw naradzić się z moją kucharką... Później podążę za wami.
Po obu stronach drzwi domu stały ławki ogrodowe.
Jednę z nich Vogel wskazał Walentynie i Klaruni, i sam na niej usiadł także.
Nieprzejrzane ciemności zaległy ziemię, księżyc nie wszedł jeszcze, chmury brzemienne burzą zgłuszyły jasność od gwiazd spływającą.
— Co pani, panno Walentyno?... odezwał się po chwili milczenia kasyer — jesteś tak widocznie smutną....
— E, gdzież tam.. — wyszeptało dziewczę.
— Nie wypieraj się pani! — powiedział Herman — bo to się na nic nie przyda! Oczy moje omylić mnie nie mogą. Smutek pani i jej zamyślenie widocznem jest za bardzo... Nie skrywaj pani nic przedemną, jeżeli masz choć cokolwiek do mnie zaufania... Powiedz pani otwarcie, co ci dolega?...
— Niepodobieństwem jest — odparła Walentyna — ażebym odpowiedziała na pytanie pańskie otwarcie...
— Dla czego?
— Bo pomimo najszczerszej życzliwości, najzupełniejszego zaufania do pana i chęci najlepszych, przyczyn tego smutku określićbym nie umiała... Nie znam ich sama....
— Postarajmy się zbadać je wspólnie... Czy pozwoli mi, pani, zadać sobie jedno pytanie?
— I owszem!...
— Ciotka moja jest kobietę najzacniejszą, zaczął Herman. — Oddaję zupełną sprawiedliwość licznym jej przymiotom, ale znam także i jej wady. Usposobienie ma trywialne, nawyknienia mieszczańskie, a to dziwnem wydawać się musi pani, której księżniczka nawet mogłaby pozazdrościć dystynkcyi wrodzonej... Ale bo kochana ciotka moja żyje od czasu owdowienia w osamotnieniu zupełnem i zapomniała dzięki temu obyczajów światowych, jakie niegdyś posiadała... Po za tem jednak nie możesz chyba pani uskarżać się na nią pod żadnym względem...
— Ah! naturalnie!... z całem przekonaniem wykrzyknęła Walentyna. — Pani Rigal jest uosobioną dobrocią... Trudno nam słów znaleźć na wypowiedzenie wdzięczności naszej za jej serdeczną opiekę na każdym kroku, za nieustanną o nas troskliwość...
— Może zatem — ciągnął kasyer — ten dom nie podoba się pani?
— Zapewne — wyszeptała Walentyna — iż domek, sama nie wiem dla czego, nasuwa mi myśli ponure trochę, a godziny w nim wloką mi się straszliwie... Inaczej było przy ulicy Mozarta; tam w naszem malutkiem gniazdeczku dnie błyskawicą mijały... Wieczór nie wiadomo kiedy nadchodził...
— Bo w Passy zajmowała się pani artystyczną pracą swoją.
— Być może...
— Co pani przeszkadza jednak tutaj pracować?...
— Nie mam nic, co mi do tego potrzebne...
— To bagatela, mogę wszakże dostarczyć pani tego wszystkiego...
— Czyż to warto zachodu? Czy pan sądzisz, że się nasz pobyt tutaj przedłuży, że niebezpieczeństwo, przed którem trzeba było uciekać, istnieć nadal będzie?
— Jeżeli mam powiedzieć sumiennie, myślę, że tak jest — odparł poważnym tonem Vogel. — Mam przekonanie, że prześladowca pani niebo i ziemię poruszy, aby ją odnaleźć, zanim się uzna za zwyciężonego...
Walentyna zwiesiła głową z wyrazem zniechęcenia.
— Ależ to okropne!!! — przez łzy wyjąkała. I niema możności poradzenia sobie przeciwko temu wstrętnemu człowiekowi!!!
— Przepraszam — odparł Vogel — ale posiadasz pani broń potężną w rozporządzeniu swojem...
— Jaką.
— Brak pani silnego opiekuna prawnego, brak pani brata lub męża; ale możesz, jeżeli ci się spodoba, zażądać opieki policyi...
— Policyi?... — powtórzyła, ze zgrozą Walentyna. — Ależ musiałabym przecie opowiedzieć jej o usiłowaniu porwania, którego, gdyby nie pan, padłabym byłą ofiarą?...k
— Naturalnie, proszę pani..
— Nigdy! — zawołała sierota, — Są gwałty, które, lubo nieudane, zdają się rzucać cień na cześć panien młodych... Raczej śmierć poniosę, niż rozgłoszenie hańby mej niezasłużonej!...
— Skoro tak — odparł Vogel — nie pozostaje pani, jak pogodzić się z myślą pozostania do czasu w bezpiecznem schronieniu, w jakiem się znajdujesz... Jutro, jeżeli pani pozwoli, udam się na ulicę Mozarta po przybory malarskie, a być może, że będę miał zaraz coś nowego do powiedzenia także...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.