Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/LX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Posłyszawszy nazwę ulicy Mozarta, panna de Cernay zadrżała, pokraśniała, a oczy jej weselej zabłysły, objaw atoli tego żywszego wzruszenia przeminął jak błyskawica...
Odzyskała zaraz zwykły swój spokój i rzekła:
— Bądź pan pewnym, panie Hermanie, iż oceniam szlachetną gościnność ciotki pańskiej, i że wielką jest wdzięczność moja dla was... Smutek nieokreślony, który mnie przygniata, jest koniecznem następstwem zmiany nawyknień, a nadewszystko, w czem zgadzam się z panem, brakiem wszelkiego zajęcia obowiązkowego... Jedź pan zatem jutro do Passy, i przywieź mi przybory do pracy. Przywieź mi zarazem, proszę, duże pudło ze sztychami starożytnemi... — Pan znasz to pudło — dodała z uśmiechem — ponieważ od pana pochodzi.
— Wszystko spełnię, panno Walentyno — odparł Vogel — lecz potrzebuję klucza od domu.
— Oto jest.
— Prócz tego muszę mieć upoważnienie piśmienne wejścia do mieszkania pani, oraz zabrania rozmaitych z niego przedmiotów.
— Upoważnienie piśmienne? — powtórzyła sierota — a to po co?
— Aby uniknąć wzięcia mnie za złodzieja i odprowadzenia do policyi.
— Słusznie... Powiedzże mi pan, co mam napisać...
Vogel dyktował — Walentyna pisała.
Kasyer wsunął potem klucz do kieszeni, a upoważnienie do pugilaresu.
Następnie uścisnął rączkę panny de Cernay, całował Klarunię i uległ natarczywym pieszczotom pseudo-ciotki i ku drzwiom się skierował.
— Drogi siostrzanku — zawołała wdowa Rigal — czy jutro przyjedziesz do nas na obiad?...
— Jeżeli panie pozwolicie na to łaskawie?
— Pozwalamy, a nawet prosimy o to, ale pod warunkiem, że nam kilka kuropatw przywieziesz. Wiesz, że uwielbiam te ptaszki. Nie szkodziłoby, gdybyś przytem kupił trufli trochę.
— Przecież teraz, cioteczko droga, nie pora na trufle.
— Ba! przecież ja się marynowanemi nie brzydzę. Wystarczy jedno pudełko funtowe. Przywieź także pudełko ciastek marcypanowych i butelkę szampana.
— I jeszcze? — zapytał Vogel ze śmiechem.
Wdowa Rigal odrzekła poważnie.
— Na jutro nie potrzeba nic więcej.
Dzień następny wydał się Walentynie o wiele dłuższym, niż poprzedzający.
Vogel mógłby słusznie sądzić, iż jest kochanym lub przynajmniej będzie kochanym niedługo, gdyby przeczuwał, z jaką gorączkową niecierpliwością młode dziewczę oczekiwało jego przybycia.
Byłby się omylił jednak na znaczeniu tej niecierpliwości, którą pobudziło owe parę słów kasyera w wilię wieczorem wyrzeczonych:
— „Może będę miał coś nowego do powiedzenia.“
Walentyna, choć nie dała poznać tego po sobie, w duszy ciągle rozbierała słów tych znaczenie.
Z pewnością, myślała, Herman Vogel miał na myśli hrabiego de Rochegude, i tajemne jego knowania.
Jakież nowe usiłowania mógł jeszcze przedsięwziąć pan oficer od huzarów?
Panna de Cernay nie umiała żadnej dać sobie na to odpowiedzi.
Herman zaś, jak gdyby postanowił rozdraźnić dziewczynę i rozdenerwować ją do najwyższego stopnia, przyjechał daleko później, niż dnia poprzedniego.
Siódma wybiła i zabierano się już bez niego do obiadu, gdy ukazał się nareszcie, mając w jednym ręku rajzbret z farbami i tekę z rysunkami Walentyny, w drugim pakiet z przysmakami.
— Co za szczęście, że kuropatwy oskubane — zawołała pani Rigal. — Każę je w tej chwili wpakować na rożen... Trufle będą na jutro do kurczęcia... Za kwadrans będziemy już przy stole...
Po tych słowach, wypadła do kuchni.
— Zgadnij pani, dla czego tak długo kazałem wam czekać na siebie? — zapytał Vogel Walentyny.
Panienka wzruszyła ramionami.
— Dla tego, że jak wczoraj przeczuwałem, „jest coś nowego“ — powiedział Herman.
Panna de Cernay pobladła, lecz o nic nie zapytała.
Herman prawił dalej:.
— Nagły wyjazd pani, tajemniczy dla jej sąsiadów, oburzył wszystkich mieszkańców zagrody przy ulicy Mozarta. Słyszano hałas, słyszano wystrzały pistoletowe ubiegłej nocy. Myślano, że pani i jej siostra zostałyście wykradzione, a może nawet zamordowane obydwie. Wybierano się właśnie do komisarza policyi z żądaniem, aby kazał wyprowadzić śledztwo, gdy przybycie moje z upoważnieniem uspokoiło wszystkich... Dowiedziałem się od odźwiernego, że jacyś ludzie podejrzani kręcą się ciągle od wczoraj dokoła parkanu, że nawet jeden z nich był bezczelnym o tyle, iż po kilkakroć dzwonił u furtki ogródka pani, utrzymując, że ma bardzo ważne jakieś polecenie... Niezadługo przekonałem się naocznie, że odźwierny nic nie przesadzał; w chwili bowiem, gdym opuścił milutkie mieszkanko pani, i dorożką podążałem do stacyi kolei, spostrzegłem, że ktoś mnie śledzi... Dwóch szpiegów prawie się z tem nie tając, postępowało za mną... Przekonani, że udaję się do pani, pewni byli, iż jeżeli mnie z oczu nie stracą, trafią do naszego schronienia... Potrzeba było zmylić tę pogoń... Aby cel ten osiągnąć, użyłem przeróżnych sposobów, o jakich nie będę pani opowiadał, powiem jednakże, że mi się udało wszystko w zupełności, lubo z wielkim trudem i ogromną stratą czasu... Otóż dla tego się spóźniłem...
Walentyna słuchając, drżała nerwowo.
— Boże mój! — wyjąkała prawie niezrozumiale — gdybyś się pan omylił jednakże. Gdyby ci ludzie nie dali ci się w pole wyprowadzić... Gdyby odkryli moje schronienie... Byłabym w takim razie zgubioną...
— Niechże się pani nie obawia — odpowiedział kasyer. — Zupełnie pewny jestem tego, co mówię; obecnie zanim pan hrabia postanowi coś nowego, możemy być całkiem spokojni... Tylko ponieważ moja wizyta przy ulicy Mozarta za bardzo była hazardowną, muszę się jej na przyszłość wystrzegać... Dzisiaj byłem szczęśliwszym, lub może zręczniejszym od szpiegów, jutro może oni byliby górą... A zresztą nic nowego się już nie dowiemy... Możemy być z góry przekonani, że hrabia de Rochegude nie wysiedzi długo spokojnie, że użyje wszelkich sposobów najpodlejszych i najbezwstydniejszych nawet dla powetowania przegranej... Nędznik ten, dzięki majątkowi i stanowisku, rozporządza środkami potężnemi, że zaś delikatność uczuć, przesadna może, lubo godna szacunku, nie pozwala pani wezwać przeciw niemu policyi, przeto, ażeby drwić sobie z tego panka bezkarnie, potrzeba pani opieki uprawnionej brata lub męża...
Walentyna opuściła głowę bez odpowiedzi.
Przyznawała w duszy racyę Hermanowi; lecz niestety, nie miała brata, a od chwili, gdy przez kilka godzin uznawała się za narzeczoną Lionela, myśl o małżeństwie dreszczem ją przejmowała.
Pani Rigal powróciła do salonu.
— Proszę was do stołu, dziateczki! — zawołała. — Kuropatwy już na rożnie! — Ślicznie wyglądają kochane ptaszęta, aż ślinka do ust idzie, przypuszczam, że po dzisiejszym obiadku palce będziemy oblizywać!
Herman, patrząc na Walentynę smutną i zachmurzoną, pomyślał:
— Szuka sposobu wyjścia, ale go nie znajdzie... Roch ma racyę... Nim tydzień upłynie, rzuci się w objęcia moje, i najszczęśliwszą będzie, że ma zostać żoną moją...