Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/LXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXI.

Prawie niepodobieństwem było, aby plan tak zręcznie przez panów Roch i Fumel osnuty, a tak świetnie przez Hermana Vogla wykonany, nie miał sprowadzić w krótkim czasie rezultatów, przez trójkę hultajską przewidzianych i oczekiwanych.
Kasyer Jakóba Lefevre odzyskiwał pomału pozycyę zdobytą w czasie pierwszych wizyt w domku przy ulicy Mozarta, szanse jego powodzenia, zachwiane chwilowo zjawieniem się hrabiego de Rochegude, obecnie widocznie wzrastały.
Przyjeżdżał codziennie do Bas-Meudon na obiad i codziennie o jedenastej wieczorem powracał do Paryża.
Walentyna przekonana, że posiada w nim najbardziej prawego i rycerskiego przyjaciela, oczekiwała go zawsze z niecierpliwością, witała uśmiechem i szczerym uściskiem ręki.
Czyż nie zawdzięczała mu wybawienia?
Czyż nie powinna wdzięczną się okazać?
Nie uczuwała nic dla Vogla takiego, coby choć w przybliżeniu miłością nazwać można, miała dlań jednakże szacunek, a nawet szczere braterskie przywiązanie...
Poczucie tego, co dla niej zrobił, jego czyny, i słowa, jednały mu zupełną jej sympatyę.
Przyzwyczajała się powoli do spędzania z nim wszystkich wieczorów i, jak mówiliśmy, oczekiwała go z niecierpliwością, ale gdy przyjeżdżał, serce jej nigdy żywiej nie zabiło, żaden zdradziecki rumieniec nie zabarwił bladej twarzyczki.
Nie tak bynajmniej bywało, kiedy obraz Lionela de Rochegude zamajaczył z nienacka przed oczyma...
Wtedy Walentyna, oblana gorącym rumieńcem, karciła się w myśli za te, jak mówiła, występne wspomnienia, i powtarzała w duszy, że oprócz trwogi i pogardy, żadnego innego uczucia dla hrabiego mieć nie powinna.
Musimy dodać, że te wywoływania przeszłości, mimowolne zupełnie, zdarzały się coraz rzadziej, i coraz mniej wyraźne były... Niezadługo z pewnością ustaną zupełnie.
Wdowa Rigal, wierna instrukcyom od pana Rocha odebranym, paplała bez ustanku o swoim niby siostrzeńcu, wychwalała przymioty jego serca i rozumu, jego odwagę, szlachetność, charakter jednostajny a łagodny, i tysiące innych zalet i cnot, jakich wyliczenie zadużoby miejsca tu zabrało.
Nieustanne to ględzenie starej, wydawało się monotonnem nieco sierocie, lecz sprawiało skutek pożądany, bo zmuszało panienkę do ciągłego o Hermanie Voglu myślenia.
Upłynęło dziesięć dni w ten sposób.
Co rano, przed udaniem się do biura przy ulicy św. Łazarza, kasyer nasz zachodził na pola Elizejskie, aby się dowiedzieć o zdrowiu rywala.
Nic tam pocieszającego nie było dla prawdziwych przyjaciół pana de Rochegude.
Tak, jak to przewidział chirurg wojskowy, obecny przy pojedynku, zapalenie mózgu, wywiązane po długiam omdleniu, ciągle było jednakowo gwałtowne i groźne.
Niebezpieczeństwo ciągle zatem istniało.
Lada chwila uderzenie krwi na mózg mogło zabić rannego.
Niepotrzebujemy dodawać, że Lionel nie odzyskał przytomności ani na chwilę.
W gorączce dwa imiona powtarzał bezustannie: matki i Walentyny.
Zrozpaczona pani de Rochegude dzień i noc siedziała przy łożu boleści uwielbianego syna.
— Jak niepodobna było ukryć przed nią rany i możliwych następstw okrutnych, tak samo musiano ją powiadomić o powodach pojedynku.
Dowiedziawszy się, że Lionel walczył z rywalem o kobietę, hrabina załamała ręce i wyszeptała:
— Boże mój i Panie!... Ty wlałeś w serce matek instynkt nieomylny... Nie omyliły mnie przeczucia moje... Byłam najpewniejszą, że ta dziewczyna sprowadzi na nas nieszczęście... Zlituj się o Boże nademną!... Zabierz mnie, a pozwól żyć Lionelowi... Uczyń cud, jeżeli cudu tego potrzeba...
Przez dziesięć dni okrutnych, niebo zdawało się niezważać na prośby nieszczęsnej matki, która pożerana rozpaczą, nie mając już łez do wyłania, konała w strasznem oczekiwaniu na ostatnią godzinę ukochanego swego dziecka.


∗             ∗

Jedenastego dnia, lokaj obowiązany udzielać odwiedzającym wiadomości o zdrowiu hrabiego, nie miał już miny tak grobowej, jak zawsze.
Pomimo powagi urzędowej, nieznaczny uśmiech przebiegł po jego wargach.
Wieczorem bowiem i nocy poprzedniej, choroba młodego pana szczęśliwy obrót przyjęła.
Zapalenie mózgu po przesileniu, ustąpiło prawie zupełnie.
Lekarze zgromadzeni na consilium, orzekli, że pacyent stanowczo żyć będzie.
Jednakże zgodnie z zapowiedzią chirurga wojskowego oświadczyli, iż rekonwalescencya potrwa bardzo długo, iż umysł i pamięć hrabiego de Rochegude pozostaną czas jakiś zamglone, ale i to niedługo ustąpi.
Rozumie się, że wyrok ten, wydany przez powagi naukowe, pomimo niektórych nawet zastrzeżeń, uszczęśliwił panią de Rochegude, jako też rozwiał ciężką atmosferę żałoby, panującą dotąd w pałacu.
— Czas działać stanowczo — powiedział sobie Herman — ponieważ hrabia wyliże się widocznie... Mógłby narobić mi wielkiego ambarasu!... Trzeba, zanim wstanie z łóżka, wszystko koniecznie skończyć... A wreszcie owoc już dojrzał, i powinien być zerwanym...
Wieczorem stawił się w willi Bas-Meudon z twarzą zmienioną, bladą i cierpiącą.
Tu wyraz jego cierpienia fizycznego czy też moralnego, uderzył odrazu wszystkich.
Walentyna zauważyła go, w chwili gdy próg przestępował.
I głosem pełnym współczucia zapytała:
— Na Boga, panie Hermanie, co się panu stało?... Czy pan chory jesteś, czy masz jakie zmartwienie może?...
— Dla czego się pani o to pyta? — powiedział Vogel.
— Boś pan blady i zdajesz się smutnym bardzo.
— Nie pani... zaręczam, że nic mi nie jest... nic zupełnie...
— Tem lepiej!... bo się tak obawiałam...
— Wdzięcznym pani za tę troskliwość — rzekł Vogel... Dziękuję pani stokrotnie...
Walentyna zadziwiona tem sztywnem obejściem i ceremonialną mową, do jakiej niebyła przyzwyczajoną ze strony kasyera, spojrzała nań, ale o nic się więcej nie zapytała.
Niewierzyła zaprzeczeniu Hermana, skoro jednak ukrywał coś przed nią, niemogła przecie gwałtem zdobywać jego tajemnicy.
Obiad przeszedł smutno i cicho.
Vogel miał minę i postawę człowieka na śmierć skazanego, zachowanie się jego grobowe smuciło Walentynę a Klarunię przerażało.
Wdowa Rigal dostroiła się do powagi pseudo-siostrzeńca, i odpędzała nudy, pakując sobie po dwie porcye na talerz, i zakrapiając je licznemi kieliszkami.
Po obiedzie Herman usiadł w kącie salonu, oparł łokcie na stoliku, głowę opuścił na ręce i siedział milczący, nieruchomy, z wzrokiem w jeden punkt utkwionym.
Twarz jego wyrażała taką boleść, że panna de Cernay uczuła się wzruszoną.
Przeczekała kilka minut, a widząc, że Vogel zmienił się stanowczo w posąg boleści, podeszła doń i położyła mu rękę na ramieniu.
Prusak drgnął i podniósł głowę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.