Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XLVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Hrabia de Rochegude wyzwał cię zatem! — zawołał pan Roch.
— Znieważył mnie, co na jedno wychodzi — odparł Vogel.
— Brawo! Więc ty broń wybierasz?
— Naturalnie.
— I wybierasz pistolety, ponieważ strzelasz celnie. Wyśmienita wróżba!
— Spodziewam się przynajmniej.
— Kiedyż pojedynek?
— Jutro.
— Gdzie? o której godzinie?
— Nie jeszcze nie wiem... Warunki ułożą moi i hrabiego świadkowie, i dla tego właśnie przyszedłem tutaj... Potrzebuję świadków, a nie mam ich...
— Dla czego?
— Bardzo naturalnie... Nie mogę udać się do tych, którzy mnie mają za barona de Précy... Znajomi zaś kasyera Vogel nie należą do sfery, używającej pojedynków, i byliby w okrutnym kłopocie przy omawianiu sprawy honorowej... Oprócz tego wymagaliby objaśnień, tłomaczeń bez końca, czego, jak wiesz, uniknąć pragnę...
— Przyszedłeś zatem do mnie, ażebym ci świadków sprokurował?
— Tak.
— Mam do twojej dyspozycyi urlopowanego ex-ofcera, któremu wyświadczyłem niejednę przysługę... Dam ci karteczkę do niego... Jest to człowiek poważny i dyskretny; na moje żądanie pójdzie wszędzie, o nic nie pytając. Nazywa się Aubertin, ma kilka orderów, a mieszka ztąd o dwa kroki przy ulicy Grange-Batelière.
— To będzie wyborny świadek. Zkąd wziąć drugiego?
— A twój przyjaciel, Karol Laurent.
— Ten opryszek? — mruknął Vogel, skrzywiwszy się znacząco.
Prawnik zaśmiał się głośno i odpowiedział:
— Ten opryszek jest twoim wspólnikiem... Gdy zechce, ma bardzo przyzwoitą powierzchowność, pomimo twarzy przeżytego pijaka... Zaprezentuje się jako hrabia de Lorbac, a to dobre zawsze robi wrażenie... Zaręczam ci, że panu de Rochegude nie przyjdzie do głowy sprawdzać jego tytułów szlacheckich... A zresztą, nie mam nic lepszego pod ręką.
— Niechże i tak będzie... Muszę się zadowolić Karolem... Udam się do niego zaraz po zrobieniu znajomości z kapitanem... Daj mi co prędzej list polecający...
Fumel usiadł przy biurku, napisał parę wierszy i podał kasyerowi:
— Co innego mam w głowie — zaczął ten ostatni... Gdyby tak hrabia de Rochegude począł włóczyć się dziś w okolicy ulicy Mozarta, gdyby naprzykład spotkał Walentynę, porozumienie nastąpiłoby niebawem, a nasze piękne projekty runęłyby nakształt pałaców z kart stawianych... masz jaki sposób uniknięcia tego niebezpieczeństwa?...
— Nie mam żadnego; lecz prawdę powiedziawszy, nie wierzę, aby się to stać mogło... Po takiej odprawie krótkiej a węzłowatej, młody hrabia zraniony boleśnie w swej dumie, nie pomyśli o widzeniu z lafiryndą, która nim pogardziła... W dodatku dzisiaj zbraknie mu na to czasu... Musi przecie poinformować się ze świadkami... Musi oczekiwać na przyjście twoich... Potrzebuje uporządkować interesy niektóre, jak się to zwykle robi w przeddzień spotkania, z którego można nie powrócić... Zatem bądź spokojny, kochany klijencie... Na wszelki wypadek wyślę Sta-Pi na obserwacyę... Będzie miał oko na otoczenie panienki, a na wypadek pojawienia się hrabiego, doniesie nam zaraz...
Wyszedłszy od pana Roch, kasyer udał się na ulicę Grange-Batelière, a dymisyonowany zaś kapitan, jak przewidział prawnik, oddał się cały na usługi nowej znajomości, i nie żądając najmniejszych objaśnień, obiecał stawić się o godzinie trzeciej w kawiarni Riche, gdzie Vogel przedstawi mu drugiego świadka, pseudo-hrabiego de Lorbac.
Ten ostatni przyjął z radością rolę, do jakiej uznał go zdolnym jego wspólnik, przyrzekł też wyglądać bez zarzutu.
O umówionej godzinie trzej panowie znaleźli się razem w miejscu umówionem..
Karol Laurent ubrany z wyszukaną elegencyą, wyglądał rzeczywiście na dżentelmena, zmęczonego trochę nadmiarem rozkoszy życia.
Kokardka dekoracyj zagranicznych, świecąca w dziurce od guzika, była jedynem ustępstwem, jakie zrobił w swoich zwyczajach kawalera własnego przemysłu; lecz z pewnością pan de Rochegude nie będzie roztrząsał praw do tych dekoracyj, tak samo, jak i do nazwiska Lorbac i hrabiowskiego tytułu.
Postanowiono, że świadkowie, korzystając z praw im przysługujących, domagać się będą pistoletów i zażądają oprócz tego, aby pojedynek odbył się o ósmej rano w niewielkiej odległości od Paryża; Herman Vogel bowiem (jeżeli nie będzie zabity lub ranny) musi stawić się w biurze o dziesiątej co najpóźniej,
Załatwiwszy w ten sposób kwestyę, ex-kapitan i Karol Laurent wsiedli do powozu i kazali się zawieść do pałacu de Rochegude.
Kasyer oczekiwał w kawiarni, gdzie właśnie miały miejsce narady.
Około kwadrans na szóstą dwaj panowie byli już z powrotem.
— No, cóż? — zapytał Vogel.
— O! Trzymaliśmy się, mój kochany, święcie twoich instrukcyj i wszystko zostało postanowione. — Punkt o ósmej pojedynek na skraju lasku Bulońskiego, w alei zawsze pustej o tej porze, w alei, dotykającej posiadłości barona Rethschilda... Znam to miejsce doskonale... Meta trzydzieści kroków... Dwa strzały z jednej i drugiej strony... Hrabia przywiezie swoje, a ty twoje pistolety... Los rozstrzygnie na placu, któremi posługiwać się będziecie...
— Nie posiadam pistoletów celnych — rzekł Vogel.
— Ja je posiadam — odpał Karol Laurent — Przywiozę.
Ułożono się zatem, że nazajutrz o siódmej rano, Vogel i pseudo Lorbac, pojadą najętym landem po pana Aubertin, i zabiorą go ze sobą; poczem zamieniwszy gorące uściski dłoni, ex-kapitan udał się do swoich zajęć.
Skoro tylko zostali sami, Karol Laurent ujął kasyera za rękę i odezwał się, ciągnąc go do fiakra.
— Prędzej, prędzej siadajmy! — Niema chwili do stracenia!
— Gdzie mnie zawieźć pragniesz?
— Najpierw do mnie, potem do strzelnicy w alei d’Antin, póki jeszcze widno...
— Do strzelnicy? A to po co?... Nie potrzebuję się wprawiać.. Pewny jestem swojej ręki...
Zamiast odpowiedzi, pseudo hrabia zapytał:
— Mój drogi, powiedz mi, cobyś dał temu, któryby cię uczynił panem życia twojego przeciwnika, a ciebie uchronił od wszelkiego niebezpieczeństwa?.
— E! — zawołał Vogel — wiesz dobrze, że to niepodobieństwo!
— Przypuśćmy, że to możebne...
— O! dałbym za to bardzo wiele!
— Dałbyś dziesięć tysięcy franków?
— Najchętniej.
— Dobrze zatem, sprzedam ci za tę cenę nietylko twoje ocalenie, lecz jeżeli ci się podoba, pewność zastrzelenia pana de Rochegude jak królika...
Vogel spojrzał bystro w oczy swemu interlokutorowi, dla przekonania się, czy czasem nie kpi sobie z niego.
Karol Laurent wytrzymał to badanie z miną poważną.
— Nie rozumiem — zaczął wtedy kasyer, jak to potrafisz uczynić?...
— Zaraz — odparł pseudo-Lorbac. — Niemam się za czarownika i nie roszczę pretensyi do możności robienia cudów... Jeżeli los zdecyduje, że macie się posługiwać pistoletami pana de Rochegnde, nic nie radzę... jeżeli przeciwnie, moich pistoletów użyjecie, odpowiadam zato, co zaproponowałem...
— Zagadka to dla mnie prawdziwa.
— Zaraz ci ją wytłomaczę.
Podniecony nadzieją sutego napiwku, woźnica zmusił szkapę do przebycia wyciągniętym kłusem okropnego bruku ulicy Białej i zatrzymał wkrótce nieszczęsne zwierzę na bulwarze Clichy, po przed domem, gdzie Karol Laurent zamieszkiwał.
— Poczekaj na mnie — rzekł ostatni do Hermana — powrócę natychmiast...
Po upływie pięciu minut ukazał się z pudełkiem pod pachą i wsiadł napowrót do powozu.
— Aleja d’Antin.. Strzelnica Gastine-Renette — krzyknął do woźnicy — co tylko koń wyskoczył...
Potrójny tryngielt!...