Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XLVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLVI.

— Hrabia de Rochegude wyzwał cię zatem! — zawołał pan Roch.
— Znieważył mnie, co na jedno wychodzi — odparł Vogel.
— Brawo! Więc ty broń wybierasz?
— Naturalnie.
— I wybierasz pistolety, ponieważ strzelasz celnie. Wyśmienita wróżba!
— Spodziewam się przynajmniej.
— Kiedyż pojedynek?
— Jutro.
— Gdzie? o której godzinie?
— Nie jeszcze nie wiem... Warunki ułożą moi i hrabiego świadkowie, i dla tego właśnie przyszedłem tutaj... Potrzebuję świadków, a nie mam ich...
— Dla czego?
— Bardzo naturalnie... Nie mogę udać się do tych, którzy mnie mają za barona de Précy... Znajomi zaś kasyera Vogel nie należą do sfery, używającej pojedynków, i byliby w okrutnym kłopocie przy omawianiu sprawy honorowej... Oprócz tego wymagaliby objaśnień, tłomaczeń bez końca, czego, jak wiesz, uniknąć pragnę...
— Przyszedłeś zatem do mnie, ażebym ci świadków sprokurował?
— Tak.
— Mam do twojej dyspozycyi urlopowanego ex-ofcera, któremu wyświadczyłem niejednę przysługę... Dam ci karteczkę do niego... Jest to człowiek poważny i dyskretny; na moje żądanie pójdzie wszędzie, o nic nie pytając. Nazywa się Aubertin, ma kilka orderów, a mieszka ztąd o dwa kroki przy ulicy Grange-Batelière.
— To będzie wyborny świadek. Zkąd wziąć drugiego?
— A twój przyjaciel, Karol Laurent.
— Ten opryszek? — mruknął Vogel, skrzywiwszy się znacząco.
Prawnik zaśmiał się głośno i odpowiedział:
— Ten opryszek jest twoim wspólnikiem... Gdy zechce, ma bardzo przyzwoitą powierzchowność, pomimo twarzy przeżytego pijaka... Zaprezentuje się jako hrabia de Lorbac, a to dobre zawsze robi wrażenie... Zaręczam ci, że panu de Rochegude nie przyjdzie do głowy sprawdzać jego tytułów szlacheckich... A zresztą, nie mam nic lepszego pod ręką.
— Niechże i tak będzie... Muszę się zadowolić Karolem... Udam się do niego zaraz po zrobieniu znajomości z kapitanem... Daj mi co prędzej list polecający...
Fumel usiadł przy biurku, napisał parę wierszy i podał kasyerowi:
— Co innego mam w głowie — zaczął ten ostatni... Gdyby tak hrabia de Rochegude począł włóczyć się dziś w okolicy ulicy Mozarta, gdyby naprzykład spotkał Walentynę, porozumienie nastąpiłoby niebawem, a nasze piękne projekty runęłyby nakształt pałaców z kart stawianych... masz jaki sposób uniknięcia tego niebezpieczeństwa?...
— Nie mam żadnego; lecz prawdę powiedziawszy, nie wierzę, aby się to stać mogło... Po takiej odprawie krótkiej a węzłowatej, młody hrabia zraniony boleśnie w swej dumie, nie pomyśli o widzeniu z lafiryndą, która nim pogardziła... W dodatku dzisiaj zbraknie mu na to czasu... Musi przecie poinformować się ze świadkami... Musi oczekiwać na przyjście twoich... Potrzebuje uporządkować interesy niektóre, jak się to zwykle robi w przeddzień spotkania, z którego można nie powrócić... Zatem bądź spokojny, kochany klijencie... Na wszelki wypadek wyślę Sta-Pi na obserwacyę... Będzie miał oko na otoczenie panienki, a na wypadek pojawienia się hrabiego, doniesie nam zaraz...
Wyszedłszy od pana Roch, kasyer udał się na ulicę Grange-Batelière, a dymisyonowany zaś kapitan, jak przewidział prawnik, oddał się cały na usługi nowej znajomości, i nie żądając najmniejszych objaśnień, obiecał stawić się o godzinie trzeciej w kawiarni Riche, gdzie Vogel przedstawi mu drugiego świadka, pseudo-hrabiego de Lorbac.
Ten ostatni przyjął z radością rolę, do jakiej uznał go zdolnym jego wspólnik, przyrzekł też wyglądać bez zarzutu.
O umówionej godzinie trzej panowie znaleźli się razem w miejscu umówionem..
Karol Laurent ubrany z wyszukaną elegencyą, wyglądał rzeczywiście na dżentelmena, zmęczonego trochę nadmiarem rozkoszy życia.
Kokardka dekoracyj zagranicznych, świecąca w dziurce od guzika, była jedynem ustępstwem, jakie zrobił w swoich zwyczajach kawalera własnego przemysłu; lecz z pewnością pan de Rochegude nie będzie roztrząsał praw do tych dekoracyj, tak samo, jak i do nazwiska Lorbac i hrabiowskiego tytułu.
Postanowiono, że świadkowie, korzystając z praw im przysługujących, domagać się będą pistoletów i zażądają oprócz tego, aby pojedynek odbył się o ósmej rano w niewielkiej odległości od Paryża; Herman Vogel bowiem (jeżeli nie będzie zabity lub ranny) musi stawić się w biurze o dziesiątej co najpóźniej,
Załatwiwszy w ten sposób kwestyę, ex-kapitan i Karol Laurent wsiedli do powozu i kazali się zawieść do pałacu de Rochegude.
Kasyer oczekiwał w kawiarni, gdzie właśnie miały miejsce narady.
Około kwadrans na szóstą dwaj panowie byli już z powrotem.
— No, cóż? — zapytał Vogel.
— O! Trzymaliśmy się, mój kochany, święcie twoich instrukcyj i wszystko zostało postanowione. — Punkt o ósmej pojedynek na skraju lasku Bulońskiego, w alei zawsze pustej o tej porze, w alei, dotykającej posiadłości barona Rethschilda... Znam to miejsce doskonale... Meta trzydzieści kroków... Dwa strzały z jednej i drugiej strony... Hrabia przywiezie swoje, a ty twoje pistolety... Los rozstrzygnie na placu, któremi posługiwać się będziecie...
— Nie posiadam pistoletów celnych — rzekł Vogel.
— Ja je posiadam — odpał Karol Laurent — Przywiozę.
Ułożono się zatem, że nazajutrz o siódmej rano, Vogel i pseudo Lorbac, pojadą najętym landem po pana Aubertin, i zabiorą go ze sobą; poczem zamieniwszy gorące uściski dłoni, ex-kapitan udał się do swoich zajęć.
Skoro tylko zostali sami, Karol Laurent ujął kasyera za rękę i odezwał się, ciągnąc go do fiakra.
— Prędzej, prędzej siadajmy! — Niema chwili do stracenia!
— Gdzie mnie zawieźć pragniesz?
— Najpierw do mnie, potem do strzelnicy w alei d’Antin, póki jeszcze widno...
— Do strzelnicy? A to po co?... Nie potrzebuję się wprawiać.. Pewny jestem swojej ręki...
Zamiast odpowiedzi, pseudo hrabia zapytał:
— Mój drogi, powiedz mi, cobyś dał temu, któryby cię uczynił panem życia twojego przeciwnika, a ciebie uchronił od wszelkiego niebezpieczeństwa?.
— E! — zawołał Vogel — wiesz dobrze, że to niepodobieństwo!
— Przypuśćmy, że to możebne...
— O! dałbym za to bardzo wiele!
— Dałbyś dziesięć tysięcy franków?
— Najchętniej.
— Dobrze zatem, sprzedam ci za tę cenę nietylko twoje ocalenie, lecz jeżeli ci się podoba, pewność zastrzelenia pana de Rochegude jak królika...
Vogel spojrzał bystro w oczy swemu interlokutorowi, dla przekonania się, czy czasem nie kpi sobie z niego.
Karol Laurent wytrzymał to badanie z miną poważną.
— Nie rozumiem — zaczął wtedy kasyer, jak to potrafisz uczynić?...
— Zaraz — odparł pseudo-Lorbac. — Niemam się za czarownika i nie roszczę pretensyi do możności robienia cudów... Jeżeli los zdecyduje, że macie się posługiwać pistoletami pana de Rochegnde, nic nie radzę... jeżeli przeciwnie, moich pistoletów użyjecie, odpowiadam zato, co zaproponowałem...
— Zagadka to dla mnie prawdziwa.
— Zaraz ci ją wytłomaczę.
Podniecony nadzieją sutego napiwku, woźnica zmusił szkapę do przebycia wyciągniętym kłusem okropnego bruku ulicy Białej i zatrzymał wkrótce nieszczęsne zwierzę na bulwarze Clichy, po przed domem, gdzie Karol Laurent zamieszkiwał.
— Poczekaj na mnie — rzekł ostatni do Hermana — powrócę natychmiast...
Po upływie pięciu minut ukazał się z pudełkiem pod pachą i wsiadł napowrót do powozu.
— Aleja d’Antin.. Strzelnica Gastine-Renette — krzyknął do woźnicy — co tylko koń wyskoczył...
Potrójny tryngielt!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.