Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XLVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Woźnica ściągnął szkapę, smagnął ją batem i powóz się potoczył.
Karol Laurent, nie mówiąc ani słowa, patrzył z lubością na pudełko hebanowe, jakie trzymał na kolanach.
Rzeczywiście bardzo ładne było to pudełko. Pośrodku połyskiwała litera L. i korona hrabiowska.
— Czekam na obiecane wyjaśnienia — odezwał się Vogel.
— Oto one — odparł przebiegły fałszerz. — My, mój najdroższy, wszystko możemy sobie powiedzieć i zrozumiemy się z pewnością zawsze doskonale. Wszelkie przedmowy, jak również wszelkie wykręty na nicby się w stosunku naszym nie przydało... Nie możemy udawać przed sobą ludzi uczciwych, bo żaden z nasby w to nie uwierzył... Wiesz o tem, że młodość moja pełna była wypadków, wiesz, że praktykowałem przeróżne rzemiosła niekoniecznie tak znów moralne... Żyć przecie trzeba, braciszku?...
— Naturalnie — potwierdził Vogel.
Karol Laurent ciągnął dalej:
— Jakiś czas z kart tylko żyłem... Umiałem kierować losem i miałem zyski bardzo ładne. Pyszne to były chwile dla mnie, który przepadam za życiem w wielkim świecie, szulerzy są zazwyczaj ludźmi wyjątkowo sympatycznymi. Byłbym z ochotą uprawiał fach mój w dalszym ciągu, byłbym poprzestał na tych dochodach, jakie mi on przynosił, ale na nieszczęście zadenuncyował mnie pewien stary emeryt, któremu nie wiedząc o tem, robiłem konkurencyę poważną...
Zaczęto mnie szpiegować i... złapano na gorącym uczynku... z jedną kartą w ręku, a drugą taką samą w rękawie...
Niepodobna się było wypierać...
Skandal był za paskudny. Należało było zmienić otoczenie i gdzieindziej zarzucić kotwicę.
Zmieniłem nazwisko, wyjechałem na kilka miesięcy za granicę, najpierw do Spa, a potem do Belgii.
Akurat pomiędzy panami z high-lifu nastała wtedy moda strzelania do celu ż pistoletów o grube zakłady. Strzelałem doskonale i osiągałem piękne zarobki, ale natrafiłem na lepszych od siebie majstrów i straciłem w przeciągu dwóch dni wszystko, co przez miesiąc zarobiłem. Zacząłem się wtedy zastanawiać nad wynalezieniem sposobu markowania pistoletów, tak jak się karty markuje, ażeby uczynić się panem położenia... Wszystkie moje zdolności przyrodzone odezwały się we mnie; umysł dniem i nocą pracował. Szukałem i znalazłem...
Wyjechałem bezzwłocznie do Liege i kazałem jednemu z najsławniejszych puszkarzy wykonać pod moim osobistym nadzorem te oto pistolety, które mam w pudełku...
Otworzył pudełko hebanowe, wyjął jeden z pistoletów, podał go Hermanowi i prawił dalej:
— Elegancki, skromny, niczem na siebie nie zwracający uwagi pistolecik ten, podobny do wszystkich okazów tego rodzaju, różni się jednak od nich stanowczo... To narzędzie czarodziejskie, straszne w moich rękach, a najniewinniejszem w rękach tych, co tajemnicy nie znają... Gdy ci ją odkryję, zobaczysz, że mój wynalazek, jak wszystko co stwarzają geniusze, jest nadzwyczaj prosty.
Wnętrze lufy, zamiast niezbaczać z drogi matematycznie poziomej zbacza z niej owszem lekko ku górze... od tyłu lufy aż ku nabojowi!... Ten szczegół, drobny na pozór, sprawia, że niewtajemniczony mierzy zawsze fałszywie...
Na odległość dziesięciu metrów obniża się strzał o cały jeden metr prawie.
Stajesz naprzykład do pojedynku i jesteś o trzydzieści kroków od przeciwnika... Celujesz w głowę i to celujesz jak najdokładniej...
Tymczasem pociągasz cyngiel i... kula idzie o trzy stopy po nad punkt, w którym utkwić miała.
Rozumiesz?...
— Prawie... — odpowiedział kasyer Jakóba Lefevre — a zresztą zrobimy próbę...
— Natychmiast... — wykrzyknął Karol Laurent — bo oto przybyliśmy na miejsce...
Powóz przystanął przed strzelnicą w Alei d’Antin.
Laurent kazał nabić broń, kazał ustawić lalkę za cel służącą, a gdy to uskuteczniono, podał Hermanowi jeden z pistoletów swoich.
— Mierz w lalkę... — rzekł — a staraj się mierzyć dokładnie...
Prusak celował długo i nareszcie pociągnął za cyngiel.
Kula wyżłobiła szarą plamę na czarnej desce o trzy stopy po nad manekinem.
— Widzisz — mruknął pseudo-hrabia — najakuratniej o trzy stopy...
— Prawda!...
— Weź teraz ten drugi pistolet, rozpatrz odległość i pamiętaj o tem co wiesz.
Herman wycelował o trzy stopy niżej niż cel, do jakiego mierzył, i dał ognia.
Lalka rozleciała się w kawałki.
— Brawo! — zawołał Laurent, klaszcząc z zapałem w dłonie. — Pojętny z ciebie chłopiec, kochanku... Wystarcza ci jedno słowo.
— Sprobujemy jeszcze, wszak prawda?... — powiedział Vogel..
Nabito mu pistolety cztery razy jeszcze i na ośm strzałów, danych według nauki mistrza, roztrzaskał lalkę trzy razy.
Pięć strzałów padło o parę milimetrów wyżej zaledwie.
— Przewybornie!... — zawołał Karol. — Umiesz już tyle co i ja, twój nauczyciel. Wynośmy się zatem swoim kosztem...
W powozie prowadzono rozmowę dalej:
— Zrobiliśmy próbę i przekonałeś się, co zdobyłeś... — zaczął Laurent poważnie.
— Przekonałem się najzupełniej.
— A więc umowa nasza?...
— Zawarta!... Jeżeli jutro rano przypadek zrządzi, że będziemy się strzelali twoimi pistoletami, otrzymasz dziesięć tysięcy franków.
— Od razu, na rękę?
— Połowę od razu, połowę za dni cztery... Nie potrafię wytrzasnąć takiej grubej sumy w przeciągu dwudziestu czterech godzin...
— Zgadzam się... bo ufam ci najzupełniej... Czy chodzi ci o zabicie pana de Rochegude?...
— Przyjemnieby mi to było bardzo, piękny ten bowiem gagatek jest pyszałkiem nie do zniesienia...
— Pozwól sobie zatem na tę fantazyę, kochanku, ja nie nie mam przeciwko temu... Pamiętaj tylko o odległości i mierz w kolano, jeżeli chcesz trafić w głowę...
— Bądź spokojny... Mam dobre oko... Dokąd się odwieźć każesz?...
— Wysadź mnie gdziekolwiek na bulwarze... Nie będę już pracował dzisiaj... Powłóczę się trochę za ładnemi dziewczętami... Zabierz pudełko, bo by mi przeszkadzało i... do jutra rana!... Stawię się u ciebie na dziesięć minut przed siódmą...
Vogel rozstał się ze wspólnikiem zbrodni u wejścia do zakładu Tortoni,
Odniósł pistolety do mieszkania przy ulicy Pépinière, potem udał się do remizy, zamówił na jutro, na trzy kwadranse na siódmą, duże lando w parę koni, potem zjadł obiad bardzo skromny, a następnie pociągnął do agencyi pp. Roch i Fumel.
Uwiadomił o wszystkiem co zaszło ex-adwokata, a dowiedział się od niego, że Sta-Pi tylko co z Passy powrócił.
Lionel nie był wcale w okolicach ulicy Mozarta.
Pan Roch zacierał ręce i mówił z głębokiem przekonaniem:
— Wszystko idzie przewybornie! Naszą będzie sukcesorka i naszą sukcesya!...