Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pani de Rochegude spojrzała ździwiona nieco i powtórzyła tonem zapytania:
— Chcesz jutro mówić ze mną o bardzo, ważnej sprawie?
— Tak, matko droga... odpowiedział Lionel.
— Czy wiesz, że mnie niepokoisz?... dla czego nie powiesz mi, o co idzie, w tej chwili?...
— Późno już, dobra matko... Zmęczona jesteś...
— Nie... nie... nic nie szkodzi.
— Powtarzam ci, że rozmowa będzie długą, i że zarówno dla mnie, jak dla ciebie lepiej będzie, gdy ją odłożymy do jutra.
— Zrób zatem, jak chcesz!... tylko powiedz mi, czy nie przytrafiło ci się czasem co złego?
— Nic a nic, droga mateczko.
— Prawdę mówisz?
— Słowo honoru...
— Uspokoiłeś mnie, bo jak wiem, nigdy nie kłamiesz, a jednak nie zasnę z pewnością...
— Mam nadzieję, że będzie inaczej... Za wieleby mnie kosztowało przekonanie, żem cię o bezsenność przyprawił... O której porze raczysz mnie przyjąć mateczko?.
— Jak tylko będę mogła... Czekam cię o dziewiątej...
— O dziewiątej będę już u mamy...
— A potem zostaniesz ze mną na śniadania?
— Dobrze, mateczko...
— Bo to, widzisz, ci twoi przyjaciele i przyjaciółki strasznie cię absorbują, podczas gdy jesteś w Paryżu! — ciągnęła hrabina! — Ah! to życie kawalerskie! To klęska dla matek, kochających swoich synów!... Jakżebym pragnęła, żebyś się już raz ożenił!... Czy ty to pojmujesz?
— Pojmuję cię, mateczko, i podzielam w zupełności twoje pragnienia...
— Otóż tak to lubię... uzdrowiłeś mnie tem, coś powiedział... Do widzenia, drogie dziecko, do widzenia... do jutra...
— Do jutra, dobra, kochana mamo!...
Lionel uścisnął matkę i powrócił do siebie.
Nareszcie noc minęła.
Pani de Rochegude, zaniepokojona tajemniczem odezwaniem się jedynaka, nie spała dobrze.
Młody zaś człowiek nie spał wcale...
Punkt o dziewiątej przestąpił próg apartamentów hrabiny i zapukał lekko do drzwi jej sypialni.
Otworzyła mu zaufana pokojowa matki.
— Pani hrabina oczekuje pana hrabiego w swojej modlitewni... rzekła.
Modlitewnia była niegdyś buduarem.
Po śmierci męża, pani de Rochegude zmieniła przeznaczenie i umeblowanie buduaru.
Ciemne obicia, klęcznik gotycki, obrazy treści religijnej mistrzów szkoły włoskiej, czyniły z małego pokoju rodzaj kaplicy domowej.
Pomimo wymagań życia światowego, hrabina nie przestała nigdy być prawdziwie pobożną.
Od chwili, gdy została wdową, stała się jeszcze pobożniejszą, lecz tę pobożnością słodką, pełną tolerancyi, pobożnością oświeconą, manifestującą się jedynie surowością dla siebie samej, a wielką pobłażliwością dla drugich, oraz niewyczerpaną dobroczynnością.
Nie miała za złe używania przyjemności światowych i sama bez żadnego skrupułu udział w nich przyjmowała.
W chwili, gdy ją przedstawiamy naszym czytelnikom, pani de Rochegude, chociaż prawie pięćdziesięcioletnia, zachowała ślady znakomitej urody.
Mogła uchodzić za piękną nawet w otoczeniu kobiet młodych.
Ubierała się zawsze poważnie i nie nosiła nigdy sukien jasnych.
Kilka zaledwie nitek srebrnych przeświecało w gęstych, ciemnych jej włosach, obejmujących twarz bladawą, o rysach regularnych.
Duże, ciemno-niebieskie oczy, zachowały blask młodości, a postać szczupła i giętka nie straciła ruchów szlachetnych i pełnych powabu.
W czarnym szlafroku aksamitnym zasiadła w dużym fotelu z XVI-go wieku i oczekiwała na syna.
Wszedł Lionel.
— Dziecko moje, dla czegoś taki blady? — zawołała.
— Wzruszony jestem, matko droga....
— Przerażasz mnie tak samo, jak przeraziłeś nocy minionej, a nawet bardziej jeszcze! O cóż to chodzi?
— O przyszłość moję?...
— Byłażby zagrożoną?
— Tak, matko... Lecz dzięki niebu, zależy wszystko od ciebie...
— Nie rozumiem cię, mój synu...
— Zaraz mnie zrozumiesz, matko droga, albowiem jak zawsze, tak i teraz pójdę do celu odważnie i szczerze... tak samo, jak w dniu bitwy pójdę w ogień nieprzyjacielski...
Lionel usiadł obok hrabiny, ujął jej ręce, ucałował z czułością pełną szacunku i zaczął:
— Kochasz mnie wszak, mateczko... Kochasz mnie z całej duszy?...
— Pytasz mnie o to?
— Nie pytam wcale... Powtarzam tylko, że tak jest rzeczywiście...
— Masz racyę.. stokroć razy masz racyę... Kocham cię nad wszystko w świecie!
— Kochasz mnie, jestem tego pewny, o tyle, że bez wahania poświęciłabyś projekty oddawna wypieszczone, jeżeliby trzeba tego było, aby mi szczęście zapewnić.
Młody człowiek urwał.
Pani de Rochegude, drżąc cała, wpatrzyła się weń wzrokiem pełnym boleści i wyszeptała:
— Co się stało? Dla czego tak do mnie mówisz? Bóg mi świadkiem, żem gotowa na wszelkie poświęcenie! Lecz o jakie poświęceniu mówisz?... Czy twoje szczęście naprawdę jest zagrożone?...
— Tak matko...
— Przez kogo?
— Uzbrój się, matko moja, w odwagę...
— Mam jej dużo, mój synu...
— A jednak ręce twoje drżą...
— Trwożę się pomimo woli... ale mów... chcę wiedzieć wszystko...
— Najgorętszem pragnieniem twem na ziemi, jest małżeństwo moje z kuzynką...
— Jedyne to pragnienie... Skoro się w rzeczywistość zamieni, powiem, że mogę umrzeć spokojnie...
— Otóż, matko moja, przebacz, że ci boleść sprawię okrutną... przebacz, że marzenia twoje rozwieję... przebacz mi, błagam cię o to! To małżeństwo jest niemożebnem...
— Co mówisz?
Lionel powtórzył, co powiedział przed chwilą.
Pani de Rochegude zatrzęsła się jak w febrze.
— Niemożebnem? — krzyknęła. — Dla czego?
— Boby stało się niedolą całego życia mojego...
Hrabina wzruszyła ramionami.
— Czyś rozum postradał, czy co — podjęła. — Zostać mężem uroczej dziewczyny, nie może być nieszczęściem, a kuzynka twoja jest przecie wyjątkowo uroczą...
— Czy myślisz matko, że nie wiem o tem?. — Estera nietylko jest piękną jak anioł, ale i serce anielskie posiada...
— Nikt w świecie, a ja tem bardziej nie od ważyłbym się temu zaprzeczyć!... Estera może wybierać... Ten, którego wybierze za męża, będzie najszczęśliwszym, pomiędzy szczęśliwymi...
— Ależ tym mężem, ty przecie będziesz...
— Nie, matko...
Pani de Rochegude powstała.
Pochwyciła gwałtownym ruchem ręce syna i, patrząc mu w oczy z rodzajem zgrozy wewnętrznej, zaczęła głosem złamanym:
— Wytłómacz mi, co to wszystko znaczy?... Zdaje mi się, że to sen okrutny, albo że rozum tracę! Słyszę, co mówisz, ale przypuszczam, że źle sobie tłómaczę, słowa twoje... Mówisz zatem, iż nie ożenisz się z kuzynką?...
— Tak mówię, moja matko...
— Od tylu lat już połączenie to postanowione! Wiedziałeś o przyrzeczeniach margrabiego i moich, i potwierdzałeś je zawsze dobrowolnie! Estera pragnie kochać tylko ciebie... Kocha cię już nawet, sama o tem nie wiedząc... Czytałam to wczoraj w oczach jej niewinnych... To małżeństwo musi przyjść do skutku...
— A jednak nie przyjdzie... Bo jest jedna ważna ku niemu przeszkoda...
— Jaka?
— Niczem nieprzełamana... Popełniłbym nieuczciwość, przykuwając Esterę do mojego istnienia.
Kocham to słodkie dziecię uczuciem braterskiem, lecz innej kobiecie oddałem serce moje, gorącą miłość moję...