Wśród pni, co na porębie leżały bez ładu,
Siekierę przy robocie zgubił Drwal ubogi.
Szuka w śniegu, pod chrustem, w rowie, koło drogi:
Rozstąp się ziemio; nigdzie ni cienia, ni śladu.
Więc pełen żalu, łzy lejąc obficie: «Jowiszu! woła, cóż pocznę w tej dobie! Wróć mi siekierę, a powrócisz życie; Lub skróć dni moich ostatek, Bo gdym ją stracił, biedny, jak zarobię Na chleb dla żony i dziatek?» Usłyszał Jowisz skargę nieboraka; Skinął — i wnet, lotem ptaka Na ziemię spłynął z za chmury, Posłaniec bogów, Merkury. «Pociesz się, biedny człowiecze (Do Kmiotka rzecze), Znalazłem twoje narzędzie.» I pokazując siekierę złotą, Zagadnął: «Pewnie ta będzie?» A Drwal mu na to z prostotą: «Ej, nie ta!» Bożek srebrną wydobywa: «I ta nie moja.» Aż za trzecim razem, Zoczywszy drewno z błyszczącem żelazem, Kmiotek radośnie siekierę porywa: «Oto jest! woła, przyjmij dzięki szczere: Nie pragnę tamtych, gdym odzyskał szkodę.»
A bóg, złotą i srebrną dając mu siekierę:
«Weź i te, rzecze, jako cnoty swej nagrodę.»
Zniknął, a Drwal do domu skarb zyskany niesie, Przed sąsiadami chlubi się z przygody. Natychmiast drwale w zawody Gubią siekiery po lesie,
I cała tłuszcza wrzaskliwa Pomocy Jowisza wzywa, Jęczy, błaga, we łzach tonie, Rwie włosy i łamie dłonie. Więc znów Merkury staje przed hołotą,
I każdemu siekierę pokazuje złotą.
Wszyscy krzyczą: «To moja! tak, to moja właśnie!» A bóg, w odpowiedź, obuchem jak trzaśnie W prawo i w lewo, wnet każdy, jak zmyty, Dalszej nie pragnąc zapłaty, Bólem i wstydem okryty, Z guzem powrócił do chaty.
Żyć prawdą, chociaż w biedzie, to najlepsza droga.
Lecz, dla miłego grosza, iluż niecnych ludzi
Kroczy kłamstwa manowcem, mniemając, że Boga Blichtr cnoty udanej złudzi!