[70]DUMA O WACŁAWIE RZEWUSKIM.
Po morzach wędrował — był kiedyś Farysem,
Pod palmą spoczywał, pod ciemnym cyprysem,
Z modlitwą Araba był w gmachach Khaaba,
Odwiedzał proroka grobowce.
Koń jego arabski był biały bez skazy. 5
Siedmiokroć na koniu przeleciał step Gazy,
I stał przed kościołem i kornem bił czołem,
Jak czynią w Solimie wędrowce.
Miał drogę gwiazdami znaczoną po stepie
I życie niosł własne w skrzydlatym oszczepie, 10
Błądzący po swiecie zaufał w sztylecie,
Bo sztylet mu dała dziewica.
Gdy nocą opuszczał haremu krużganki,
By odciąć drabinę wziął sztylet kochanki;
Choć broń była żeńska, lecz stal damasceńska, 15
Hartowna — i złota głowica.
A kiedy odjeżdżał — ta bladła i mdlała,
O sztylet prosiła, bo zabić się chciała.
»Żyj długo — bądź zdrowa, dziewico stepowa,
»Twój sztylet położy mnie w grobie. 20
»Bo kiedy już przeszłość ten step mi zakryje,
»Gdy żyć będzie ciężko, to sam się zabiję,
[71]
»Bo dziką mam duszę. Więc sztylet mieć muszę,
»Twój sztylet mieć muszę przy sobie«.
Smutnego uniosły arabskie latawce, 25
Bo znikła z krużganku, bo widział w sadzawce
Pod oknem, w ogrodzie, fal koła na wodzie
I białą zasłonę... O Lachu!...
I nocą obaczył kraj miły, rodzony,
Gdy księżyc się wznosił na stepach czerwony. 30
W noc nawet i ślepy, poznałby te stepy
Po kwiatów rodzinnych zapachu.
A niwa mu do stóp kłaniała się złota,
I marzył; że wierny druh wyjdzie przed wrota.
Lecz druhów nie było... Pod zimną mogiłą 35
Posnęli, gdy błądził w pustyni.
Więc jechał samotny, nieznany nikomu,
Lecz jeszcze z dziedzińca, od wrót swego domu
Odwrócić chciał konia i jechać na błonia,
Gdzie błądzą jak wiatr Beduini. 40
Lecz konia podkowy rozkute od krzemion,
I koń był zmęczony... Więc skoczył ze strzemion
I wszedł do siedziby, bez zamka, bez szyby,
Gdzie rosą próchniało obicie.
I miło mu było, gdy ujrzał te skały 45
Nad ciemnym Smotryczem, — gdzie orzeł żył biały
I wił sobie gniazdo; nadziei był gwiazdą,
Po nieba szybując błękicie.
Dla konia w ogrodzie budował altany,
I żłoby pozłacał, — z kryształu dał ściany. 50
Przed Cara żołdakiem mógł uciec tym ptakiem
Daleko — i wolnym być zawsze.
I ludzi żałował, że żaden z nich nie miał
Szybkiego tak konia; więc każdy oniemiał,
[72]
I był jakby głazem pod Cara rozkazem, 55
A były rozkazy co krwawsze.
Raz, starym zwyczajem pomarłych już rodzin,
Ten Emir arabski w dzień pańskich narodzin,
Na sianie, za stołem, z przyjacioł swych kołem
Połamał opłatek i spożył. 60
A potem, jak przodków święcono zwyczajem,
Wzniósł toast nadziei stoletnim tokajem:
»Żyj Polsko wiek sławy!« Wtem goniec z Warszawy
Przyleciał, — zawołał: »Kraj ożył!«
Więc Emir w stepowe zapuszcza się szlaki, 65
A za nim na koniach buńczuczne Kozaki,
W czerwieni i w bieli, po stepach płynęli,
Po smutnych kurhanach przeszłości.
I cały ten szereg, błyszczący od stali,
Zrównanym galopem jak morze się fali; 70
Gdzie słychać dział huki, tam lecą buńczuki,
Jak gwiazdy z ogonem jasności.
Emira Kozaki gdy błądzą przez wrzosy,
Umieją pieśń dziką rozłamać na głosy,
Pieśń z echem odsyła stepowa mogiła, 75
Pieśń grzmiącą: »Ho urra! nasz Emir!«
Do Cara pieśń doszła, — wściekłością się pienił,
I głowę Emira na ruble ocenił;
Bo myślał, że w kraju, z hordami Nogaju,
Czyngiskan szedł — Batt lub Kantemir. 80
Bo umiał Rzewuski, jak Arab stepowy,
Płachtami rumakom ogłuszyć podkowy,
I cicho, gdy spali, pod obóz Moskali,
Podkradać się, — bić — i brać działa.
Więc ściągnął, jak wszyscy ściągali pod Daszów, 85
Gdzie nasza konnica ze szczękiem pałaszów,
[73]
Z wesołym okrzykiem stanęła w mur szykiem,
I chmurą proporców powiała.
A kiedy z mgły srebrnej wybiło się słońce,
Ujrzeli Moskalów — straż przednią i Dońce. 90
Mur dział, jak mur złota, a za nim piechota
W bagnety porosła jak zboże.
I cicho... Wtem bomba śmierciami ciężarna
Upadła w szeregi zwichrzona i czarna.
A nasi w tej chwili jeszcze się modlili, 95
Do nieba wołali: »O Boże!«
I razem bomb tysiąc zaryło się w stepy,
Rozpękłe wrącemi ciskały czerepy,
I grzmiały, dopokąd piechoty czworokąt
Nasz Emir opasał konnicą. 100
I strasznie ją ściskał, w żelazne brał skręty,
Przedniemi nogami na bagnet koń wspięty,
Tak jak oczerety, połamał bagnety,
W złamanych miecz wiał błyskawicą.
Przemogliby nasi, choć bój był rozpaczny — 105
Wtem wódz od armaty dał rozkaz dwuznaczny:
»Konnica na skrzydła!« zwinęli wędzidła,
Odbiegli, ostygli w zapale.
I popłoch się wmięszał. Ów, co był przyczyną
Wszczętego popłochu, nie przeżył godziną. 110
Bojaźni nie dzielił, dwa działa wystrzelił,
I sam się zastrzelił na dziale.
On może, wśród balów ostatnich zgryzoty,
Pamiętał że dzieci zostawiał sieroty.
Lecz śmierć zwyciężyła, niech dziś więc mogiła 115
Ma łzy a nie skargi wygnańca.
A Emir gdy ogień ucichał armatni,
Ujeżdżał z rozpaczą, choć zjeżdżał ostatni.
[74]
Któź męstwa zaprzecza? gdy szczerby nić miecza
Powlekły, jak perły różańca. 120
A kiedy opuszczał kraj miły, rodzony,
Znów księżyc się wznosił na stepach czerwony.
»Leć prędzej po błoniu, odpoczniesz, mój koniu,
»Gdy w ziemi staniemy tureckiej.«
»O koniu! mój koniu, gdzie twoje zalety? 125
»Czy może się rozkuł deptając bagnety?
»Czyś złaman w kul wiatrze? stój, koniu, opatrzę
»Czy niema gdzie kuli zdradzieckiej?«
»Ha zdrowy!... to dobrze, lecz jechać w noc trudno«.
Więc chatę na stepach upatrzył odludną, 130
Koń zimmne gryzł kwiaty, a Emir wśród chaty
Zmęczony zalegał na ziemi...
I zasnął głęboko, — bo trud go osłabił...
Spiącego od Cara najęty chłop zabił,
I sztylet dziewicy do złotej głowicy 135
W pierś nurzył rękami drzącemi.
O! czemuś, Emirze, nie oddał kindżała
Stepowej dziewicy, gdy zabić się chciała.
Dziś ona śpi w fali, lecz dar jej ze stali
Na wieki w twem sercu zostanie. 140
A w Moskwie z dział bito na górze pokłonnej,
I miasto się trzęsło od pieśni studzwonnej.
Cieszył się Car Ruski, że Emir Rzewuski
W stepowym śpi cicho kurhanie.
|