[19]DUSZA POETY.
SCENA ESTRADOWA.
Sala przyćmiona. Scenka oświetlona seledynowem światłem. Na kanapie leży poeta i chrapie, od czasu do czasu mu się odbija. Na podłodze stoi miednica. Akompaniament gra bardzo delikatnie ustęp z „Karnawału“ Schumana p. t. „Chopin“. Z ciała poety wychodzi jego dusza w kształcie powabnej postaci niewieściej, odzianej w powłóczyste gazy i tak się żali przed publicznością:
Usnął. Usypia. Jeszcze chwila jedna,
A już polecę, na krótko, niestety!
Ulecę w przestrzeń ja, skazanka biedna,
Dusza poety...
Ha! jakaż dola! Potęgą nieznaną
Na wiek wtrącona w to leniwe cielsko,
Więzić w niem muszę mą niepokalaną
Gloryę anielską...
[20]
Jedno wytchnienie, to gdy sen go zmorzy,
Lub gdy z opilstwa legnie, jak trup blady,
A mnie porywa wówczas wicher boży
Hen, w gwiazd miryady...
Kto nas sprzągł razem? Poco? W jakim celu?
Za czyje winy? Na pokutę czyją?
Każąc śnić życie jednemu wśród wielu
Co tylko żyją...?
Po co i naco tłuc mi się daremnie
W tej biednej piersi, ach, nazbyt człowieczej,
Tchnąc w nią niepokój tej co mieszka we mnie
Ogromnej rzeczy...?
Za co mi cierpieć, jak w godzinie męki
Którą śmie nazwać godziną tworzenia,
Plami dotknięciem swej kosmatej ręki
Mój świat marzenia...?
Za co mi patrzeć, jak pomiędzy gminem
W mój blask się stroi, mą boskością puszy,
Jak się bezecnym staje kabotynem
Swej własnej duszy...?
[21]
A znowu kiedy nań się wzajem patrzę,
Jak go szaleństwo mych skrzydeł orzekło,
By go przez wzruszeń sensacye najrzadsze
Gnać w zwątpień piekło;
Gdy widzę, w jaką kaźń się wprzęga srogą,
Aby się czepić by za kraj mej szaty,
Żal mi nędzarza, co płaci tak drogo
Bilet w zaświaty...
Jam winna temu, że w odmęcie grzechu
Melodyi szuka dla swej biednej pieśni,
Klnąc los swój, iż mej harmonii oddechu
Nie ucieleśni...
(Poeta wydaje dźwięk przeciągły a podejrzany).
Jam winna temu, że to co zamarło
W człowieczej piersi z odwiecznych zrozumień,
Próbuje wskrzesić, lejąc w spiekłe gardło
Żytniówki strumień...
(Poecie haniebnie się odbija).
[22]
Ja go w sromotne pędzę lupanary,
Rwąc się ku piękna wiecznego świątyni,
I patrzeć muszę, na domiar mej kary,
Co on tam czyni...
(Poeta oblizuje się przez sen).
I jedno tylko pragnienie tajemne,
I jedno tylko przyświeca mi hasło:
Rozżarzać tchem mym to płomię nikczemne,
By rychlej zgasło...
I czekam, marzeń nić snując leciuchną
I pytam z drżeniem co chwilę, ażaliż
Nie przyjdzie moment wreszcie, że to próchno
Zmiecie paraliż...?
Wówczas skrzydłami zatrzepocę, i nad
Ziemskie padoły zapieję radością,
Że już się skończył śmieszny konkubinat
Prochu z wiecznością!...
Poeta chrapie przeciągle i przewraca się na drugi bok, wypinając się ku publiczności gestem mimowoli i niewinnie prowokacyjnym.