<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Uwiedziona
Pochodzenie Markiza i inne drobiazgi
Wydawca S. A. Krzyżanowski
E. Wende i Ska
Data wyd. 1914
Druk Drukarnia E. i Dra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Kraków; Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
UWIEDZIONA.
DYALOG SCENICZNY.
OSOBY:
Ona, piękna, wykształcona i ozdobnie mówiąca.
On, naturalnej wielkości, wypchany, wszelako uzdolniony do wykonywania pewnej ilości automatycznych poruszeń.
(Siedzą obok siebie na kanapce buduaru).


Ona:

Och, nie, proszę się na mnie w ten sposób nie patrzeć...
Pan ma w oczach dziwnego coś — Och, ja się boję — —
Nie, nie, potem zbyt trudno mi w pamięci zatrzeć
Ten wyraz, jaki mają oczy pańskie... twoje...
Kiedy tak patrzysz, patrzysz, coś się budzi we mnie —
Nie zmysły — och, nie, na to warciśmy zbyt wiele —
Ale coś, coś, co schwycić silę się daremnie,
Coś jak ptak, co o klatkę tłucze się nieśmiele,
I chciałby hen, daleko, ulecieć w przestworze,
Do słońca, do jasności... Ach, co ja znów baję!
Pana to nudzi, prawda? nie przecz pan — mój Boże,
Ja jestem mniej naiwna niż się panu zdaje;

Wiem, że co dla mnie może stać się życiem nowem,
Mem odrodzeniem, wszystkiem, jest dla pana tylko
Epizodem, rozrywką, sportem salonowym,
W najlepszym razie wrażeń migotliwą chwilką...
Ale co mi tam: mniejsza! dość bogata jestem,
By, chociażby na marne, rzucić duszy kawał —
To ma gest! Pan uśmiecha się? Pan gardzi gestem?...
Pan jest mniej zajmujący, niż się pan wydawał — —
Ach, jakie to banalne ta ironia pańska!
Jakie to łatwe, tanie! jakie nowoczesne!
Lecz we mnie jakaś dusza gnieździ się pogańska,
Umiłowanie życia namiętne, bezkresne,
Co mi pozwala płynąć wśród waszych małostek,
I niesie mnie ku szczytom niby pieśń świetlana,
Że mi szarzyzna wasza nie sięga do kostek —
Co panu — ? pan posmutniał... czy dotknęłam pana?...
Nie, ja tak nie myślałam... pan przecież jest inny —
W tobie niema małego nic — pan mnie rozumie —
No, proszę mi darować ten wybryk niewinny — —
O, dać rękę, pogładzić, tak jak to pan umie...
Ja chcę wszystkiemu wierzyć — ja wszystkiemu wierzę —
Och, tak, przytul, przygarnij dzieciaka... twojego...
Tak, czujesz moje serce przy twojem?...
Och, zwierzę!!!


..................
Zdaje się, że pan wziął mnie za kogoś innego!?

Moja wina, wyznaję: zapomniałam o tem
Że, mimo wszystko, w panu tkwi zawsze — mężczyzna.
Pan mnie otrzeźwił. Dzięki serdeczne. Tym zwrotem
Oddał mi pan ogromną przysługę. Pan przyzna,
Że najlepiej, jeżeli zapomnim oboje
Żeśmy się kiedykolwiek znali. Żegnam pana.
Tak, żegnam.
....zostań...
...ktoś ty...?...Ja się ciebie boję...
Och, co się ze mną dzieje... czym ja obłąkana...?
Nie, nie, to nic, to przejdzie... o czemśmy mówili...?
O „Xiędzu Fauście“, prawda? cóż pan o tem sądzi?
Co do mnie, to czas spędzam przy książce najmilej,
Gdy mi wypadnie z ręki, a myśl błądzi, błądzi,
Ot, tak, samopas, nizko, niby mgła wieczorna,
Co snuje się w księżycu przez ściernie, ugory,
To jak dzwonek kapliczki wioskowej pokorna,
To znów żałosna, niby cmentarne upiory...

To dziwne, jak mi dobrze się rozmawia z panem...
Pan tak umie rozumnie słuchać. Mam wrażenie,

Że choćbym się wyrwała, ot, z czemś niesłychanem,
Z czemś potwornem, waryackiem, zawsze przebaczenie
Znalazłabym u pana...
Och, mów do mnie jeszcze...
Ukołysz mnie jak do snu... oczy mrużę senne,
Pragnę twych słów a w myśli usta twoje pieszczę
Memi ustami, w myśli całunki płomienne
Składam na nich....
...w tej chwili naga jestem cała,
Kołyszę się na fali jakichś grań anielich,
I otwieram, ach, tobie, kwiat mojego ciała,
Niby jakiś upojny, przenajczystszy kielich...
Ach, jakam bardzo twoja...
Ha, com ja wyrzekła!
Pan to zapomni, musi pan zapomnieć o tem...
I ja zapomnę, choćby wszystkie moce piekła
Ciągnęły mnie do ciebie... Co potem, co potem...?
Potem — ? och, prawda, potem... umrzeć można przecie!
Czyż to cena zbyt wielka za szaleństwa chwilę...?
Pan się zawahał — słusznie — pan widzisz w kobiecie
Objekt, z którym przepędzić czas można dość mile,
Lecz dla której nic więcej poświęcić nie warto.
Pan jest człowiek praktyczny. Tem lepiej dla pana:
Cóż, kiedy na istotę pan trafił upartą,

Co nie chce panu służyć za kubek szampana — —
Chyba, że potem strzaskasz na miazgę ten kubek!
No... zabijesz mnie, powiedz...? twój dzieciak tak prosi,
Patrz, sam do ciebie oto wyciąga swój dzióbek...
Będziemy tak szczęśliwi... ludziom się ogłosi
Żem sama się zabiła... uwierzą z pewnością:
Taka waryatka, pewnie, to wygląda na nią —
I tak odejdę cicha z mą wielką miłością,
I zostanę dla ciebie twą słoneczną panią — —
Tak mi jest dziwnie, niewiem co się dzieje ze mną,
Zdaje mi się jakgdybym już gdzieś w dal leciała,
Trzymaj mnie, trzymaj mocno, och, w oczach mi ciemno,
Dusza moja jak gdyby już odeszła z ciała —
Nic nie wiem co się dzieje... gdzie jestem w tej chwili...
Czy ja cię kiedy znałam... czym istniała w tobie...
Czyśmy gdzieś, na planecie jakiejś, wspólnie żyli — —
Czekaj, czekaj, ja muszę... och, przy...po...mnieć sobie...
....................
....................
Pan jest człowiek nikczemny.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.