Dwór Karola IX-go/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwór Karola IX-go |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Chronique du règne de Charles IX |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jerzy tego samego dnia był u admirała, żeby wytłumaczyć brata i opowiedzieć wszystko, co się stało.
Coligny wysłuchał go w milczeniu, gryząc niecierpliwie wykałaczkę.
— Znam już tę sprawę — rzekł wreszcie — i dziwię się, że waszmość mi o niej opowiadasz, gdyż jest aż nadto głośna.
— Wybacz, jaśnie wielmożny panie, że cię tem zaprzątam, ale znając życzliwość twoją dla naszej rodziny, chciałem cię błagać o wstawienie się do króla za bratem. Wiadomo, jak wielkie znaczenie masz u Jego Królewskiej Mości.
— Jeżeli mam jakie znaczenie, to tylko dlatego, że o nic niesłusznego nie proszę Jego Królewskiej Mości — żywo przerwał admirał, z uszanowaniem uchylając kapelusza.
— Sprawa mojego brata nie jest, na nieszczęście, wypadkiem nadzwyczajnym. Król, w ciągu zeszłego roku, podpisał tysiąc pięćset ułaskawień za pojedynki, a przeciwnik Bernarda niejednokrotnie korzystał z bezkarności, o której z góry był zapewniony.
— Brat wasz był stroną wyzywającą. Kto wie jednak, czy w tym wypadku nie dał powolnego ucha złym doradcom? Radbym, żeby tak było.
Mówiąc to, przenikliwym wzrokiem mierzył Jerzego.
— Starałem się zapobiedz nieszczęsnym skutkom tej sprzeczki, ale pan de Comminges był znanym zawadyaką i nigdy nie ustąpił nikomu. Honor szlachecki i wzgląd na opinię pań...
— Otóż to zasady, jakie wpajaliście w niedoświadczonego młodzieńca! Zmartwiłby się jego ojciec, gdyby wiedział, jaką drogą syn poszedł! Niema dwóch lat od skończenia wojny domowej, a już zapomnieliście o strumieniach krwi wylanej. Trzebaż codziennie patrzeć na to, jak Francuzi mordują swoich własnych ziomków?!
— Gdybym wiedział, że moja prośba tak źle zostanie przyjętą...
— Słuchaj, panie de Mergy, mógłbym jeszcze zadać gwałt moim uczuciom, jako chrześcijanin, i przebaczyć twemu bratu, że w gniewie wyzwał pana de Comminges, ale zachowanie się jego podczas pojedynku jest nie do darowania.
— Jakto? nie rozumiem.
— Mówią, że nie dopełnił warunków, zwykle przestrzeganych przy spotkaniach tego rodzaju.
— Kto śmiał rzucić taką potwarz na mego brata! — krzyknął Jerzy, czerwieniąc się z gniewu.
— Uspokój się, kapitanie, nie będziesz miał kogo wyzwać, gdyż dotąd nie biją się jeszcze z kobietami... Hrabina de Comminges pobiegła użalić się przed królem i opowiedziała mu szczegóły, które bynajmniej nie przynoszą zaszczytu twemu bratu. To jedynie tłumaczy, jakim sposobem rycerz tak bitny mógł poledz z ręki niedoświadczonego młodzieniaszka.
— Boleść matki jest wielką i słuszną. Cóż dziwnego, że oczy jej, zalane łzami, nie mogą rozpoznać prawdy? Spodziewam się, panie admirale, że nie będziesz sądził mego brata podług tego, co mówi pani do Comminges.
Słowa Jerzego tchnęły szczerością.
— Nie zaprzeczysz jednak, że Béville, sekundant pana de Comminges, jest twoim przyjacielem.
— Znam go od dawna i niejedną zawdzięczam mu przysługę, ale był on w równie dobrych stosunkach z nieboszczykiem, który sam go zaprosił na sekundanta. Béville zresztą słynie z odwagi i honoru, na niego więc nie może paść żadne podejrzenie.
Admirał ruszył ramionami z najwyższą pogardą.
— Béville i honor! — powtórzył urągliwie — czyż taki bezbożnik i rozpustnik może mieć o nim pojęcie.
— Béville jest człowiekiem honorowym! — z mocą zawołał Jerzy — ale po co tyle słów? Przecież ja byłem obecny pojedynkowi; nie tobie przystoi, panie admirale, wątpić o naszej czci i posądzać nas o morderstwo.
W słowach jego brzmiała niemal groźba. Coligny udał, że nie rozumie napomknienia o zabójstwie księcia Franciszka Gwizyusza, o które go posądzano. Rysy jego twarzy przybrały wyraz kamiennej obojętności.
— Panie de Mergy — rzekł chłodno i wzgardliwie — człowiek, który zmienił wiarę, nie ma prawa mówić o swojej czci, gdyż nikt mu nie uwierzy.
Krew uderzyła do głowy kapitanowi i pokryła jego oblicze szkarłatnym rumieńcem, który za chwilę ustąpił miejsca trupiej bladości. Cofnął się, jakby się lękał pokusy, i zawołał głosem drżącym z obrzydzenia:
— Panie admirale! twój wiek i stanowisko pozwalają ci bezkarnie znieważać biednego szlachcica w najdroższych jego uczuciach. Błagam cię, rozkaż jednemu z twoich dworzan powtórzyć te słowa, a będę one ostatniemi, jakie w swojem życiu wymówił.
— Nie wątpię, że taki jest zwyczaj pomiędzy młodzieżą, ale moim dworzanom nie wolno ich naśladować; gdyby który z nich poważył się to uczynić, wypędziłbym go natychmiast.
Rzekłszy to, odwrócił się.
Kapitan trząsł się z wściekłości a wybiegłszy z pałacu Châtillon, dosiadł konia. Biedne zwierzę odpokutowało za wszystkich, gdyż rozjątrzony jeździec pędził jak szalony, bodąc je ostrogami. Przechodnie z przestrachem usuwali się z drogi. Szczęście, że nie spotkał żadnego dworaka, bo z pewnością, dla ulżenia sobie, byłby szukał sposobności do kłótni.
Dojechawszy w ten sposób do Vincennes, uspokoił się nieco i zawrócił do Paryża. Wierzchowiec jego był okryty krwią i pianą.
— Biedny przyjacielu! — rzekł z gorzkim uśmiechem — tyś został ukarany za zniewagę, którą mi wyrządzono.
Pogłaskał niewinną ofiarę swego gniewu i stępią udał się na przedmieście Św. Antoniego. Nie powtórzył jednak bratu szczegółów rozmowy z admirałem; powiedział, że Coligny odmówił swego pośrednictwa.
W kilka chwil później wpadł Béville i rzucił się na szyję Bernardowi, wołając:
— Winszuję ci, mój drogi. Patrz! oto ułaskawienie; wyprosiła je królowa-matka.
Bernard nie okazał wielkiego zdumienia; domyślił się, że zawdzięcza ułaskawienie hrabinie de Turgis.