Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)/I/Rozdział 13

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Grabski
Tytuł Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)
Wydawca Księgarnia F. Hoesicka
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rozdział XIII.

Pierwszy kryzys po reformie. Wpływ nieurodzaju.


Jakkolwiek maj i czerwiec wyraźnie wykazały, że reforma walutowa się udała i stała się czynnikiem dobroczynnym, bo drożyzna malała, a bezrobocie nie rosło, ale już lipiec przyniósł złowrogi zwrot w stosunkach.
Czem można taki złowrogi zwrot objaśnić w trzecim miesiącu po zaprowadzeniu reformy walutowej, a w szóstym po uzdrowieniu skarbu, licząc że to uzdrowienie już w lutym nastąpiło?
Było by nierozumnem upatrywać innej tego przyczyny jak tej właśnie, która w lipcu zaczęła ujawniać swój wpływ. Rozpoczął się dla Polski rok wielkiego, dawno nie pamiętanego nieurodzaju.
Że na pogorszenie się naszej sytuacji ogólnej, które rozpoczęło się w lipcu 1924 r., a skończyło się spadkiem złotego w lipcu 1925 r., wpływał przedewszystkiem nieurodzaj, wskazują na to cyfry same.
Jeżeli wskaźnik cen hurtowych i kosztów utrzymania wzrastał od lipca do końca 1924 r. nieustannie, to w tym objawie szczególną rolę odgrywał wzrost cen produktów spożywczych, zbożowych i zwierzęcych. Wskaźnik cen żywności roślinnej podniósł się z czerwca do grudnia 1924 r. z 84,1 do 134,7, a żywności zwierzęcej z 113 na 181,7. Jest to wzrost o 60%, podczas gdy ogólny wskaźnik wzrósł zaledwie o 18%. Jeżeli zaś wyeliminujemy z ogólnego wskaźnika ceny żywności roślinnej i zwierzęcej, to wzrost wskaźnika innych towarów okaże się równym zaledwie 8%. Z tego wynika jasno, że głównym promotorem drożyzny w drugiej połowie 1924 r. był to nieurodzaj. Gdybyśmy w 1924 i 1925 r. nieurodzaju nie mieli, nie było by wcale wzrostu drożyzny ogólnej jaki nastąpił. Czy by zaś wtedy nastąpiły inne objawy kryzysu, jakie się ujawniły, o tem później będziemy mówili.
Z czynnikiem nieurodzaju będziemy mieli wciąż do czynienia w następnym przebiegu zdarzeń. Z mej strony nie było nigdy niedocenienia tego czynnika, a często spierano się o to zemną, że za dużą rolę nieurodzajowi przypisuję. Tymczasem to, że nie wyciągnęliśmy należytych wniosków z nieurodzaju, to zbyt często stawało na przeszkodzie pozytywnemu biegowi rzeczy. Gdy szło o to, by stawiać żądania i wymagania od rządu w zakresie ulg podatkowych, środków pomocy i kredytów, przedstawiano, że nieurodzaj był katastrofalny. Gdy zaś tłomaczyłem, że skutkiem nieurodzaju nie mam możności czynienia zadość wszystkim wymaganiom i żądaniom, i gdy żądałem ograniczeń paszportowych oraz innych, zarzucano mnie, że rozmiar nieurodzaju przesadzam.
Nawet w ostatnich czasach w ostatnim zeszycie Ruchu Prawniczego i Ekonomicznego z 1926 roku, Prof. Krzyżanowski dowodził, że nieurodzaj 1924/25 nie był tak wielki, jak to było zwykle przedstawiane. Podkreśla on bowiem, że nieurodzaj zbóż wyrażał się wprawdzie cyfrą 30% niedoboru produkcji, ale urodzaj pasz i okopowych, a również i produkcji zwierzęcej był dobry, więc zdaniem jego nieurodzaj wyrażać się mógł najwyżej w ogólnem zmniejszeniu produkcji o 10%. Gdyby to było prawdą, okazałoby się, że zostałem okrutnie oszukany przez rolników, udzielając im znacznych ulg podatkowych, właśnie ze względu na wyjątkowy nieurodzaj, o którym rolnicy sami mówili, że był tak wielki, jakiego nikt nie pamiętał. Niedobór 10%, to stan zupełnie znośny. Ale prof. Krzyżanowski zdaje się jest w błędzie uważając, że urodzaj pasz i okopowych mógł znaczenie niedoboru 30% zbóż, zredukować do 10% ogólnego niedoru. Przedewszystkiem niedobór głównych zbóż, to jest pszenicy i żyta, był znacznie większy niż 30%, gdyż w stosunku do przeciętnych zbiorów 1909—1913, niedobór pszenicy w 1924 roku wynosił 47%, a dla żyta 36,5%, a co do urodzaju kartofli to był on zaledwo o 8% wyższy od przeciętnego. Wydajność zaś produkcji zwierzęcej, zależy bynajmniej nie tylko od urodzaju kartofli, koniczyny i traw, ale również w znacznej mierze i od urodzaju zbóż. Obliczenie znacznego nieurodzaju 1924 r., wyprowadzone przez prof. Krzyżanowskiego na 10%, jest zupełną fantazją, podyktowaną tendencją do lekceważenia znaczenia czynnika, jakim był wielki nieurodzaj 1924 roku.
Pod wpływem nieurodzaju wzrastać zaczęła od lipca 1924 r. drożyzna. Ujawniło się to w podniesieniu się wskaźnika cen hurtowych, a również i kosztów utrzymania. Jednocześnie zaczęła rosnąć liczba bezrobotnych, która skoczyła z 98 tysięcy w czerwcu, na 138 tysięcy w lipcu i doszła do 165 tysięcy we wrześniu, poczem dopiero zaczęła nieco spadać.
Bilans handlowy ujemny, poczynając od marca, nieco się w lipcu, sierpniu i wrześniu poprawił, gdyż rynek krajowy pokrywany był zbożem krajowym, którego część nawet szła za granicę. W październiku deficyt bilansu handlowego wzrósł groźnie.
Ale nie tylko nieurodzaj był tym czynnikiem konjunktury zewnętrznej, niezależnym od woli ludzkiej, który spowodował szereg fatalnych dla nas skutków w ciągu całego okresu, który nastąpił po zaprowadzeniu u nas reformy walutowej. Nieurodzaj wywołał dwa objawy klęskowe: wzrost drożyzny oraz ujemny bilans handlowy. Otóż na ten ostatni, prócz nieurodzaju, wpłynęło jeszcze to, że na trzy główne nasze produkty wywozowe, węgiel, drzewo i cukier nastąpiła na rynkach zagranicznych w roku gospodarczym 1924/25 zniżka cen taka, że wielka ilość wywożonych tych produktów dawała znacznie mniejsze sumy w bilansie wartości wywozu, niżby to miało miejsce przy sprzyjającej konjunkturze rynkowej, jaka miała miejsce przed tem i jaka nastąpiła częściowo później.
Ci, którzy ujemny nasz bilans handlowy w roku 1924/25 kładą na karb jedynie stosunków celnych i walutowych, niedoceniają znaczenia tych naturalnych, wyjątkowo niesprzyjających nam w owym okresie, warunków.
Wprawdzie depresja cen wyżej wymienionych trzech towarów trwała prawie cały następny rok 1925/26, ale też to było również przyczyną trudności tego następnego najbliższego okresu czasu. Gdy zaś w 1926 roku podniosły się ceny węgla na rynkach międzynarodowych skutkiem strajku angielskiego, słało się to czynnikiem decydującym dla poprawy naszej sytuacji walutowej opartej na eksporcie. Ceny drzewa poprawiły się w końcu 1926 roku, a cukru na początku 1927. Lata 1924 i 1925 miały wyjątkowo złe ceny na wszystkie te produkty.
Poza nieurodzajem i złą konjunkturą zagraniczną, na kryzys, który się rozpoczął w lipcu 1924 roku, a trwa właściwie do dnia dzisiejszego, wywarł swój wpływ również i ogólny czynnik nieuniknionego przesilenia, przez które przejść musi każdy kraj z chwilą, gdy z hyperinflacji czy inflacji decyduje się wstąpić w erę gospodarki opartej na stałej walucie.
Już w czasie debaty budżetowej w czerwcu 1924 r. mówił poseł Wierzbicki: „Uniknąć przesilenia gospodarczego Polska nie jest w stanie. Niech będzie ono wyraźnie silne, dotkliwe, ale niech będzie za to krótko, choćby dlatego, że nas nie stać na długotrwały wysiłek”.
Ze słów tych przebija dużo mądrości. Gdyby to od rządu zależało, to może byłoby lepiej dopuścić latem 1924 do silnego, a krótkiego kryzysu. Ale nigdy i nigdzie takie rzeczy od rządów wyłącznie nie zależą.
Gdyby zaś rząd w zakresie dostępnych dla siebie środków działania, a więc w zakresie polityki kredytowej banków państwowych i Banku Polskiego wziął na serjo powiedzenie posła Wierzbickiego i gdyby nie szedł na ciągłe udzielanie kredytów w imię zażegnania kryzysu i gdyby nie obawiając się go, powstrzymał wszelkie zwiększanie kredytów, wtedy można być pewnym, że miałby przeciwko sobie w pierwszym rzędzie wszystkich tych, którzy gotowi byli przyznawać rację posłowi Wierzbickiemu. Taką politykę nie zwiększania kredytów zarówno Banku Polskiego, jak i banków rządowych, uznał za najbardziej wskazaną już od końca lata 1924 roku prof. Taylor, widząc w restrykcjach kredytowych jedyny sposób uniknięcia tych wszystkich objawów kryzysu przewlekłego, który w 1925 r. nastąpił i który pociągnął spadek złotego, ale pogląd ten sformułował prof. Taylor dopiero w 1926 roku. W roku 1924 nawet ci, którzy mówili: „Niech będzie kryzys, choć silny, byleby krótki”, byliby najbardziej oburzeni, gdyby się okazało, że polityka rządu nie zmierza do łagodzenia kryzysu.
Niewątpliwie w kryzysie, który ujawnił się w lipcu 1924 roku w większej skali, a w skali mniejszej mógł już tkwić i wcześniej, była znaczna doza koniecznej reakcji organizmu gospodarczego na skutki stabilizacji waluty, czyli stabilizacji przedewszystkiem marki i wprowadzenia złotego. Czy złoty został wprowadzony, czy by go nie było, to na kryzys by nie oddziałało z chwilą, gdy już wcześniej marka była stabilizowaną.
Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że ten nieuchronny kryzys sanacyjny nie byłby taki przewlekły, a przedewszystkiem, żeby się nie odbił tak dotkliwie na bilansie handlowym i stał się tak niebezpiecznym dla naszej waluty, gdyby nie nastąpił niebywały nieurodzaj zbóż chlebowych oraz złe konjunktury w handlu zagranicznym na główne przedmioty naszego eksportu.
Zatem w 1924 r. uwidoczniło się w całej pełni:
1) że mamy klęskę nieurodzaju i złe konjunktury dla naszego eksportu;
2) że kryzysu gospodarczego tak zwanego sanacyjnego nie unikniemy.
Do tych dwóch czynników dołączył się jeszcze jeden rys na naszym horyzoncie życia politycznego: akcja dywersyjna na kresach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Grabski.