Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)/I/Rozdział 14
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925) |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozdział XIV.
Akcja dywersyjna na Kresach. Polityka państwowa wobec mniejszości.
Już w roku 1923 stosunki na kresach zaczęły ulegać stopniowemu pogarszaniu. Dla wszystkich nie ulegało to wątpliwości, że główne sprężyny działające znajdowały się poza granicami Polski. Organizowano w Rosji ekspedycje wgłąb Polski. Przynęcano młodych ludzi do przechodzenia z Polski za granicę rosyjską i tam urabiano z nich drużyny, przeznaczone do wpadania wgłąb kresów Polski. Jednocześnie wśród ludności miejscowej urobiono sobie dla takich wypadów tajnych sojuszników, którzy dawali wszelką pomoc w drodze, kryjówki na postojach i którzy wzmacniali szeregi napastujących.
Obok tak zorganizowanej akcji, mającej swe źródło poza granicami Polski i noszącej charakter polityczny, rozpanoszyła się na kresach akcja czysto bandycka lokalna. Potworzyli się prowodyrzy band rozbójniczych, siejący postrach i nie dający się uchwycić.
Cały ten ferment zaczął przybierać groźne rozmiary latem 1924 r. Zachowanie się nie polskich posłów kresowych przed rozjechaniem się ich na ferje letnie było tego rodzaju, że można było spodziewać się z ich strony czynów natury politycznej, wymierzonych przeciwko państwowości naszej.
Przy tworzeniu rządu pod hasłem sanacji waluty od razu postawiłem sprawy tak, że do czasu przeprowadzenia tej sanacji wszystkie inne sprawy, jak reforma rolna, sprawy mniejszości narodowych i inne odkładam na później. Posłowie tych mniejszości uznali takie moje w stosunku do nich stanowisko za dowód ich zlekceważenia, porównywując mnie do Stołypina, który powiedział: „najpierw uspokojenie, a później reformy!” Co prawda z tem powiedzeniem moje hasło „najpierw reforma walutowa, a później inne” miało mało wspólnego, ale posłowie mniejszości słowiańskiej coraz bardziej występowali w stosunku do rządu napastliwie i widocznem było, że nie brak wśród nich takich, którzy otrzymywali pod tym względem dyrektywy z zewnątrz.
Latem 1924 opinja całego kraju wstrząśnięta została bezczelnością i powodzeniem szeregu napadów band dywersyjnych. Najsłynniejszy był napad na Stołpce, najbardziej upokarzający był napad na wojewodę Downarowicza.
Obserwując to, co się na Kresach działo, widziałem, że główną przyczyną niepowodzeń przy odpieraniu i tępieniu band dywersyjnych był to paraliż naszej władzy wykonawczej. Starostowie i wojewodowie nie umieli wykorzystywać sił policji, która była zupełnie niezdolną do walk, na serjo przeprowadzonych. Z drugiej strony wojsko nie było należycie sprzągnięte z akcją odpierania i opanowania band. Spełniało ono swe zadanie w tym względzie nieumiejętnie, bez żadnego ducha i ostatecznie i bez rezultatu. Ludność to widziała i coraz bardziej ulegała demoralizacji.
Trzeba było skończyć z całym ślamazarnym przyglądaniem się rozwojowi stosunków, wypływających ze stanu rzeczy, który zastałem, obejmując władzę.
Zdaniem mojem osobistem, główna wina naszej ówczesnej nieudolności wypłynęła z tego, że nie było jedności władzy na miejscu, że dowództwo wojskowe nie poczuwało się do akcji pomocniczej skutecznej, że policja również nie była dostatecznie wciągniętą przez administrację do działania.
Zmiany na stanowiskach wojewodów i odpowiednie instrukcje udzielone wojsku oraz policji przy zmianach w dowództwie wojska i policji mojem zdaniem powinny były i mogły zaradzić potrzebie i pozwolić opanować sytuację.
Takiemu jednak postawieniu sprawy stanęło na przeszkodzie to, że pomiędzy władzami cywilnemi i wojennemi uwidoczniły się daleko idące wewnętrzne tarcia. Poza tem stały poważne względy natury technicznej, które utrudniały użycie wojska na linji granicznej, na której koszar nie było.
Widząc trudności natury administracyjnej i technicznej dla opanowania sytuacji drogą zwykłą i normalną i chcąc doprowadzić do tego, by położyć kres stosunkom na kresach, podkopującym powagę Państwa, zwróciłem się do Ministra Sikorskiego, by on sam podał plan uzdrowienia stosunków. Plan ten Minister Sikorski widział w tem, by na wojewodów mianować wojskowych, a dla ochrony granicy zorganizować osobny korpus, któryby nosił charakter policyjno wojskowy, z wojskowymi na czele, zwerbowany wśród wojska, ale który byłby wynagradzany specjalnie i dla którego pobudowane byłyby specjalne pomieszczenia na samej granicy.
Realizacja tego planu wymagała przeznaczenia zgóry i to jaknajszybszego znacznych sum pieniężnych. Obok klęski nieurodzaju wyrastała przed nami druga potrzeba nagła i niespodziewana: kosztownej kampanji dla ochrony kresów przed dywersjami z zewnątrz. Wydatki na korpus ochrony pogranicza należało przyjąć na końcu 1924 i na cały 1925 w wysokości 200 miljonów złotych, co stanowiło bardzo wielki wydatek nadzwyczajny. Ale plan był racjonalny, przyniósł on swoje dodatnie skutki i trudno było go nie przyjąć.
Zdając sobie doskonale sprawę z tego, że gdy się ma do czynienia z rozruchami i zamieszkami, wywołanemi pod wpływem czynników zewnętrznych, należy prowadzić politykę zdecydowanej siły i sprawności aparatu państwowego, nie uważałem bynajmniej, żeby nasz program na kresach miał się ograniczać jedynie na utrzymaniu spokoju i porządku publicznego. Przeciwnie byłem całkowicie świadom tego, że sprawy mniejszości wogóle, a mniejszości słowiańskich w szczególności, to wielkie dla Polski zagadnienie, które wymaga rozwiązania na szerszą zakrojonego skalę.
Rozwiązanie to jest niezwykle trudne, gdyż przedstawiciele mniejszości naszych nie przestają spoglądać na czynniki zewnętrzne, często wprost nam wrogie, jako na swoją ostoję.
Wiele osób sądzi, że zagadnienie wyrobienia wśród ludności kresowej przywiązania do Polski jest łatwem do przeprowadzenia, o ile tylko zaczniemy na kresy udzielać więcej funduszów na inwestycje i będziemy podnosili ich dobrobyt materjalny. Taki pogląd jest nadzwyczaj naiwny, gdyż trudno żebyśmy byli w stanie forsować nakłady i inwestycje na kresach wschodnich, gdy nie stać nas na to w stolicy i w innych częściach kraju, które wcale nie mniej od kresów ich potrzebują. A największym byłoby błędem przypuszczać, że usposobienie ludności daje się pozyskiwać samemi materjalnemi korzyściami. Polityka Prus była bardzo korzystna dla rolników w poznańskiem, a polityka Rosji dla przemysłu i miast w Królestwie Polskiem, a właśnie rolnicy w Poznań skiem, a mieszczanie w Królestwie mieli najbardziej wyrobione poczucie patrjotyczne, zwrócone przeciwko zaborcom. Najgorszą dla stanu gospodarczego była polityka Austrji wobec Galicji, a jednak rezultaty polityczne w tej dzielnicy rząd zaborczy osiągnął największe.
Zagadnienie naszych kresów nie da się rozwiązać za pomocą pieniędzy. Nie może ono polegać również na tem jedynie, by robić stale ustępstwa tym, którzy się tam upominają o nie u rządu. Ustępstwa mogą być bardzo celowe, ale na to by niemi były, muszą istotnie być dobrze przemyślane i zastosowane, tak by wzmocniły, a nie osłabiały naszą państwowość.
Na zagadnienie kresowe nasze sfery prawicowe i lewicowe miały bardzo rozbieżne poglądy. Tymczasem interes państwowy wymaga, by w stosunku do zagadnień mniejszościowych wytworzył się wspólny front rozumu państwowego, zarówno na lewicy jak i na prawicy.
W celu doprowadzenia do takiego wspólnego frontu postawiłem sobie za cel, by zetknąć w naradach nad zagadnieniami kresowemi i mniejszościowemi dwóch ludzi, mających wspólne tło rozumienia doniosłości interesu państwowego, a stojących na stanowisku jeden lewicy, drugi prawicy. Mówię o Thugucie i Stanisławie Grabskim. Współpracowali oni nad zagadnieniami mniejszości przy rządzie, zanim do niego weszli i nauczyli się wspólnie obmyślać celowe środki.
Z pośród spraw mniejszości na czele postawić należy sprawę ukrainców z Małopolski wschodniej. Rząd próbował za mnie nawiązać kontakt z najbardziej umiarkowanymi ich przedstawicielami. Szło o to, by przygotować nauczanie uniwersyteckie w języku ruskim. Miało to być zorganizowane w Krakowie. Ale partje nieprzejednane uważały, że jedynie Uniwersytet Ukraiński we Lwowie może odpowiedzieć zadaniu. Na to ostatnie zaś społeczeństwo polskie we Lwowie nie mogło się zgodzić.
Polityki państwowej na kresach wbrew opinji miejscowego społeczeństwa polskiego nie sposób jest prowadzić. Dla ludności miejscowej nie polskiej polacy, wśród nich się znajdujący, reprezentują polskość i ideję Polski. Jeżeliby rząd postępował wbrew opinji ogółu polskiego na kresach, dla ludności miejscowej będzie to dowodem, że rząd w Polsce to nie jest rząd o usposobieniu polskiem i o sile państwowo polskiej, a tylko taki, na którym łatwo jest wymusić to lub inne. Mniejszości te będą rozumowały, że jeżeli rząd w Warszawie liczy się więcej z nimi, niż z polakami miejscowymi, to widocznie boi się Moskwy i że trzeba z tego skorzystać.
Wszelkie ustępstwa i kroki, mające na celu zjednanie mniejszości, nie powinny być przeprowadzane wbrew miejscowemu społeczeństwu polskiemu, a przy jego czynnym udziale. Powinny one prowadzić do tego, by w łonie mniejszości wytwarzały się przyjazne usposobienia nie tylko do władzy polskiej, co może być bardzo łatwo fałszywie udanem, ale do elementów społeczeństwa polskiego.
Ażeby to było możliwe, społeczeństwo polskie na kresach musi stać na odpowiednim poziomie poczucia i zrozumienia naszego interesu państwowego. Nad wyrabianiem tego poczucia konieczną jest praca. Administracja polska w tym zakresie ma poważne zadania.
W stosunkach kresowych szczególniejszą kładłem osobiście wagę na to, by nie drażnić uczuć religijnych ludności prawosławnej. Ludność ta czuła się często bardzo dotkniętą, gdy oddawano kościołowi katolickiemu dawne cerkwie unickie, później zamieniane pod presją rządu rosyjskiego na prawosławne. Rozstrzyganie podobnych spraw nie może być oparte na wywodzie prawnym, który jest zawsze spornym, a na kompromisie w zakresie poczucia słuszności dwóch spierających się o dany budynek kościelny grup ludności. Władza polska musi być w tym względzie bezstronnym rozjemcą. Ta zasada przy mnie została uznana za miarodajną pod wpływem mojego bezpośredniego wglądu w ową sprawę.
Wogóle nalegałem na to, by stosunek rządu do kościoła prawosławnego oparty był na takich zasadach, któreby umożliwiły mu ustosunkowanie się pozytywne do Państwa Polskiego. Nie jest to łatwą rzeczą wobec dawnych tradycyj, identyfikujących prawosławie z polonofobstwem, ale jest to możliwe wobec tego, że w Rosji Sowieckiej kościół prawosławny jest prześladowany.
Sprawy językowe wobec mniejszości słowiańskich były przedmiotem długich przygotowawczych narad w rządzie i ujęte zostały w znane ustawy językowe, które wydane zostały w 1925 roku i o których będzie zatem mowa poniżej. Stały się one pierwszem dziełem prawno państwowem Polski, które sprawy tych mniejszości ruszyły z martwego punktu.