Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)/II/Rozdział 9
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925) |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozdział IX.
Podniesienie wydajności podatków. Powszechnem stało się wykazywanie, że ciężar podatkowy, który istniał w 1924 i 25 r., był nadmiernym. Już w poprzednich rozdziałach wyjaśniłem, że nie ja ten ciężar ustanowiłem. Wyjaśniłem również, że mylnym jest pogląd, jakoby ogólna wysokość dochodów z podatków była u nas za wysoką, natomiast prawdą jest, że rozkład podatków u nas jest nieodpowiedni.
Podałem wyżej cytaty z Rybarskiego, wskazujące, jak w przeszłości naszej największą naszą bolączką, była słaba wydajność naszego kraju pod względem podatkowym. Dziś przeto trzeba się bardzo zatroszczyć o to, czy obecny nastrój, potępiający nadmiar ciężaru podatkowego nie poszedł za daleko. Mówi się, że kraj za mnie uginał się pod ciężarem podatków, że na szczęście spadek złotego ulżył producentom, ale, że ci obecnie nie znieśliby żadnej nowej podwyżki podatków.
Ci, którzy dowodzą, że w 1924 i 25 r. producenci ugięli się pod ciężarem podatków, przejaskrawiają sytuację i fałszywie ją oświetlają. Producenci ugięli się pod ciężarem konjunktury, przy której nie umieli i nie mogli wygospodarować potrzebnych i na ich i życie i na podatki zysków, zadłużyli się i utracili zdolność wypłacania się z należności wszelkich, a w tej liczbie i z należności podatkowych. Ci, którzy najwięcej się w 1924—25 r. pozadłużali, ci często najmniej popłacili podatków, gdyż ratowali się prolongatami, a jednak długów nie uniknęli.
Dzisiejsze podatki są na tyle wadliwe, że podnosić je w ogólnej skali procentowo nie byłoby oczywiście dobrą i wskazaną rzeczą. Ale podatki w Polsce muszą dać większe sumy ogólne dochodów, to dla mnie nie ulega żadnej wątpliwości. Przy dzisiejszej stopie dochodów państwowych, my jako państwo między Niemcami i Rosją się nie utrzymamy. Już poprzednio to wykazałem.
Czego nas jednak uczy doświadczenie w zakresie naszej polityki podatkowej? Tego, że Rząd z Sejmem razem żadnego rozumnego systemu podatkowego nie stworzą i nie zaprowadzą. Każdy projekt rządowy w zakresie podatków bądź ulegnie w Sejmie zniekształceniu (jak podatek gruntowy oraz majątkowy w 1923 r.), bądź będzie leżał bez rozpatrywania, (jak dwie nowelizacje podatku majątkowego w 1925 r.).
Co jednak robić, gdy Sejm zazdrośnie strzeże swego prawa odnośnie do uchwalania systemu i wysokości podatków? Każdy Sejm w każdej epoce był taki sam. Otóż w tej sprawie: albo sejm następny okaże się wielkim Sejmem reform gospodarczych i skarbowych, a więc i podatkowych, albo musi nastać w Polsce okres takich pełnomocnictw dla rządu, ażeby mógł objąć on wszystkie dziedziny ustawodawstwa i podatkowego i socjalnego i mógł istotnie ugruntować siłę Polski na powszechnych dla jej najwyższych konieczności bytu ofiarach i wysiłkach.
Poza zagadnieniem lepszego ustawodawstwa państwowego stoi sprawa lepszego wymiaru podatków, w granicach istniejących niedoskonałych ustaw. I w tej dziedzinie musimy się doczekać nowej ery: powszechnego zapału do uczciwości w zeznaniach i szacowaniu dochodów i obrotu gospodarczego. Dziś demoralizacja w tym zakresie jest zabójcza i jest, co gorsza, uświęconą przeświadczeniem, że trzeba siebie bronić i innych przed Skarbem, przed wampirem fiskalizmu i biurokracji.
Taka psychika jest nędzną i marną, bo jest to bronienie samego siebie i swoich bliźnich przed potrzebami Polski. Złe ustawy do wytworzenia takiej psychiki się przyczyniają. Ci z urzędników, którzy są bądź niedość inteligentni, bądź złośliwie do całego społeczeństwa usposobieni, do wytworzenia się tej psychiki swojem postępowaniem się przyczyniają. Ale przecież ci większości nie stanowią. Większość urzędników ma te same wady i charaktery, co i ogół społeczeństwa. Tak samo i w ustawach naszych, obok niektórych wad, jest bardzo dużo słusznych i mądrych rzeczy, zaczerpniętych z doświadczeń i wzorów państw zachodnich. Czemuż zatem psychika antypodatkowa mogła się u nas tak zagnieździć? Bo największem jej sprzymierzeńcem jest chciwość ludzka, by swego grosza nie dać, ze swego nie popuścić i złe przyzwyczajenie przeszłości, by się przed każdem wymaganiem ofiar materjalnych ze strony państwa bronić i to solidarnie.
W początkach 1924 r. odwołałem się do pomocy Stowarzyszenia przyjaciół Skarbu Polskiego, które zostało zorganizowane. Ale stowarzyszenie to natrafiło na grunt bardzo nieprzyjazny dla jego rozwoju. O ile dla zapisywania się na akcje Banku Polskiego była w naszem społeczeństwie chwila powszechnego entuzjazmu, o tyle nie doczekaliśmy się jeszcze tego, by każdy uznał za punkt honoru i ambicji własnej nie tylko podać swoje własne zeznanie zgodnie z istotnym stanem rzeczy, ale dopilnować i nalegać, by inni to samo robili. Miałem jednego znajomego, który sobie ten ostatni punkt ambicji postawił. Widywałem go w r. 1924 i 25 i śledziłem jego borykanie się, by na swojem postawić i być przynajmniej zrozumianym przez otoczenie. Jeden z faktów, który na jesieni 1925 r. na mnie oddziałał najbardziej przygnębiająco było to, gdy ostatni raz widziałem mego znajomego, który oznajmił mnie, że został przez wszystkich znienawidzony, że wszyscy czyhają na jego własną zgubę i dodał, że ani ja, ani nikt nie może mu nic pomódz, bo jest zupełnie wyczerpany i do dalszej walki z usposobieniem całego społeczeństwa niezdolnym.
Było coś beznadziejnego w tem wyznaniu, a rozmówca mój unikał nawet tego, bym go do wytrwania na jego drodze zachęcał.
A jednak jest rzeczą konieczną, by przełamać tę psychikę wzajemnej asekuracji społeczeństwa przed własnem państwem. Albo istotnie państwo polskie jest naszem najwyższem dobrem, któremu dać to, co się należy, jest chlubą i szczęściem, albo będziemy podcinali jego konary, broniąc się, by mu nie dawać tego, co mu się należy, aż powalimy go zupełnie i oddawać zaczniemy z powrotem nasze środki na usługi, jak dawniej, państw obcych.
Rozumiem, że wyczekiwać ze strony społeczeństwa porywów idealizmu w sprawach tak poziomych, jak płacenie z własnej kieszeni, jest rzeczą nierealną, o ile jednocześnie nie doprowadzimy do tego, ażeby i służba państwowa podatkowa mogła stanąć na istotnie wyższym poziomie.
Nic tak nie demoralizuje podatników jak to, gdy prawdzie nie daje się wiary, gdy samowolnie i bez podstaw wmawia się w kogoś, że miał więcej dochodu lub obrotu, niż miał istotnie. Gdy kto raz zmuszony zostanie zapłacić więcej, niż należy, już on sam więcej prawdą kierować się nie będzie, a dziesięć innych osób rozgrzeszy się też w swoim sumieniu, widząc, że takiego, wtóry chciał być sprawiedliwym, spotkała krzywda. O takich krzywdach ciągle się słyszy. Czyżby to robili ludzie złośliwi? Nie, robią to ludzie zwykli. Nie znają oni swego społeczeństwa. A przedewszystkiem są zgorzkniali, zmuszeni do pracowania za zbyt marne wynagrodzenie, są zgnębieni biedą i nieufni. Nie wiedzą oni, komu wierzyć, komu nie, wolą nie wierzyć nikomu. Robią według własnego sumienia najlepiej, a przynoszą krzywdę państwu i społeczeństwu.
Zagadnienie podatkowe, choć jest na ustach wszystkich, nie jest dostatecznie badane i naukowo rozważane. Zrobiliśmy w tej materji bardzo wiele, ale z pośpiechem. Do tego, co zrobiliśmy, wnieść musimy poważne korektywy i stworzyć aparat ludzi, wzbudzających zaufanie społeczeństwa i umiejących jednocześnie z tego społeczeństwa wydobyć siły potrzebne dla utrzymania państwa.