Dwie matki/Część czwarta/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
U kuzyna Blaisois w Miéran, jadano codziennie drugie śniadanie o godzinie jedenastej. Otóż w dniu, w którym Morlot wyjeżdżał koleją do Havru, aby spełnić polecenie Matyldy; Gabryela spożywszy śniadanie w altanie ogrodowej wraz z całą rodziną, wróciła zaraz na górę do swego pokoiku. Melanja została na dole, opowiadając swoim krewnym, o rozmaitych „cudach“ paryskich. Dwie dziewczynki, podlotki, szesnasto- i pietnasto-letnie słuchały chciwie „cioci“, wytrzeszczając na nią ciemne oczy i otwierając z podziwu świeże purpurowe usta.
Gabryela usiadła tymczasem u siebie w oknie otwartem, z widokiem na sad, i zaczęła czytać książkę, znalezioną przypadkiem na półce, w salce jadalnej; pomiędzy stosem talerzy fajansowych i garnkiem glinianym. Wybiła właśnie dwunasta w południe, na wieży kościółka parafialnego.
Tuż pod jej oknem świegotały ptaszki w krzaku leszczyny, a inne goniły się pomiędzy konarami jabłoni. Była ona okryta młodemi listkami i kwiatem różowawym, z którego leki wietrzyk, zaczynał już obrywać niby płateczki śniegu.
Codziennie pod wieczór, gdy nie dokuczało już zbytnie gorąco, wybierały się Melanja z Gabryelą na dalszą przechadzkę. Od ostatniego spotkania nad brzegiem Marny, Gabryela nie objawiała chęci przechadzania się po pod zamkiem w Coulange. Lękała się widocznie znaleść wobec hrabiego de Sisterne. Tak przynajmniej sądziła o tem Melanja.
Po krótkiej rozmowie z krewnymi, Morlotowa pospieszyła na górę do Gabryeli.
— Gdybym była przeczuła, że czytasz droga Ello — przemówiła — nie byłabym ci przeszkodziła.
— Oh! niema nic pilnego — Gabryela uśmiechnęła się słodko, zamykając książkę natychmiast.
— Znalazłaś Ello coś zajmującego? — spytała Melanja.
— Nawet i bardzo. Jest to zbiorek krótkich nowel i bajeczek. Wiesz droga Melanjo, jak lubię ten rodzaj. Bujna wyobraźnia autora, ma tu szerokie pole do popisu. Może stwarzać obrazki, pełne wdzięku i dramatyczności, przemawiające żywo do duszy czytającego.
— Wyuczysz ich się zapewne na pamięć droga Ello, aby później opowiadać twoim małym przyjaciołom w ogrodzie Tuilleryjskim? — uśmiechnęła się Melanja.
— Oh! wystarczy mi raz coś przeczytać.
— Jaką też masz Ello pamięć doskonałą i dar nadzwyczajny opowiadania. Słucha cię się z zachwytem i chciałoby się słuchać wiecznie.
— Ty, ty, pochlebnico!
— Nie pochlebia się, mówiąc szczerą prawdę. Umiem i ja pewną bajeczkę Ello. Czy chcesz żebym ci ją opowiedziała?
— Ależ i owszem. Sprawisz mi tem Meluniu prawdziwą przyjemność.
— Powiesz mi bez ogródek, czy umiem opowiadać zajmująco. Dobrze?
— Powiem prawdę, bez skrupułu — rzekła Gabryela z słodkim uśmiechem.
Usiadła więc Melanja naprzeciw przyjaciółki, przybierając wyraz fizjonomji prawie uroczysty. Po krótkim namyśle pochyliła się ku Gabryeli, wlepiła w nią wzrok na wskróś przenikający, i tak zaczęła:
— Żył raz.... nie pamiętam już w jakim kraju.... młody królewicz, któremu udzieliła dobroczynna czarodziejka, jednem skinieniem swojej złotej pałeczki; piękność, inteligencję, dobroć, szlachetność i wszelkie inne przymioty serca i umysłu..... Był on w dodatku niezmiernie bogaty. Posiadał mnóstwo dóbr, z pysznemi zamkami. Otaczały je parki rozległe, w których umieszczono Zwierzyniec. Urządzano tam polowania na sarny i jelenie, dla królewicza i jego przyjaciół. Miał on pełne skrzynie złota i srebra. A ponieważ był miłosierny i dobroczynny, robił wiele dobrego ubogim, i wszyscy nieszczęśliwi kochali go i obsypywali błogosławieństwami.
Powiedział sobie dnia pewnego ów królewicz, że czas mu się ożenić. Zaczął więc szukać natychmiast żony godnej siebie. Spotkał niebawem młodą dzieweczkę, czarująco piękną, i zakochał się w niej na pierwszy rzut oka. Była zupełnie ubogą; posiadała jednak nie tylko piękność ciała, ale i duszę bogatą w wszelkie cnoty najwznioślejsze. Królewicz osądził bardzo rozumnie i sprawiedliwie, że to warte więcej niż beczki złota i srebra.
Dotąd opiekowała się królewiczem owa dobra czarodziejka. Aż naraz pokłóciła się ona z drugą czarodziejką, starą i złą. Która z nich miała słuszność, która nie miała? Odniosły się z rozstrzygnięciem sprawy, do trybunału innych czarodziejek, a te uznały jednogłośnie za niewinną w tym sporze, pierwszą czarodziejkę, piękną i dobrą. Druga, czując się wyrokiem pokrzywdzoną, zapałała gniewem, poprzysięgając srogą zemstę swojej szczęśliwszej współzawodniczce. Postanowiła dotknąć nieprzyjaciółkę w tem, co jej było najmilszem. Wiedziała, że dobra czarodziejka, kochała całą duszą królewicza i jego małżonkę, których szczęście wzajemne, było jej dziełem. Brzydka, stara jędza, postanowiła więc zadać pierwszy cios dobrej czarodziejce, niszcząc pomyślność młodych małżonków. Powzięła zamiar haniebny, jakim tylko szatan mógł ją natchnąć.
Skorzystała z dłuższej podróży, którą odbywała dobra czarodziejka, z gwiazdy na gwiazdę, i rzuciła uroki na młodą parę, zatruwając ich swoim oddechem jadowitym. Królewicz rozchorował się niebezpiecznie, a najsławniejsi lekarze, sprowadzani z całego świata, orzekli, że niema już dlań ratunku. Aby jednak przedłużyć mu życie bodaj o kilka miesięcy, bez nadziei wyleczenia go, znakomici lekarze wyprawili pacjenta do bardzo dalekich krajów.
Melanja przestała mówić.
— Czy cię to zajmuje Ello? — spytała po chwili młodą kobietę, słuchającą opowiadania, z naiwną ciekawością dziecka.
— Niezmiernie. Opowiadasz Meluniu zachwycająco! Pojechali więc oboje?.... Tak bym chciała usłyszeć koniec!
— Przeciwnie.... piękna żoneczka królewicza, została w jednym z jego najwspanialszych zamków.
— I umarł królewicz?
— Bynajmniej.... Wkrótce odzyskał zdrowie i siły, pomimo złowrogich przepowiedni lekarskich.
— Oh! co za szczęście! — wykrzyknęła Gabryela.
— Stara jędza nie myślała nigdy o uśmierceniu królewicza. Choroba jego, była jej tylko potrzebną.... o czem przekonasz się sama niebawem.... aby przeprowadzić plan, uknuty podstępnie i zdradziecko. Skoro dokonała dzieła piekielnego, wywinęła pałeczką w powietrzu, i królewicz wyzdrowiał. Poczem powrócił natychmiast do kraju własnego i swojej żony ukochanej.
Teraz opowiem ci Ello, co zaszło w zamku pod niebytność królewicza. Dowiesz się, co wymyśliła nienawiść starej, niegodziwej jędzy.
Tu Melanja w formie bajki, odmalowała wymownie Gabryeli długie męczeństwo, na jakie skazali Matyldę, brat i matka. Opisała opłakane położenie młodej kobiety, zupełnie samotnej, rzuconej na pastwę chciwości brata, niczem nienasyconej, który radby był wydrzeć jej wszystko; i despotyzmowi matki, nie lubiącej córki, a ubóstwiającej syna do najwyższej słabości.
Następnie wspomniała od niechcenia o ślicznej pasterce, uwiedzionej przez dziarskiego strzelca, który spotkał ją przypadkiem, pasącą owieczki w górach, opowiadając własną historję Gabryeli. Synek biednej pasterki, został wykradziony przez, brata żony królewicza, a później on i matka, zmusili biedną młodą kobietę, zdaną na ich łaskę i niełaskę, że podrzutka przyjęła za własne dziecię.
Gabryela słuchała z uwagą coraz więcej naprężoną, od chwili zaś zalewała się łzami rzewnemi.
Zdyszana, przyciskając oburącz serce, uderzające jak młotem, zadawała sobie gwałt, aby nie przerywać Melanji opowiadania. Czuła, że niebawem odkryje jej prawdę przyjaciółka, którą umyślnie oblekła w formę bajeczki, chcąc uniknąć nadto wielkiego wzruszenia. Melanja przyspieszała ile możności ostateczne rozwiązanie, aby nie wystawiać Gabryeli na zbyt ciężką próbę.
Pokazała jej pasterkę, siedzącą przy drodze nad rowem. Patrząc bezmyślnie na swoje owieczki, płakała gorzko młodziutka matka, myśląc o swojem dziecku, zrabowanem jej pod stępnie, podczas gdy zmęczona, twardo usnęła. Wtem pojawiła się na drodze żona królewicza, prowadząc za rączki dwoje dziatek: chłopczyka i dziewczynkę. Skoro spojrzała na niego pasterka, doznała dziwnego wzruszenia, sama nie wiedząc z jakiej przyczyny. Był właśnie w tym wieku, co jej synek. Serce jej zabiło radośnie, a wzrokiem pałającym wyrażała taką chęć uściskania małego chłopczyka, że żona królewicza odezwała się łaskawie:
— Synku, pójdź uściskaj tę pasterkę!
Gabryela zerwała się na równe nogi:
— Boże! — wykrzyknęła. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale łkanie stłumiło resztę słów. Melanja porwała ją w ramiona, i tak szlochały obie, ściskając jedna drugą. Gdy wreszcie zapanowała ile tyle nad wzruszeniem Gabryela, że mogła wydobyć głos z piersi, wzniosła w niebo wzrok rozpromieniony.
— A więc żyje dziecko moje! — zawołała jakby w ekstazie. — Jest tuż blisko obok mnie, w zamku Coulange!.... Genio!... Genio!... Mój syn własny! Boże! jakiś Ty dobry!... Jam się więc nie omyliła; poznałam go sercem matki. A i on czuł, że mu nie jestem obcą. Oh! gdy się dowie, żem jego matką, jak mnie pokocha drogi chłopczyna!
— I ty go ukochasz Ello.
— Ja?! Wszak dla niego tylko żyłam aż dotąd! Oddam mu serce, duszę, ostatnią krwi kroplę!
Upajała się radością nie wysłowioną.
— Jak szczęście sił dodaje! — rzekła po chwili milczenia. — Nie czułam się nigdy tak rześką i wesołą. Jest coś niebiańskiego w tem uczuciu, które mi serce rozpiera. Zdaje mi się, że nie zdołam czekać na twego męża Melanjo, i pójdę sama do zamku upomnieć się o moje dziecię.
— Oddadzą ci syna droga Ello — przyrzekła to solennie memu mężowi pani margrabina, tylko musisz zdobyć się jeszcze na trochę cierpliwości.
— Dla czego, na co mam czekać?
Wytłumaczyła jej Melanja, w jak fatalnem położeniu znajduje się Matylda. Ponieważ nie wie dotąd o niczem margrabia musi wyznać mu całą prawdę. Istnieje prócz tego akt urzędowy, który trzeba wprzód unieważnić jako sfałszowany.
Nie zastanowiła się zrazu Gabryela nad temi wszystkiemi trudnościami, które rozwijały przed nią nader szerokie pole do rozmyślań. Wspomniała dalej Melanja o margrabim de Coulange, który ubóstwiał dziecię; o Matyldzie, która również przywiązała się z czasem do obcego chłopczyka, przyjmując za syna, całem sercem. W końcu broniąc gorąco sprawy margrabiny, bezwiednie przytoczyła Morlotowa całą rozmowę Matyldy z jej mężem. W miarę, jak mówiła Melanja, zmieniał się wyraz w twarzy Gabryeli. W oczach lśnił blask dziwny, niby promień słońca, przedzierający się przez chmury deszczowe. I w jej źrenicach były łzy, pomimo, że radaby była je stłumić. Czytało się w nich litość głęboką, obok szczerego i wielkiego podziwu. Przestała w końcu mówić Melanja.
— Sądzi więc margrabina — spytała Gabryela z lekkiem drżeniem w głosie, że mąż nie przebaczy jej, iż ukrywała przed nim prawdę tak długo, że przestanie ją kochać, odtrącając od siebie z pogardą nieszczęśliwą kobietę?
— Tak, biedaczka jest o tem silnie przekonaną. Dlatego postanowiła wyrzec się wszystkiego, zamykając się w klasztorze na resztę życia.
— A jej córeczka, Meluniu?
— Zostawi ją ojcu — na pociechę. To zrzeczenie się dobrowolne praw małżonki i matki, czyni jej położenie wyjątkowo tragicznem. Potrzeba jej będzie siły nadludzkiej do spełnienia tak strasznej ofiary.
Westchnęła ciężko Gabryela. Głowę opuściła zwolna na piersi, a zapominając zupełnie o obecności Melanji, zapadła w głęboką zadumę.
Odwróciła się do okna Morlotowa, patrząc w ogród. Po długiej chwili milczenia, osądziwszy, że uszanowała dostatecznie rozmyślanie przyjaciółki, zwróciła się ku niej:
— Nad czem tak dumasz Ello? — spytała.
— Myślę o moim synu, i o pani de Coulange — odpowiedziała.
Zakotłowało nagle w domku zwykle nader cichym i spokojnym. Dwie kobiety usłyszały rumor ogromny na dole; biegano, otwierając i zamykając z trzaskiem drzwi; rozsuwano krzesła, nareszcie ktoś wyleciał pędem na schody, wiodące do ich pokoików na piąterku. Zapukano do drzwi. Melanja pospieszyła je otworzyć.
Ukazała się na progu najstarsza córka państwa Blaisois, czerwona jak mak polny, a zasapana, jakby wdzierała się co najmniej na szczyt Mont-Blanc.
— Cóż się tam u was dzieje? — zawołała Melanja.
— Jest na dole u rodziców, pani margrabina z Coulange, ze swoim synkiem. Pragnie odwiedzić panią Ludwikę — wyksztusiła z biedą dziewczynka, nie mogąc tchu złapać w pierś ścieśnioną.