Dwie matki/Część czwarta/XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Richebourg
Tytuł Dwie matki
Wydawca Redakcja "Głosu Narodu"
Data wyd. 1897
Druk W. Kornecki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Deux mères
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.
Co można znaleść w kopercie na pół spalonej.

W chwilę później, gdy udało się nareszcie uspokoić cokolwiek zrozpaczoną Matyldę, rozmawiała z nią dalej Gabry ela, siedząc tuż blisko, tak, że stykały się prawie ich twarze, i ściskały dłonie jedna drugiej.
— Zataił przed tobą swoje prawdziwe nazwisko, ojciec Genia — opowiadała margrabina. — Jest to hrabia de Sisterne, obecnie w randze kapitana okrętowego. Na imię mu Oktaw rzeczywiście, matka zaś jego była z domu Longuet. Tytuł hrabiowski dostali przed laty za wielkie zasługi oddane krajowi. Posiada on znaczny majątek, a z moim mężem łączy ich od lat dziecięcych przyjaźń serdeczna. Kochają się niby bracia rodzeni. Sisterne nie chciał nigdy słyszeć o jakimkolwiek związku małżeńskim. Robiło mu się przykrość wielką, wspominając o czemś podobnem. Obecnie rozumiem powód tej niechęci. Kochał cię i kocha dotąd niewątpliwie. Pomimo ścisłej przyjaźni z moim mężem, zdaje mi się, że nie zwierzył się nawet przed nim z swoją tajemnicą.... Bawił wtedy w Coulange tylko trzy dni, okręt bowiem czekał nań w porcie Tulońskim. Wystarczył jednak ten krótki przeciąg czasu, aby pokochali się nawzajem z małym Geniem. Niepodobna prawdzie zaprzeczyć, że istnieje głos krwi. Przemawia tajemnie do serc ludzkich, wznieca sympatję na pierwszy rzut oka, budząc w duszy dziwne przeczucie. Dowiodłaś tego i ty Gabryelo. Siła tajemnicza, pociągnęła cię odrazu ku twemu synowi, widząc go po raz pierwszy w ogrodzie Tuilleryjskim.
....Genio nie odstępował na krok hrabiego przez trzy dni. Ta sama siła popychała dziecko w ojca ramiona.... Nie zwracaliśmy na to zbytniej uwagi ja i mój mąż, widząc w tem tylko kaprys dziecka. Dziś stają mi przed oczami najdrobniejsze szczegóły, i umiem je sobie tłumaczyć.
Po chwili milczenia dodała margrabina:
— Zaraz na wieczór, skoro powrócę do zamku, każę przygotować pokój dla ciebie, droga moja Gabryelo. Jutro zaś, jeżeli pozwolisz, przyjadę po ciebie i po panią Morlot. Opowiem ci, ile zawdzięczamy jej mężowi. Potrafimy jednak okazać mu czynem naszą wdzięczność bez granic. Twoja przyjaciółka dostanie pokój obok ciebie, i zamieszka w zamku, dopóki sama zechce. Czy przystajesz na mój projekt?
— Ma się rozumieć, pani margrabino. Wszak uprzedzasz moje chęci, spełniając i urzeczywistniając moje najśmielsze marzenia.
— Jestem z góry przekonaną droga Ello, że pozostaniemy zawsze w zgodzie jedna z drugą.
Rozmawiały długo i wyczerpująco, o dalszem prowadzeniu Genia i małej Loli. Były teraz dwie do kochania i czuwania nad dziećmi z całą troskliwością. Wróciła Melanja z chłopczykiem. Potrafiła zająć go, pokazując drób, króliki i cielątka w. stajence.
— Powiem ci o czemś Geniu — odezwała się Matylda — co ci sprawi niezawodnie wielką przyjemność.
— Chłopczyna zwrócił na Matyldę wzrok zaciekawiony.
— Twoja ukochana „pani Ludwika“ zamieszka od jutra w zamku, razem z nami.
— Naprawdę? — wykrzyknął radośnie, patrząc to na jedną, to na drugą.
— Nie inaczej, mój aniołku — potwierdziła Gabryela słowa margrabiny głosem drżącym od wzruszenia.
— Oh! jak ja się cieszę z tego! — uderzył w dłonie chłopaczek. Spoważniał nagle i rzucił się na szyję Matyldzie.
Melanja osłupiała na razie, nie mogąc odgadnąć, co uradziły dwie matki między sobą. I ona jednak nie posiadała się z radości. Chłopczyk przeszedł z ramion margrabiny, w objęcie Gabryeli.
Wstała nareszcie Matylda i zaczęła się żegnać. Genio schwycił za rękę Gabryelę:
— Jedz zaraz z nami, droga pani Ludwiko — zawołał. W naszym ogrodzie o wiele piękniej niż tutaj. Mnóstwo kwiatów, dużych, miękkich trawników, szerokich, cienistych alei; a wszędzie wygodne kanapy do odpocznienia w cieniu, gdy się kto znuży chodzeniem.
— Muszę jeszcze zostać tu dziś — uśmiechnęła się słodko Gabryela. — Ale jutro przybędę na pewno do Coulange?
Nie podobało się to widocznie malcowi.
— Jutro — odezwała się Matylda — przyjedziemy z Lolą i zabierzemy te obie panie do siebie. Wszak nie odmówi i pani mojej prośbie? — zwróciła się uprzejmie do Melanji. — Spędzisz część lata w Coulange, nieprawdaż?
— Nadto łaski pani margrabino....
Matylda uścisnęła obie ręce poczciwej kobieciny:
— Wiem, że mam w pani serdeczną przyjaciółkę — rzekła z przejęciem i wdzięcznością.
Melanja i Gabryela odprowadziły margrabinę i Genia aż do powozu z słowem:
— „Do zobaczenia!“
Gabryela nie miała tajemnic dla Melanji, opowiedziała jej też wiernie rozmowę z margrabiną.
— Rozczuliła mnie niesłychanie — kończyła — przywożąc mi syna do Miéran. Tyś pierwsza drogo Melanjo, wzbudziła w mojem sercu litość bezgraniczną dla tej nieszczęśliwej kobiety, opisując męczarnie, które jej zadawano. Ujrzałam przed sobą istotę bólem złamaną, ofiarę, gotową wyrzec się ostatecznie własnej córki, i zamknąć w ponurych murach klasztornych. Nie miałam odwagi zadać jej ciosu śmiertelnego.
Wieczorem oświadczyła Melanja swoim krewnym, że nazajutrz „pani Ludwika“ obejmuje w zamku miejsce Loli nauczycielki, a i ona sama zaproszona serdecznie przez margrabinę, przeniesie się do Coulange na kilka tygodni.
Nazajutrz, o drugiej po południu, zajechał kocz na cztery osoby, i bryka pod rzeczy. Z powozu wysiadła z dwojgiem dziatek margrabina. Zabawiła tym razem nader krótko u państwa Blaisois, zastawszy Gabryelę i Melanję gotowemi do odjazdu.
Trzy kobiety wraz z dziećmi, siadły do kocza i znalazły się za chwilę w zamku Coulange.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Skoro zniknął mu z oczu parowiec, wiozący na pokładzie Sostena de Perny, do południowej Ameryki, Morlot wrócił czemprędzej do hotelu, gdzie zamieszkał tymczasowo, aby donieść o tem listownie Matyldzie. Chciał, aby dowiedziała się natychmiast, że spełnił co do joty poleconą mu misję.
Pisał i o tem, że dotąd nie natrafił na ślad kuferka z manuskryptem. Perny, czy udawał, czy nie wiedział rzeczywiście, co się stało z kuferkiem, nie dał mu pod tym względem żadnego wyjaśnienia. Utrzymywał do końca, że nie widział się więcej ze swoim wspólnikiem.
Odniósł sam list na pocztę i odjechał z Hawru pociągiem pośpiesznym, z powrotem do Paryża. Spędził tu zaledwie jedną dobę.
Zdali mu zaraz nazajutrz Mouillon i Jardel raport dokładny ze swoich czynności, z rozmaitemi nowemi szczegółami. Morlot zanotował wszystko skrupulatnie.
— Obecnie, kochani przyjaciele — rzekł ręce zacierając, bierzmy się raźno do dzieła.
Trzymamy w garści całą bandę. Gdy zamkniemy tę hołotę.... jeżeli będzie na wszystkich miejsce w paryskich więzieniach.... oddamy tak samemu miastu, jak i okolicznym przedmieściom, nielada przysługę. Grasują oni bowiem wszędzie, niby straszna zaraza.
Zjedli śniadanie w trójkę, w restauracji na ulicy Dauphin, i rozeszli się, aby zejść się o godzinie piątej po południu.
Morlot udał się z swojemi notatkami do dyrektora policji, przedstawiając mu plan cały, w jaki sposób uda się wyłowić naraz uorganizowaną szajkę złodziejską. Dyrektor pochwalił plan, przyjmując go bez zmiany. Nie taił swego zadowolenia i uznania olbrzymich zasług w tej sprawie Morlota, i rzekł w końcu:
— Czas najwyższy kochany Morlot, wynagrodzić cię stosownie do twojej gorliwości. Powiedz zatem, czego sam pragniesz?
— Niczego dla mnie, panie dyrektorze, tylko proszę o awans dla moich dwóch przyjaciół: Mouilona i Jardela, którzy okazali się w tej sprawie zręcznymi, niesłychanie inteligentnymi, pełnymi odwagi i ofiarności.
— Bądź przekonany, że awans ich nie minie. Ale ty Morlot, masz jeszcze większe prawo do nagrody, niż oni.
— Powtarzam, że nie żądam niczego dla siebie.... Chcę zresztą wkrótce.... podać się do dymisji panie dyrektorze.
— Jakto! Zamyślasz nas opuścić Morlot?
— Nawet.... w tych dniach....
— Z jakiego powodu?....
Zarumienił się poczciwiec jak pensjonarka, i bąknął pomieszany:
— Aby uczynić zadość prośbom mojej żony, panie dyrektorze.
— Nie radaby mnie widzieć nadal.... ajentem policyjnym.
— Skoro tak, nie będę cię wstrzymywał dłużej od tego. Pamiętaj jednak Morlot, że choć nas porzucisz, pozostanę dla ciebie szczerze przychylnym. Udaj się śmiało do mnie, gdybyś w czem potrzebował mojej pomocy.
Podziękował z widocznem wzruszeniem, swojemu przełożonemu.
— Chowam twoje notatki, Morlot — dodał dyrektor. — Są one wyborne i drogocenne. Plan twój zostanie przeprowadzony bez zmiany, jeszcze tej nocy. Trzeba działać piorunująco, w sprawach podobnych. Poprowadzę wyprawę osobiście, z tobą przy boku Morlot, jeżeli życzysz sobie tego?
— Oh! pójdę z całego serca z panem dyrektorem....
Dyrektor uprzedził komisarzów o nocnej wyprawie, w której mieli wziąć udział z odpowiednią ilością agentów policyjnych. Mouillon i Jardel mieli iść z samym dyrektorem.
Pożegnał Morlota dyrektor, mówiąc:
— Dziś wieczór o ósmej, wybierzemy się na potów.
Notatki dostarczone przez Morlota, były tak dokładne, plan zaś ułożony z taką znajomością nor złodziejskich, że tej nocy udało się policji wyłapać około stu zbrodniarzów rozmaitego gatunku, a pomiędzy nimi było kilkanaście kobiet.
Nazajutrz z rana, wpadło w ręce policji jeszcze dwudziestu ptaszków, reszta bandy złodziejskiej. Przytrzymano również ośmiu przechowywaczów rzeczy kradzionych. Był to połów znakomity, który zawdzięczano gorliwości i sprytowi trzech ajentów: Morlotowi i jego dwom przyjaciołom.
Wielu zazdrościło tym trzem powodzenia; żaden jednak z ich kolegów nie śmiał wystąpić z protestem co do zasług przez nich położonych.
Mouillon i Jardel, nie czekali długo na przyrzeczoną im nagrodę. Morlotowi chciano dać krzyż zasługi. Krzyż! Wstążeczka w dziurce munduru. Od lat dziesięciu było to jego tajemnem marzeniem!
Odmówił. Powiedział sobie w duchu, ocierając dwie łzy ciężkie:
— Nie zasłużyłem na niego!
— I cóż Jardel? — rzekł raz Mouillon.
— Jesteśmy mianowani obaj inspektorami!
— Morlot dotrzymał słowa....
— Fiu! fiu! to głowa nie lada!
....Ale dlaczego do djabła! nie przyjął dekoracji?
— Tego nie pojmuję! — mruknął Jardel.
— Ani ja! Jeżeli kto, to on na krzyż zasłużył. I powiedzieć kochany Jardel, że ów krzyż odrzucony przez Morlota, nasz iście cudowny awans, cała zgraja złodziei wzięta pod klucz, wszystko to znalazło się w starej kopercie na pół spalonej!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Richebourg i tłumacza: anonimowy.