Dwie matki/Część czwarta/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Richebourg
Tytuł Dwie matki
Wydawca Redakcja "Głosu Narodu"
Data wyd. 1897
Druk W. Kornecki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Deux mères
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.
Nagroda.

Nazajutrz wyjechał Morlot do Miéran, pod pozorem, że upadł mu w rzekę spory kuferek metalowy, gdy przechadzał się nad jej brzegami, niosąc takowy pod pachą, najął czółna z dwunastoma najlepszymi rybakami, między którymi byli i nieustraszeni nurkowie.
Przez kilka dni z rzędu, ludzie ci, pod okiem Morlota, szukali w rzece, na długość blisko tysiąca metrów, zaczynając od furtki w parku Coulange.
Nurkowie spuszczali się na dno rzeki; rybacy zapuszczali sieci, ale wszystko nadaremnie.
Uznano w końcu, że kuferek musiał utonąć w namule. Morlot podzielał w tem zdanie rybaków.
Nie pokazał się w zamku tym razem, tylko napisał do Matyldy wróciwszy do Paryża, że jak dotąd nie udało mu się odszukać kuferka.
Nie czekał długo na odpowiedź.
„List twój panie Morlot — pisała margrabina — uspokoił mnie najzupełniej. Nie potrzebuję się obawiać, żeby zrobiono zły użytek z mojego manuskryptu. Rzeka ukryje tajemnicę lepiej, niż jabym to potrafiła“.
Zaczęła się wkrótce nowa kadencja. Zaczęto sądzić szajkę złodziei, i tych, którzy przechowywali rzeczy zrabowane.
Poświęcono miesiąc czasu, na ten sławny proces, który miał w Paryżu rozgłos nielada, a i cała Francja była nim zajęta.
Prócz czterech mężczyzn i pięciu kobiet, wypuszczonych na wolność, reszta rabusiów została skazaną na dłuższe lub krótsze więzienie.
Princet i dwóch innych, zostali na śmierć zasądzeni. Dziesięciu na galery dożywotnie.
Armand de Grolles, dostał karę najlżejszą.... pięć lat zwykłego więzienia.
Po ostatniej sesji „Sądu przysięgłych“, Morlot podał się do dymisji.
— Teraz — rzekł do żony — muszę poszukać sobie jakiego innego zajęcia. Nie jesteśmy dość bogaci, aby żyć z procentów. Wstydziłbym się zresztą w moim wieku, pozostać bezczynnym.
— Masz słuszność mój drogi, będziemy pracowali oboje, aby zdobyć sobie spokojną starość. Daj sobie czas jednak, aby znaleźć coś odpowiedniego. Prócz mojego posagu, nietkniętego dotąd przez ciebie, mamy dość znaczne oszczędności. Z nich możemy żyć tymczasem.
Morlot zaczął więc szukać zajęcia.
Rzekł do żony z smutnem zniechęceniem po kilku tygodniach:
— Nie sądziłem, żeby tak było trudno w Paryżu o pracę jakąkolwiek. Nic i nic!....
— Ba! nie trać cierpliwości mężusiu. Paryż taki wielki.
— Może właśnie za wielki — westchnął Morlot.
Nie tracił nadziei, ale upłynął znowu miesiąc po nadaremnych poszukiwaniach.
Melanja wydobywała po cichu, jedną setkę po drugiej, z pieniędzy zaoszczędzonych dawniej. Morlot myślał:
— Gdyby tak była już w Paryżu pani margrabina, może ośmieliłbym się udać do niej z prośbą o protekcję. Nie wróciła jednak dotąd z Coulange, a ja nie chciałbym zresztą okazać się zbyt natrętnym. Wyglądało by to, że upominam się o nagrodę za przysługę, którą miałem szczęście jej oddać.
Nie liczył widocznie Morlot na pamięć Matyldy.
Pewnego ranka zapukał do ich drzwi sam margrabia. Osłupieli oboje ze zdziwienia. Podał im dłoń do uścisku, usiadł bez ceremonji, na krześle podsuniętem przez Melanję, i rzekł:
— Dziwicie się państwo, widząc mnie u siebie? Czyście przypuszczali, że żona moja mogłaby o was zapomnieć?
— Panie margrabio!.... wyksztusił Morlot zmięszany.
— Chciałeś pan podać się do dymisji.... Czy trwasz w tem postanowieniu?
— Już ją otrzymałem panie margrabio.... Nie należę więcej do policji.
— Znalazłeś panie Morlot inne zajęcie?
— Jak dotąd, nie mam żadnego panie margrabio. Nie tracę jednak nadziei, że wkrótce....
— Wszystko składa się jak najlepiej — wtrącił margrabia.
Przemówił tonem uroczystym, po krótkiej chwili milczenia.
— Dowiedziałem się dopiero przed trzema dniami od mojej żony, że państwo oboje jesteście prawdziwymi przyjaciółmi mojej rodziny. Mówiła mi Matylda długo o was, o tobie panie Morlot, o tylu dowodach twego poświęcenia i swojej dla ciebie wdzięczności. Wspomniała o zuchwałym rabunku i okropnem niebezpieczeństwie, którego uniknęła dzięki twojemu wdaniu się w tę sprawę. Nie zataiło również, jak straszne odkrycie udało ci się zrobić na ulicy Thernes. Wiem i o tem, że dzięki tobie, pozbyliśmy się na zawsze prawdopodobnie nędznika, szaleńca, który groził w swej zaciekłości życiu mojej żony, moich dzieci, i kalał naszą cześć! Dzięki stokrotne panie Morlot, za wszystko, coś dla nas uczynił. Chciałem powiedzieć ci to własnemi ustami.
....Pytałem się w duchu, w jaki sposób godny mnie i ciebie, mógłbym odwdzięczyć ci się za tyle przysług oddanych? Jestem tak bogaty, że mógłbym wynagrodzić twoje trudy po królewsku. Jeżeli można jednak spłacić dług wdzięczności pieniądzmi wiernemu słudze, wynagradza się zupełnie inaczej serdecznego, wypróbowanego przyjaciela. Tego przysługi, nie dadzą się ocenić na wagę złota.... Przyszedłem więc z tą oto propozycją do ciebie panie Morlot: Mamy dobra Chesnel, nad lewym brzegiem rzeki Allier. Prześliczny ten majątek należy do mego syna. Zarządzam nim tylko do wieloletności hrabiego de Coulange. Zamek zbudowany w stylu średniowiecznym, wspaniały i zachowany doskonale. Odrestaurowano go niedawno z całym pietyzmem dla dawnych wspomnień. Jest to tak piękna rezydencja, że porównywałem ją nieraz z zamkiem w Coulange, wahając się której nam przyznać pierwszeństwo. Prócz zamku i parku olbrzymiego, klucz składa się z czterech wsi, bardzo przynośnych, w doskonałej, urodzajnej glebie i z borami, które dają co roku pięć wyrębów. Posiadają również te dobra gips, wapno, kopalnię antymonium, i nader bogate łomy marmuru, obecnie wynajęte od nas, przez towarzystwo belgijskie.... Od roku błaga mnie mój poczciwy, czterdziestoletni rządca, żebym mu dał młodszego zastępcę. Jest to starzec blisko ośmdziesięcioletni. Wielka to zawsze przykrość dla mnie, gdy muszę rozłączyć się z poczciwym i wiernym sługą. Jestem atoli zmuszony uczynić zadość prośbom pana Gautier, uwzględniając jego wiek sędziwy. Proszę więc ciebie panie Morlot, chciej przyjąć miejsce rządcy w Chesnel.
— Przyjąłbym takowe z radością panie margrabio.... lękam się tylko....
— Czego?
— Czy potrafię godnie odpowiedzieć pokładanemu we mnie zaufaniu, które raczy mi okazywać pan margrabia.
— Jak możesz wątpić sam w siebie panie Morlot?
— Nie wiem czy mam po temu zdolności....
— Tylko nie bądź zbyt skromnym panie Morlot. Co do mnie, nie wątpię ani chwili, że wywiążesz się z zadania zna komicie. Nie powiedziałem ci jeszcze wszystkiego zresztą. Uproszony przeżeranie, zostanie z tobą pan Gautier, rok.... i dłużej nawet, jeżeli będziesz życzył sobie tego. On pomoże ci w nowym zawodzie i zaznajomi z moimi dzierżawcami, jak i z tymi, którzy wynajmują łomy marmuru, piece wapienne, gipsowe, i kopalnię antymonium. Jestem pewny, że do trzech miesięcy będziesz w Chesnel, jak w własnym domu, panie Morlot, a poczciwy Gautier będzie mógł oddać się słodkiemu spoczynkowi po trudach, do czego wzdycha całem sercem. Wszak przyjmujesz pan moją propozycję?
— Przyjmuję panie margrabio.
— To mnie cieszy, i bardzo. Zapomniałem powiedzieć ci panie Morlot, ile brał rocznie pan Gautier. Po tysiąc franków na miesiąc. Czy uważasz to za dostateczne?
— Ależ za wiele panie margrabio! Za wiele!
— Jesteś więc zadowolony z honorarjum panie Morlot? — uśmiechnął się margrabia.
— Boże! Czyż mogłoby być inaczej? — wykrzyknął Morlot wzruszony niesłychanie.
— Obsypujesz nas darami panie margrabio! Czuję się tak zmięszany jego łaską, że nie umiem słów znaleść na podziękowanie.
Melanja ocierała z łez oczy, za całą odpowiedź. Margrabia przemówił na nowo:
— Nie pozostaje mi więc nic więcej, jak zapytać państwa, kiedy chcecie wyjechać z Paryża?
Morlot zwrócił się ku żonie, pytając ją wzrokiem.
— Wyjedziemy — odpowiedziała, zrozumiawszy męża spojrzenie — w dniu, który naznaczy nam łaskawie pan margrabia.
— Skoro tak kochani przyjaciele, wyznaczmy czwartek przyszły.... od dziś za tydzień.
— Będziemy gotowi do podróży, panie margrabio — wtrąciła Melanja.
— Chcę was sam zainstalować w Chesnel — odrzucił margrabia. — Zjedziemy tam wszyscy na ten dzień: Moja żona, moje dzieci i wasza przyjaciółka, pani Ludwika. Sądzę, iż nie potrzebuję dodawać, że znajdziecie państwo pomieszkanie stosownie umeblowane, jak też i kuchnię zaopatrzoną we wszystko.
Porozmawiali jeszcze przez chwilę. W końcu odszedł margrabia, uścisnąwszy obojgu dłoń serdecznie po raz drugi.
Melanja rzuciła się na szyję mężowi.
— Rządcą! rządcą! — zawołała. — Ah! wszystko to snem mi się wydaje!
— Ja bom nie całkiem z tego zadowolony — mruknął Morlot.
— Dlaczego mój drogi?
— Margrabia okazuje się dla nas zbyt hojnym!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Richebourg i tłumacza: anonimowy.