Dwie matki/Część czwarta/XXIII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Upłynęły one szybko, jak zwykł czas mijać, i dość spokojnie na pozór. Dwie matki, margrabina de Coulange i Gabryela, żyły dalej razem, kochając jedna drugą całem sercem. Pomagały sobie nawzajem i dodawały odwagi, okazując obojgu dzieciom jednaką czułość. Gdyby mógł był kto podpatrzeć je sam na sam w słodkiem, poufuem wynurzaniu myśli najskrytszych, jedna przed drugą, musiałby je wziąć za siostry rodzone.
Z pomocą Matyldy Gabryela kształciła dalej Lolę, która rozwijała się cudownie, niby kwiat piękny w słońcu; dobra jak anioł, prześliczne, otoczona czarem tajemniczym, tej podwójnej miłości macierzyńskiej.
Eugenjusz kończył nauki w lyceum „Ludwika Wielkiego “. Nadzwyczajne zdolności i gorliwość w pracy, zapowiadały w nim na przyszłość męża znakomitego pod każdym względem.
Margrabia rzekł raz do żony, powróciwszy z Chesnel:
— Morlot jest wzorem doskonałego rządcy. Niema pod słońcem człowieka uczciwszego i pracowitszego. Stanął on niebawem na wysokości swego zadania.
Nietylko bowiem posiada niezwykłą inteligencję, ale ma nawet rodzaj intuicji, która zastępuje u niego zupełnie brak fachowego wykształcenia, pomagając mu niejako odgadywać wszystko. Został on wkrótce doświadczonym rolnikiem, leśniczym, a nawet po trochu inżynierem. Rozprawia z dzierżawcami, dając im nieraz zdrowe i dobre rady. Pilnuje wyrębu lasów, jakby najlepszy, egzaminowany leśniczy, a jego znajomość rzeczy, wpłynęła i na łomy marmuru. Podwoił on dochody z majątku naszego syna. Dla obcych jest pełen grzeczności, dla podwładnych łagodny w obejściu i sprawiedliwy. Wszyscy też przepadają za nim, i czują się najszczęśliwsi pod jego rządami.
Wszystko to było szczerą prawdą. Margrabia de Coulange nie przesadził w niczem. Dawny agent policyjny stał się rządcą wzorowym. Chciał margrabia w uznaniu jego gorliwości, podnieść mu honorarjum na szesnaście tysięcy franków. Morlot odpowiedział.
— Znajduję, że pan margrabia dajesz mi i tak zawiele. Nie jestem chciwy na pieniądze. Gdybym miał dzieci, pragnąłbym może dla nich zbierać majątek i łożyć znaczne sumy na ich wykształcenie, którego mnie brak. I moja żona nie zmieniła się w niczem. Pozostała gosposią skrzętną, pracowitą i oszczędną. Nie żałując sobie niczego, wspomagając ubogich krewnych, wydajemy zaledwie cztery tysiące franków rocznie. Musimy więc radzi nie radzi składać kapitały panie margrabio i zostać w końcu bogaczami.
Nie miał-że słuszności margrabia, nazywając Morlota „perłą rządców?“
Pisywały często do siebie, a prócz tego odwiedzały nawzajem jedna drugą. To Melanja jechała do Coulange, lub do Paryża na kilka tygodni, to znowu Gabryela odwiedzała Morlotów w Chesnel.
W ten sposób minęło ośm lat.
Pomimo przemienienia niejako, które nastąpiło w Morlocie, zachował on jednak w duszy wspomnienie swojego dawnego rzemiosła. Myślał on z częsta o swoich towarzyszach policyjnych, i o mało mu serce z piersi nie wyskoczyło z uciechy, słysząc o jakiej zręcznej sztuce jednego z nich, lub o czynie śmiałym, zakrawającym prawie na bohaterstwo.
Jeżeli pokazywał się w Paryżu kiedy niekiedy, czuł się szczęśliwym widząc ich, ściskając im dłoń, z szczerem uznaniem dla ich gorliwości.
Mouillon i Jardel pozostali jego serdecznymi przyjaciółmi. Pomimo swego wysokiego obecnie stanowiska, nie zapominali, że zawdzięczają takowe Morlotowi. Powtarzali też przy każdej sposobności:
— Gdybyś potrzebował nas pan kiedykolwiek, skiń tylko, a będziemy na twoje usługi. Należymy do pana z ciałem i duszą!
Przez te wszystkie lata zajmowały wyłącznie Morlota.
„Causes cilibres“. Dotąd odczytywał z prawdziwą przyjemnością „Gazetę sądową“, donoszącą o każdym procesie sensacyjnym. To go tylko interesowało w dwóch czy trzech dziennikach, które margrabia posyłał mu do Chesnel. Nie znał się on bowiem na polityce. Powtarzał i teraz z naiwną prostotą:
— Polityka i jej podobne mądrości, za wysokie, i nie przy mnie pisane!...
Dnia pewnego uczuł się nadzwyczaj wzruszonym, wyczytawszy w Pressie opis procesu w „Sądzie przysięgłych“ nad Sekwaną:
„Młoda dziewczyna, Klara Langlois, służyła jako praczka w domu lekarza specjalisty, dla obłąkanych w Montreuil. Zniknęła stamtąd nagle i tajemniczo, podczas nocy nader burzliwej“...
„Czy uciekła dobrowolnie, czy też została zuchwale uprowadzoną? Można było tłumaczyć różnie ów fakt“.
„Otworzono bramę żelazną, która zamykała dziedziniec, otoczony wysokim murem. W jaki sposób? Odźwierny i jego żona, nie umieli tego wytłumaczyć. Klara zniknęła, podczas gdy oni spali twardo, przypisując sen ciężkiej i dusznej atmosferze przed burzą. Później jednak, udało się odkryć policji, że zadano obojgu trunek usypiający.“
„Policja uwiadomiona o tym wypadku, rozesłała na wszo strony swoich wyżłów. Pomimo najgorliwszych poszukiwań, agenci wrócili z niczem z wyprawy. Ze swojej strony nie próżnowali i przyjaciele młodej i ładnej dziewczyny“.
„W końcu udało się wpaść na trop pewnemu stolarzowi z przedmieścia św. Antoniego, który był serdecznym przyjacielem narzeczonego pięknej Klary“.
„W nocy, w której zniknęła młoda praczka, z domu lekarza, ów czeladnik znajdował się z dwoma towarzyszami w Joinville le Pont. Przypomniał sobie, że około północy usłyszeli oni turkot powozu. Zatrzymał się on przed domem ustronnym, w pustej i wąskiej uliczce. Wysiadło dwóch mężczyzn przed furtką ogrodową, wyciągając z powozu coś ciężkiego, niby ciało ludzkie. Wnieśli ciężar do domu, a w tej chwili zdawało się trzem stolarczykom, że usłyszeli niby głuchy jęk kobiecy, na pół stłumiony. To, na co patrzyli i słyszeli, zgadzało się zupełnie z uprowadzeniem Klary z Montreuil. Nie wątpili, że ją to wówczas wnoszono do domu ustronnego“.
„I nie omylili się w swojem przypuszczeniu“.
„Aby zapobiedz niebezpieczeństwu, gdyby Klara wygadała się z czem niepotrzebnem, a grożącem wolności i majątkowi kilku złoczyńców, porwano młodą dziewczynę, zamykając w owym domu. Domyślili się tego trzej czeladnicy. Nie uprzedzili o tem odkryciu komisarza policji. Postanowili zabawić się tym razem sami w agentów. Wybrali się więc do Joinville, z narzeczonym i matką Klary. Byli zdecydowani wejść do domu przemocą i uwolnić Klarę z pod klucza“.
„Wykonali plan cały zręcznie i śmiało. Wdarli się przez mur do ogrodu, stamtąd dostali się z łatwością do domu, gdzie znaleźli Klarę zrozpaczoną, i oddali ją matce i narzeczonemu“.
„Od dawna miała policja na oku tak ów dom, jak i tych, którzy do niego wchodzili. W chwili, gdy stolarczyki dom opuszczali, nadeszli dwaj ajenci policyjni“.
„Uwięzili oni natychmiast pewną kobietę, tam mieszkającą, pod nazwiskiem „panny Solange“. Wymknął się przedtem z domu pod nosem ajentów, wspólnik owej damulki, i nie mogli go już dogonić“.
— Kim był ów człowiek?
„Może nie dowiedziano by się o tem nigdy, gdyby nie pewien złoczyńca, na jego żołdzie, którego umieścił był w domu lekarza w Montreuil. Ten nędznik, który pomagał głównie w wykradzeniu Klary, zawiedziony w nadzieji hojnej nagrody, za czyn dokonany, wydał „mistrza“ swego w ręce sprawiedliwości, zdradzając jego nazwisko i miejsce pobytu. Był to Blaireau, a mieszkał w Paryżu na ulicy króla Sycylji“.
„Nazajutrz do dnia, komisarz policji z kilkunastu żandarmami, udał się do pomieszkania Blaireaua, aby go przyaresztować“.
„Nędznik miał dość czasu, aby drzwi od swego gabinetu zaryglować i zabarykadować ciężkiem biurem. Widział atoli, że tym razem nie wymknie się z rąk żandarmom, że jest zgubionym, bez ratunku. Musiał mieć nielada sprawki na sumieniu, skoro oszalały z trwogi, nabił ostro aż dwa pistolety i wystrzelił z nich jednocześnie w głowę“.
„Ohydny zbrodniarz wymierzył sam sobie karę zasłużoną“.
„Gdy wywalono drzwi, leżał trup z czaszką roztrzaskaną w kałuży krwi na podłodze. Z dwóch dziur płynęły dotąd dwie strugi“.
„Zabrano nader ciekawe dokumenty, z biura samobójcy. Dowiedziano się z nich, że Blaireau był hersztem owej bandy zbójeckiej, którą sądzono przed ośmiu laty“.
„Rzecz dziwna i nie do wytłumaczenia. Pomimo dowodów piśmiennych, że łotr posiadał do czterech miljonów majątku, nie znaleziono niczego w jego kasie.“
„Pomiędzy innemi ważnemi papierami, uderzyło sędziego śledczego pokwitowanie, noszące datę drugiego maja 1853 roku z Asnières.“
„Opiewało ono na tysiąc pięćset franków, odebranych z rąk pani Felicji Trélat, za wynajęcie domu na pół roku, przy ulicy Vielle-d’Argenteuil. Udowadniało to pokwitowanie, że Blaireau był wspólnikiem, jeżeli nie głównym sprawcą wykradzenia dziecka nowonarodzonego, z Asnières, w nocy z 19 na 20-ty sierpnia w roku 1853.“
„Odtąd był przekonany sędzia śledczy, że Solange, a właściwie Józefa Charbonneau (udało się bowiem policji odkryć jej prawdziwe nazwisko) była ową Trélat, mieszkającą niegdyś w Asnières, w domku ustronnym, ze swoją.... domniemaną siostrzenicą.“
„Badana co do tej sprawy, Józefa, okazała zrazu niesłychane zdziwienie; utrzymując, że nie wie o niczem, i nigdy nie nosiła nazwiska Trélat. Sprowadzono lekarza i akuszerkę z Asnières, a ci poznali natychmiast niecną intrygantkę.“
„Do końca jednak trwała Józefa w swoim uporze. Nie przyznała się do niczego, mówiąc, że owi świadkowie biorą ją po prostu za kogoś innego.“
„Pomimo, że usunięto ową kwestję z braku dowodów, skazano niemniej za inne sprawki pannę Solange, na dziesięć lat więzienia.“
Oto co Morlot wyczytał w sprawozdaniu Pressy.
Zerwał się z siedzenia. Twarz mu pałała szkarłatem, a oczy promieniały najżywszą radością. Na ustach igrał uśmiech tryumfu.
Zaczął biegać tam i nazad po pokoju.
Stanął po chwili pod oknem otwartem, wlepiając wzrok zadumany w jakąś dal tajemniczą i nieokreśloną. Naraz zmarszczył groźnie czoło, zaciął gniewnie usta, w oczach zaś ukazała się złowroga błyskawica. Strzeliła mu widocznie do głowy jakaś myśl dręcząca.
Weszła Melanja do pokoju tak cicho, że wcale nie słyszał jej kroków.
— Nad czem tak dumasz, i w co się wpatrujesz? — spytała.
— Oh!.... nic mi nie jest.... radbym tylko.... co jest niemożebnem.... przeniknąć wzrokiem przyszłość....
— Przyszłość? — powtórzyła zdziwiona.
— Przeniosłem się w tej chwili myślą po za Ocean do Ameryki.... szukając w niej Sostena de Perny.
— Ejże!
— I odnalazłem tego samego człowieka. Dobroć i pobłażliwość siostry, nie stłumiły w nim zajadłej nienawiści. Było ich czworo do wykradzenia dziecka — biednej Gabryeli. Przed ośmiu laty umarła pani de Perny. Felicję Trelat skazano na lat dziesięć. Główny wreszcie sprawca tej — zbrodni niejaki Blaireau, wymierzył sobie sam sprawiedliwość. Roztrzaskał sobie czaszkę przed dwoma miesiącami. Jeden tylko Perny, najwinniejszy z nich wszystkich, nie otrzymał dotąd kary zasłużonej.
— Jeżeli nie żałuje dotąd za winy popełnione, Bóg go kiedyś sam ukarze.
— Czasem spóźnia się nadto kara Boska — rzekł Morlot. — Nienawiść żoneczko, bywa hydra potworną o stu głowach. Nigdy wszystkich razem uciąć nie można. Taka hydra wylęgła się i tkwi w sercu Sostena. Biedna pani margrabina nie skończyła jeszcze ze swojem utrapieniem. Cierpiała przez brata męki niewysłowione, i przez niego będzie cierpieć na nowo....
— Sądzisz więc mój drogi?....
— Ze spokój obecny, to tylko chwilowe zawieszenie broni. Patrzę w przyszłość, i wydaje mi się ona nader groźną! Sosten de Perny jest potępieńcem, który dotąd nie dał za wygranę, i układa dalej plan zemsty szatańskiej!
— Nie może przecież dokazać niczego, zdała od Francji.
— Wspomnisz kiedyś na moją dzisiejszą przepowiednię, kochana Meluniu, Sosten de Perny nie znikł na zawsze i jeszcze wypłynie.... prędzej, czy później!....
(W „Synu“, odszukają Czytelnicy osobistości? „Dwóch Matek“. Dopiero ta powieść dopełnia i kończy pierwszą).