Dwie matki/Część czwarta/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Richebourg
Tytuł Dwie matki
Wydawca Redakcja "Głosu Narodu"
Data wyd. 1897
Druk W. Kornecki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Deux mères
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.
W ośm lat później.

Upłynęły one szybko, jak zwykł czas mijać, i dość spokojnie na pozór. Dwie matki, margrabina de Coulange i Gabryela, żyły dalej razem, kochając jedna drugą całem sercem. Pomagały sobie nawzajem i dodawały odwagi, okazując obojgu dzieciom jednaką czułość. Gdyby mógł był kto podpatrzeć je sam na sam w słodkiem, poufuem wynurzaniu myśli najskrytszych, jedna przed drugą, musiałby je wziąć za siostry rodzone.
Z pomocą Matyldy Gabryela kształciła dalej Lolę, która rozwijała się cudownie, niby kwiat piękny w słońcu; dobra jak anioł, prześliczne, otoczona czarem tajemniczym, tej podwójnej miłości macierzyńskiej.
Eugenjusz kończył nauki w lyceum „Ludwika Wielkiego “. Nadzwyczajne zdolności i gorliwość w pracy, zapowiadały w nim na przyszłość męża znakomitego pod każdym względem.
Margrabia rzekł raz do żony, powróciwszy z Chesnel:
— Morlot jest wzorem doskonałego rządcy. Niema pod słońcem człowieka uczciwszego i pracowitszego. Stanął on niebawem na wysokości swego zadania.
Nietylko bowiem posiada niezwykłą inteligencję, ale ma nawet rodzaj intuicji, która zastępuje u niego zupełnie brak fachowego wykształcenia, pomagając mu niejako odgadywać wszystko. Został on wkrótce doświadczonym rolnikiem, leśniczym, a nawet po trochu inżynierem. Rozprawia z dzierżawcami, dając im nieraz zdrowe i dobre rady. Pilnuje wyrębu lasów, jakby najlepszy, egzaminowany leśniczy, a jego znajomość rzeczy, wpłynęła i na łomy marmuru. Podwoił on dochody z majątku naszego syna. Dla obcych jest pełen grzeczności, dla podwładnych łagodny w obejściu i sprawiedliwy. Wszyscy też przepadają za nim, i czują się najszczęśliwsi pod jego rządami.
Wszystko to było szczerą prawdą. Margrabia de Coulange nie przesadził w niczem. Dawny agent policyjny stał się rządcą wzorowym. Chciał margrabia w uznaniu jego gorliwości, podnieść mu honorarjum na szesnaście tysięcy franków. Morlot odpowiedział.
— Znajduję, że pan margrabia dajesz mi i tak zawiele. Nie jestem chciwy na pieniądze. Gdybym miał dzieci, pragnąłbym może dla nich zbierać majątek i łożyć znaczne sumy na ich wykształcenie, którego mnie brak. I moja żona nie zmieniła się w niczem. Pozostała gosposią skrzętną, pracowitą i oszczędną. Nie żałując sobie niczego, wspomagając ubogich krewnych, wydajemy zaledwie cztery tysiące franków rocznie. Musimy więc radzi nie radzi składać kapitały panie margrabio i zostać w końcu bogaczami.
Nie miał-że słuszności margrabia, nazywając Morlota „perłą rządców?“
Pisywały często do siebie, a prócz tego odwiedzały nawzajem jedna drugą. To Melanja jechała do Coulange, lub do Paryża na kilka tygodni, to znowu Gabryela odwiedzała Morlotów w Chesnel.
W ten sposób minęło ośm lat.
Pomimo przemienienia niejako, które nastąpiło w Morlocie, zachował on jednak w duszy wspomnienie swojego dawnego rzemiosła. Myślał on z częsta o swoich towarzyszach policyjnych, i o mało mu serce z piersi nie wyskoczyło z uciechy, słysząc o jakiej zręcznej sztuce jednego z nich, lub o czynie śmiałym, zakrawającym prawie na bohaterstwo.
Jeżeli pokazywał się w Paryżu kiedy niekiedy, czuł się szczęśliwym widząc ich, ściskając im dłoń, z szczerem uznaniem dla ich gorliwości.
Mouillon i Jardel pozostali jego serdecznymi przyjaciółmi. Pomimo swego wysokiego obecnie stanowiska, nie zapominali, że zawdzięczają takowe Morlotowi. Powtarzali też przy każdej sposobności:
— Gdybyś potrzebował nas pan kiedykolwiek, skiń tylko, a będziemy na twoje usługi. Należymy do pana z ciałem i duszą!
Przez te wszystkie lata zajmowały wyłącznie Morlota. „Causes cilibres“. Dotąd odczytywał z prawdziwą przyjemnością „Gazetę sądową“, donoszącą o każdym procesie sensacyjnym. To go tylko interesowało w dwóch czy trzech dziennikach, które margrabia posyłał mu do Chesnel. Nie znał się on bowiem na polityce. Powtarzał i teraz z naiwną prostotą:
— Polityka i jej podobne mądrości, za wysokie, i nie przy mnie pisane!...
Dnia pewnego uczuł się nadzwyczaj wzruszonym, wyczytawszy w Pressie opis procesu w „Sądzie przysięgłych“ nad Sekwaną:
„Młoda dziewczyna, Klara Langlois, służyła jako praczka w domu lekarza specjalisty, dla obłąkanych w Montreuil. Zniknęła stamtąd nagle i tajemniczo, podczas nocy nader burzliwej“...
„Czy uciekła dobrowolnie, czy też została zuchwale uprowadzoną? Można było tłumaczyć różnie ów fakt“.
„Otworzono bramę żelazną, która zamykała dziedziniec, otoczony wysokim murem. W jaki sposób? Odźwierny i jego żona, nie umieli tego wytłumaczyć. Klara zniknęła, podczas gdy oni spali twardo, przypisując sen ciężkiej i dusznej atmosferze przed burzą. Później jednak, udało się odkryć policji, że zadano obojgu trunek usypiający.“
„Policja uwiadomiona o tym wypadku, rozesłała na wszo strony swoich wyżłów. Pomimo najgorliwszych poszukiwań, agenci wrócili z niczem z wyprawy. Ze swojej strony nie próżnowali i przyjaciele młodej i ładnej dziewczyny“.
„W końcu udało się wpaść na trop pewnemu stolarzowi z przedmieścia św. Antoniego, który był serdecznym przyjacielem narzeczonego pięknej Klary“.
„W nocy, w której zniknęła młoda praczka, z domu lekarza, ów czeladnik znajdował się z dwoma towarzyszami w Joinville le Pont. Przypomniał sobie, że około północy usłyszeli oni turkot powozu. Zatrzymał się on przed domem ustronnym, w pustej i wąskiej uliczce. Wysiadło dwóch mężczyzn przed furtką ogrodową, wyciągając z powozu coś ciężkiego, niby ciało ludzkie. Wnieśli ciężar do domu, a w tej chwili zdawało się trzem stolarczykom, że usłyszeli niby głuchy jęk kobiecy, na pół stłumiony. To, na co patrzyli i słyszeli, zgadzało się zupełnie z uprowadzeniem Klary z Montreuil. Nie wątpili, że ją to wówczas wnoszono do domu ustronnego“.
„I nie omylili się w swojem przypuszczeniu“.
„Aby zapobiedz niebezpieczeństwu, gdyby Klara wygadała się z czem niepotrzebnem, a grożącem wolności i majątkowi kilku złoczyńców, porwano młodą dziewczynę, zamykając w owym domu. Domyślili się tego trzej czeladnicy. Nie uprzedzili o tem odkryciu komisarza policji. Postanowili zabawić się tym razem sami w agentów. Wybrali się więc do Joinville, z narzeczonym i matką Klary. Byli zdecydowani wejść do domu przemocą i uwolnić Klarę z pod klucza“.
„Wykonali plan cały zręcznie i śmiało. Wdarli się przez mur do ogrodu, stamtąd dostali się z łatwością do domu, gdzie znaleźli Klarę zrozpaczoną, i oddali ją matce i narzeczonemu“.
„Od dawna miała policja na oku tak ów dom, jak i tych, którzy do niego wchodzili. W chwili, gdy stolarczyki dom opuszczali, nadeszli dwaj ajenci policyjni“.
„Uwięzili oni natychmiast pewną kobietę, tam mieszkającą, pod nazwiskiem „panny Solange“. Wymknął się przedtem z domu pod nosem ajentów, wspólnik owej damulki, i nie mogli go już dogonić“.
— Kim był ów człowiek?
„Może nie dowiedziano by się o tem nigdy, gdyby nie pewien złoczyńca, na jego żołdzie, którego umieścił był w domu lekarza w Montreuil. Ten nędznik, który pomagał głównie w wykradzeniu Klary, zawiedziony w nadzieji hojnej nagrody, za czyn dokonany, wydał „mistrza“ swego w ręce sprawiedliwości, zdradzając jego nazwisko i miejsce pobytu. Był to Blaireau, a mieszkał w Paryżu na ulicy króla Sycylji“.
„Nazajutrz do dnia, komisarz policji z kilkunastu żandarmami, udał się do pomieszkania Blaireaua, aby go przyaresztować“.
„Nędznik miał dość czasu, aby drzwi od swego gabinetu zaryglować i zabarykadować ciężkiem biurem. Widział atoli, że tym razem nie wymknie się z rąk żandarmom, że jest zgubionym, bez ratunku. Musiał mieć nielada sprawki na sumieniu, skoro oszalały z trwogi, nabił ostro aż dwa pistolety i wystrzelił z nich jednocześnie w głowę“.
„Ohydny zbrodniarz wymierzył sam sobie karę zasłużoną“.
„Gdy wywalono drzwi, leżał trup z czaszką roztrzaskaną w kałuży krwi na podłodze. Z dwóch dziur płynęły dotąd dwie strugi“.
„Zabrano nader ciekawe dokumenty, z biura samobójcy. Dowiedziano się z nich, że Blaireau był hersztem owej bandy zbójeckiej, którą sądzono przed ośmiu laty“.
„Rzecz dziwna i nie do wytłumaczenia. Pomimo dowodów piśmiennych, że łotr posiadał do czterech miljonów majątku, nie znaleziono niczego w jego kasie.“
„Pomiędzy innemi ważnemi papierami, uderzyło sędziego śledczego pokwitowanie, noszące datę drugiego maja 1853 roku z Asnières.“
„Opiewało ono na tysiąc pięćset franków, odebranych z rąk pani Felicji Trélat, za wynajęcie domu na pół roku, przy ulicy Vielle-d’Argenteuil. Udowadniało to pokwitowanie, że Blaireau był wspólnikiem, jeżeli nie głównym sprawcą wykradzenia dziecka nowonarodzonego, z Asnières, w nocy z 19 na 20-ty sierpnia w roku 1853.“
„Odtąd był przekonany sędzia śledczy, że Solange, a właściwie Józefa Charbonneau (udało się bowiem policji odkryć jej prawdziwe nazwisko) była ową Trélat, mieszkającą niegdyś w Asnières, w domku ustronnym, ze swoją.... domniemaną siostrzenicą.“
„Badana co do tej sprawy, Józefa, okazała zrazu niesłychane zdziwienie; utrzymując, że nie wie o niczem, i nigdy nie nosiła nazwiska Trélat. Sprowadzono lekarza i akuszerkę z Asnières, a ci poznali natychmiast niecną intrygantkę.“
„Do końca jednak trwała Józefa w swoim uporze. Nie przyznała się do niczego, mówiąc, że owi świadkowie biorą ją po prostu za kogoś innego.“
„Pomimo, że usunięto ową kwestję z braku dowodów, skazano niemniej za inne sprawki pannę Solange, na dziesięć lat więzienia.“
Oto co Morlot wyczytał w sprawozdaniu Pressy.
Zerwał się z siedzenia. Twarz mu pałała szkarłatem, a oczy promieniały najżywszą radością. Na ustach igrał uśmiech tryumfu.
Zaczął biegać tam i nazad po pokoju.
Stanął po chwili pod oknem otwartem, wlepiając wzrok zadumany w jakąś dal tajemniczą i nieokreśloną. Naraz zmarszczył groźnie czoło, zaciął gniewnie usta, w oczach zaś ukazała się złowroga błyskawica. Strzeliła mu widocznie do głowy jakaś myśl dręcząca.
Weszła Melanja do pokoju tak cicho, że wcale nie słyszał jej kroków.
— Nad czem tak dumasz, i w co się wpatrujesz? — spytała.
— Oh!.... nic mi nie jest.... radbym tylko.... co jest niemożebnem.... przeniknąć wzrokiem przyszłość....
— Przyszłość? — powtórzyła zdziwiona.
— Przeniosłem się w tej chwili myślą po za Ocean do Ameryki.... szukając w niej Sostena de Perny.
— Ejże!
— I odnalazłem tego samego człowieka. Dobroć i pobłażliwość siostry, nie stłumiły w nim zajadłej nienawiści. Było ich czworo do wykradzenia dziecka — biednej Gabryeli. Przed ośmiu laty umarła pani de Perny. Felicję Trelat skazano na lat dziesięć. Główny wreszcie sprawca tej — zbrodni niejaki Blaireau, wymierzył sobie sam sprawiedliwość. Roztrzaskał sobie czaszkę przed dwoma miesiącami. Jeden tylko Perny, najwinniejszy z nich wszystkich, nie otrzymał dotąd kary zasłużonej.
— Jeżeli nie żałuje dotąd za winy popełnione, Bóg go kiedyś sam ukarze.
— Czasem spóźnia się nadto kara Boska — rzekł Morlot. — Nienawiść żoneczko, bywa hydra potworną o stu głowach. Nigdy wszystkich razem uciąć nie można. Taka hydra wylęgła się i tkwi w sercu Sostena. Biedna pani margrabina nie skończyła jeszcze ze swojem utrapieniem. Cierpiała przez brata męki niewysłowione, i przez niego będzie cierpieć na nowo....
— Sądzisz więc mój drogi?....
— Ze spokój obecny, to tylko chwilowe zawieszenie broni. Patrzę w przyszłość, i wydaje mi się ona nader groźną! Sosten de Perny jest potępieńcem, który dotąd nie dał za wygranę, i układa dalej plan zemsty szatańskiej!
— Nie może przecież dokazać niczego, zdała od Francji.
— Wspomnisz kiedyś na moją dzisiejszą przepowiednię, kochana Meluniu, Sosten de Perny nie znikł na zawsze i jeszcze wypłynie.... prędzej, czy później!....

KONIEC.

(W „Synu“, odszukają Czytelnicy osobistości? „Dwóch Matek“. Dopiero ta powieść dopełnia i kończy pierwszą).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Richebourg i tłumacza: anonimowy.