Dwie matki/Część trzecia/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Richebourg
Tytuł Dwie matki
Wydawca Redakcja "Głosu Narodu"
Data wyd. 1897
Druk W. Kornecki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Deux mères
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Pozbierane wiadomości.

Morlot nie pozostał bezczynnym. Powiedział sobie:
— Zanim przedstawię się margrabinie de Coulange, muszę dowiedzieć się przedtem dokładnie, co porabiają obecnie jej matka i szanowny braciszek. Muszę być powiadomiony o każdym ich kroku.
Rozpoczął natychmiast wyprawę.
Znamy gorliwość agenta policyjnego. Gdy wziął się raz do czego, nie spoczął, nie odetchnął, póki nie dodiął celu zamierzonego.
Odkrył z łatwością, że pani de Perny przeniosła się od roku na małą uliczkę Laugier, mieszkając przedtem w eleganckiej części Paryża w ulicy Moskwy. Dowiedział się i o tem, że Sosten nie zawsze przebywa u matki, tylko trzyma sobie dotąd na ulicy Richepanse mieszkanko kawalerskie. Zrozumiał Morlot odrazu, dlaczego pani de Perny mieszka teraz tak nędznie. Syn tracił dalej, wydzierając matce grosz ostatni. Musiała zatem wziąć mieszkanko za 600 franków, zamiast ładnego apartamentu pierwotnego, za trzy tysiące rocznie.
Tam, trzymała pani de Perny troje sług: lokaja, pokojowę i kucharkę. Tu, na ulicy Laugier, jedną dziewczynę do „wszystkiego“.
— Jeżeli na prawdę margrabia daje matce żony, tak znaczną rentę rocznie, jak słyszałem — pomyślał Morlot — odmawia sobie widocznie pierwszych potrzeb nieledwie, aby łotr synalek miał więcej do puszczania z wiatrem, i mógł dalej hulać.
Był Morlot pewnym swego, wybadawszy zręcznie dostawców pani de Perny. Z początkiem każdego kwartału, płaciła drobne dłużki, pociągane tu i owdzie. Ale zaraz w drugim miesiącu, zaczynała pożyczać na nowo, i musiano użyczać kredytu biedaczce.
Opowiadano mu również, że pani de Perny, prawie nigdzie nie bywa, i nikogo u siebie nie przyjmuje. Czasem nie widzi syna u siebie i po tygodniu, który zresztą obchodzi się z nią brutalnie częstokroć, nie okazując bynajmniej czci, należnej matce.
Zięć odwiedzał regularnie panią de Perny dwa razy na miesiąc. Bawił u niej nieraz całą godzinę. Co do córki, ta nigdy się u matki nie pokazywała. Nikt tego nie pojmował, i nie wiedział, jak sobie tłumaczyć podobną obojętność. Odźwierna, opowiadająca o tem Morlotowi, dodała:
— Pani de Perny, to strasznie dumna kobieta. Nie przemówi nigdy do nikogo z nas; zaledwie głową skinie, gdy jej się kto ukłoni. Czasem ma wzrok taki straszny!... jakby obłąkany.... Zdaje się być dość zdrową, ale wygląda zawsze dziwnie smutno, jakby czemś tajemnie zgnębiona. Można łatwo odgadnąć z wyrazu jej twarzy, że przeszła i przechodzi przez wielkie zgryzoty, że nie miała nigdy z dzieci pociechy.
Bardzo to przecież ciężko żyć na starość, tak samotnej i opuszczonej; szczególniej gdy opływało się niegdyś we wszystko. Poświęciła się dla dzieci, a te płaca jej czarną i niegodziwą niewdzięcznością.... Jej zięć, pan margrabia de Coulange, daje dosyć, może nawet wiele, matce żony; ale ponieważ staruszka strasznie dumna i ambitna, nie przyznaje się z pewnością nawet przed nim, do tego i owego.... Nie wie na pewno pan margrabia, że czy pozastawiała, czy też sprzedała swoje srebra i klejnoty, i że syn czyha na każdą posyłkę pieniężną, zabierając matce wszystko. Dlatego później jest zmuszoną brać na kredyt niezbędne do życia wiktuały.... Oto naga prawda: Jej córka margrabina, ani spyta o matkę, a syn hulający wiecznie, Bóg wie, gdzie i z kim; nie dbał wcale o to przeszłej zimy, że staruszka nie miała nawet czem zapalić, i marzła najokropniej.
— Phi! nie dziwi mnie to zupełnie — pomyślał Morlot.
Wiedział więc więcej, niż się nawet sam spodziewał. Ponieważ był Morlot niesłychanie sprytny i rozważny; postanowił zbadać teren dokładnie, aby módz rozwinąć w razie potrzeby nadzór baczny, tak nad panią de Perny, jak i nad jej synem. Oglądnął więc najprzód jej mieszkanko, ze wszystkich stron. Tu śledzenie było nader łatwe. Mieszkała bowiem wśród ogrodu, w domku niskim, jednopiętrowym; raczej w rodzaju pawilonu. Pawilon ów, stanowił oficynę, dość pokaźnej kamienicy, z szerokim frontem, od ulicy Laugier. Wchodziło się do ogrodu przez drzwiczki, oszklone górą. Szeroka aleja, prowadziła wprost do pawilonu. Ogród był pełen drzew wspaniałych i krzewów. Można było jednak dostać się tak samo z drugiej strony do mieszkania pani de Perny, od uliczki Berge, przez furtkę wybitą w murze, którym ogród był otoczony.
Łatwo więc było śledzić z owej wązkiej uliczki, co się dzieje wewnątrz pawilonu, lub z kawałka gruntu nie zabudowanego, i na sprzedaż, tuż obok ogrodu, a naprzeciw mieszkania pani de Perny. Dzięki pozbieranym wiadomościom i objaśnieniom, Merlot nie chcąc zaniedbać niczego, nakreślił sobie na ćwiartce papieru, plan dokładny całego mieszkania. Na dole dwa pokoje, po każdej stronie dość szerokiego korytarza; na prawo salka jadalna, w głębi kuchnia, z drugiemi drzwiami, wychodzącemi na dziedziniec, po kilku schodkach kamiennych. Na lewo, był obszerny pokój dla służby, a drugi mniejszy, służący jako skład rozmaitych rupieci.... z korytarza szły schody na pierwsze piętro. Tam zaś: salonik i dwa pokoje sypialne, matki i syna, przedzielone małym i wązkim gabinetem toaletowym, przedzielonym ścianką z desek zatapetowanych. Pokój Sostena był z przodu, sypialnia pani de Perny z tyłu, z dwoma oknami, z których jedno wychodziło właśnie w tem miejscu, gdzie były umieszczone na dole drzwi od kuchni i schodki kamienne.
— Teraz — pomyślał Morlot — zajmijmy się czem innem. Muszę dowiedzieć się szczegółowo, czem zajmuje się Perny, tak w dzień, jak i po całych nocach, i na co traci pieniądze, wydarte przemocą matce?
Wkrótce zdał sobie Morlot sprawę dokładną, czem był Sosten obecnie. Łotrem skończonym; szulerem w najgorszem znaczeniu tego słowa; rozpustnikiem bez czci i wiary, człowiekiem brodzącym w kale najbrudniejszych namiętności, gotowym do najpodlejszej zbrodni, byle dopiąć celu zamierzonego. Wspomniał ktoś i o tem Morlotowi, że Sosten uczęszcza do pewnego domu gry, utrzymywanego przez jego kochankę, gdzie kobiety więcej niż podejrzane, zwabiają nierozważnych młokosów i dobrodusznych cudzoziemców, obdzierając ich do żywego, bez skrupułu.
— Trzeba sobie zapisać i ten szczegół w pamięci — pomyślał Morlot.
Umieścił w notesie numer domu przy ulicy Provence, z dodatkiem: — „Zobaczymy.... później“.
Najprostszem byłoby przyłapać Sostena na oszukiwaniu w karty. To by wystarczyło, aby oddać szulera w ręce policji. Morlot nie chciał jednak przedsiębrać niczego stanowczego, zanim nie porozumie się co do jej brata z margrabiną de Coulange.
Agent policyjny, znał prawie wszystkich woźnych sądowych w Paryżu. Pierwszy, do którego się zgłosił, uwolnił go od badania innych. Ten bowiem powiadomił go szczegółowo, że Sosten jest zasypany protestami sądowemi licznych wierzycieli, i siedzi w długach po same uszy.
— Jestem przekonany — kończył woźny — że obecnie Perny żyje z dnia na dzień, bez żadnych stałych dochodów, łatając jednę dziurę, drugą. Trudno by było oznaczyć, bodaj w przybliżeniu, liczbę jego długów. Ma ich z pewnością więcej, niż włosów na głowie. Ja sam zaniosłem mu pięć protestów. Obecnie jest on przyparty do muru, bez ratunku; zamknięty w kole zaklętym, bez wyjścia. Przed dwoma laty, utrzymywał kochankę na ulicy Ponthieu. Ta kokotka kosztowała go krocie. Od tej chwili zaczął robić długi na wszystkie strony. Używa on fatalnej sławy u wszystkich swoich dostawców. Jednemu tylko, memu krewnemu, który handluje winami, był winien sześć tysięcy franków. Prawda i to, że mój krewniak był na tyle lekkomyślnym do pożyczyć mu gotówką trzy tysiące. Prześladowałem Perny’ego o ten dług zajadle, bez wytchnienia. Dzięki mojej energji, sam margrabia de Coulange, przyszedł do winiarni i zapłacił dług, z za strzeżeniem surowem, żeby odtąd nie kredytować Perny’emu ani na jednego franka. Koniec końców, Perny obsaczony, niby jeleń sforą psów. Mam to głębokie przekonanie, że ten człowiek musi źle skończyć.
— Tak i ja sądzę — skinął głową Morlot, wiedząc jeszcze dużo więcej o Sostenie, od woźnego.
— On i jego kochanica, gorszyli nas wszystkich współlokatorów — opowiadała Morlotowi kupcowa towarów korzennych, na ulicy Pouthieu. — Byliśmy też bardzo temu radzi, gdy im nareszcie wymówił dom właściciel kamienicy. Każdy lżej odetchnął, gdy się wyprowadzali zostawiając po sobie najsmutniejsze wspomnienia. I mnie zarwali na przeszło sto tysięcy.
— Dla czegoż nie upominasz się pani, o należne jej pieniądze? — spytał Morlot.
— O owej kobiecie, nie wiem zupełnie, gdzie się podziewa — brzmiała odpowiedź. — Co do pana de Perny, nie ma po co zaczynać. Nikt z próżnego nie naleje. Jestem z góry przekonaną, że z niego nic nie wydobędę. Musiałabym jeszcze ponosić koszta procesu. Zresztą można się dać złapać podobnym ludziom, dopóki ma się ich za co innego. Skoro się jednak przekonamy o ich nikczemności i podłości. lepiej stracić to, co im się pożyczyło, niż powalać się przez same z nimi zetknięcie.
— Może masz pani i słuszność — wtrącił Morlot. — Jak się nazywała owa kochanka Perny’ego?
— Oh! kobiety tego rodzaju, zmieniają nazwisko, jak rękawiczki, a przynajmniej przy każdej nowej przeprowadzce. Tu kazała się nazywać panią de Nève.
— Prawdopodobnie Perny utrzymuje dotąd z nią stosunek?
— Sądzę przeciwnie — rzekła kupcowa. — Zrujnowawszy go do szczętu, musiała zapewne porzucić, i teraz skubie innego. Nawet zanim się wyprowadziła z ulicy Ponthieu, odwiedzał ją po za plecami Perny’ego, tegoż następca, w sercu, i w łaskach damy, mocno niestałej.
— Czy domyślał się tego Perny?
— Ma się rozumieć. Był nawet niesłychanie zazdrosny; a Julka, pokojówka pani de Nève, musiała odraportowywać mu wiernie wszystko, co się działo w domu jej chlebodawczym. I to była nicpotem dziewczyna, ta cała Julka. Wiem na pewno, że była w stanie odmiennym, a później gdzieś się wszystko podziało. Nie mam wyobrażenia, w jaki sposób uporała się z dzieckiem nowonarodzonem?
— Ho! ho! — wykrzyknął Morlot zdumiony. — Opowiadasz mi pani rzeczy nader ważne. Proszę o bliższe szczegóły tej historji.
— I owszem. Otóż raz, gdy weszła po coś do mnie Julka, uderzyła mnie jej kibić, coraz bardziej zaokrąglona. Rzekłam więc do niej pół żartem: — „Ęjże panno Juljo! Czyśmy czego nie zmalowały? Wydajesz mi się panna w stanie.... podejrzanym“. — Na to oburzyła się ogromnie jejmościanka, protestując z całych sił, zaklinając cię, na czem świat stoi, że to jako żywo, nie prawda, żem się omyliła. Zamilkłam. W dwa miesiące później, przysłano ją znowu po coś do mnie. Nie widziałam Julki od tygodnia. Była strasznie blada, wynędzniała, a tak osłabiona, że trzymała się zaledwie na nogach. — „Cóż to panience?“ — spytałam z uśmiechem. — „Czyś chorowała?“ — Zmięszała się zrazu niesłychanie, potem odpowiedziała głosem przytłumionym: — „Tak... rzeczywiście.... chorowałam na zapalenie płuc.... o małom się nie zwinęła.“ — Udałam, że wierzę w ten wykręt. Zaraz jednak spostrzegłam, że kibić jej nagle zeszczuplała. Dowiedziawszy się niedługo potem, że gospodarz wypowiedział pomieszkanie pani de Nève, poszłam do niej pod wieczór, w nadzieji, że zapłaci mi choć jakąś część długu zaciągniętego. Zastałam otwarte drzwi od przedpokoju, a obok w sali jadalnej usłyszałam grzmiący głos Perny’ego. Łajał Julkę na funty, nie przebierając w słowach; mówił zaś tak głośno, że musiałam słyszeć wszystko, pomimowoli. Zrozumiałam od razu, że Julka nie chciała, czy nie mogła wykonać jakiegoś jego rozkazu. Perny uniósł się gniewem, wyrzucając z ust bezładnie groźby i srogie wyrzuty:
— Musisz mi służyć i wykonywać ślepo, co Ci rozkażę! Czyś zapomniała o zbrodni popełnionej! Wiesz dobrze, że skoro usta otworzę, jutro powleką cię do więzienia, dzieciobójczyni! Mam w ręku twoje listy; nie oddam ci ich. Należysz do mnie, jesteś moją niewolnicą!
— Pani słyszałaś te słowa?
— Najdokładniej, zaręczam panu.
— Cóż pomyślałaś?
— Że nieszczęsna dziecko zamordowała; miała zaś już chęć po temu, gdy się tak wypierała przedemną, że nie jest w stanie odmiennym. Perny zaś musiał zapewne wyłapać zbrodniarkę na gorącym uczynku, nadużywając obecnie swojej nad nią przewagi, i dręcząc ją bez litości.
— To nie wątpliwe.... nie wątpliwe — wtrącił Morlot. — Dowiedziawszy się o tem, cóż pani uczyniłaś?
— Nic.... nic zupełnie.
— Jakto? nie uwiadomiłaś pani o wszystkiem komisarza policji, nie wydałaś przed sądem zbrodni popełnionej?
— Myślałam zrazu o tem.... szczerze wyznaję. Później jednak zastanowiwszy się głębiej, osądziłam, że to wcale do mnie nie należy. Bo i rzeczywiście, po co kłaść palce między drzwi, i mięszać się w takie brudy, spokojnej, i jak ja porządnej kobiecie?
— Pojmuję ten wstręt do zbrodni, w każdej uczciwej istocie — rzekł Morlot. — Ale przyznaj pani, że dzięki podobnym trwogom, małoduszności i skrupułom, zupełnie źle umieszczonym, mnóstwo złoczyńców uchodzi przed karą zasłużoną, i mogą popełniać dalej zbrodnie najspokojniej. Wiesz pani, co się stało później z ową Julką?
— Nie słyszałam więcej o niej. Może służy dotąd u pani de Néve?....
Pomimo gorliwych starań i zabiegów, w całej tej części Paryża, Morlot nie odkrył niczego więcej, co się tyczy owej pani de Nève i jej pokojówki. Nikt mu nie umiał powiedzieć, dokąd wyniosły się oboje.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Richebourg i tłumacza: anonimowy.