Dwie matki/Część trzecia/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po owym fatalnym wieczorze, kiedy to „trafił swój na swego....“ a Sosten de Perny, na granda portugalskiego (tylko tyle!) hrabiego Jose de Rogas, i został przez niego pobitym na głowę; puścił on się nazajutrz zrozpaczony, na ulicę Ternes. Zamyślał odwiedzić matkę. Postanowił wymusić na pani de Perny sumę potrzebną mu nieodzownie. Wiedział wprawdzie, że wybrał od niej pieniądze do ostatniego franka. Wszak wydarł matce przemocą przed kilku dniami ostatni banknot stufrankowy, mający zaspokoić jej głód po prostu do końca kwartału. Zażąda od niej stanowczo, aby poprosiła zięcia o tę sumę, do czego on nie czuł dość odwagi.
Stanął jak wryty na trotoarze, zobaczywszy z daleka powóz szwagra, stojący przed bramą domu, w którym mieszkała pani de Perny. Stangret siedział na wysokim koźle, obrócony plecami do Sostena.
Chciał zrazu zawrócić z drogi i przyjść później. Nie radby był spotkać się oko w oko z margrabią. Że zięć odwiedzał teściową, nie zdziwiło wcale Sostena. Wyobraził sobie jednak na chybił trafił.... że rozmawiają o nim niezawodnie; że matka rozwodzi skargi na niego przed zięciem, a margrabia nie waha się prawdopodobnie potępiać bez litości jego niecnego postępowania. Zebrała go chętka podsłuchać rozmowy. Po chwili wahania, obszedł dom od ulicy Laugier, i wszedł z tyłu furtką w parkanie, którą zauważył wpierw agent Morlot. Miał zawsze klucz od furtki w kieszeni. Otworzył ją i wkradł się na palcach, cichuteńko, do swego pokoju, obok matki saloniku. Służąca zajęta w kuchni, nie zobaczyła go, ani nie usłyszała jego kroków, gdy wchodził. Pomiędzy mieszkaniem Sostena, a panią de Perny, była li cienka ściana z desek. Skoro przyłożył do niej ucho, Sosten mógł słyszeć wybornie każde słowo. Margrabia był dotąd u niej, i rzeczywiście rozmawiali o nim.
— Wyznaję, żem ciężko zawiniła — mówiła ze smutkiem pani de Perny, odpowiadając prawdopodobnie zięciowi. — Cóż mam atoli począć z nim obecnie? Mogę jedynie cierpieć i rozpaczać.... nadaremnie. Jeżeli byłam dla syna aż nadto słabą, teraz za to gorzko pokutuję, i zostałam ukaraną srogo, przez niego samego!
— Na nieszczęście — odezwał się z kolei margrabia — nie możemy łudzić się płonną nadzieją co do Sostena, kochana mamo. Czyniłem co mogłem, aby zwrócić go na lepszą drogę i wskazać mu przepaść otwartą pod stopami. Przemawiałem doń jak do brata, jak do przyjaciela. Wszystko napróżno! Wobec Sostena wymagań, które stawały się coraz częstsze i natarczywsze aż do brutalności, musiałem zamknąć przed nim moją kasę, przekonany, że w ten sposób nic nie wskóram.
Pani de Perny westchnęła.
— Jestem wprawdzie bardzo bogaty — dodał margrabia — mając jednak w koło siebie tak wiele sposobności czynienia dobrze ludziom uczciwym, którzy na to zasługują w zupełności, nie chcę, żeby mój majątek służył niegodnym, utwierdzając ich niejako w złem. Nie wiem co czeka w końcu Sostena, ale będzie to li sprawiedliwe wymierzenie kary za jego postępki niegodziwe, choćby go spotkał los i najsmutniejszy. Nie śmiem powtarzać mamie tego wszystkiego, co mi o nim donoszą z różnych stron. Jeżeli to hańbi Sostena, wstyd ten spada poniekąd i na nas, jako jemu najbliższych.
— Czy Matylda wie?....
— Dotąd nie wie o niczem.... Potrafiłem ukryć przed nią smutną prawdę.
— Sosten jest jeszcze dość młodym kochany margrabio, aby poprawić się i wejść na inną drogę. Przejrzy w końcu, a ujrzawszy przepaść, cofnie się z trwogą.
— Ha! nie chcę odbierać mamie tej ułudy, tak ci potrzebnej w twojem ciężkiem utrapieniu.
— Tak.... ta nadzieja koi jedynie mój ból dotkliwy.
— Czy mama sądzi, że moja boleść nie dorównywa jej cierpieniu? Może mi to być obojętnem, gdy dowiaduję się z boku, że Sosten zabiera nie tylko całą twoją gotówkę, ale żeś dla niego wysprzedała, lub pozastawiała, coś tylko posiadała kosztowniejszego? Wszak częstokroć nie staje mamie kilku franków na życie! To dowodzi, co go potępia najzupełniej, że Sosten jest synem wyrodnym bez cienia uczucia dla matki, poświęcającej mu wszystko!
— Oh! nie mów w ten sposób kochany margrabio!....
— Dowodzi tego każdym swoim czynem, wierz mi mamo. A czy wiesz, com odkrył niedawno?
— Cóż takiego?
— Nie tylko Sosten nie kocha swojej siostry, ale pała ku niej srogą nienawiścią.
mogę.
— Oh! tak źle nie sądzę o moim synie!
— Niestety, tak jest! Sam radbym się mylić, a nie mogę.
Pani de Perny spuściła głowę. Była przygnębioną najzupełniej. Margrabia mówił dalej:
— Podzielam co do tego, zdanie ludzi poważnych i zacnych, że w gorszącem i niegodziwem postępowaniu Sostena, jest rodzaj obłędu umysłowego.
— Daj go katu! — pomyślał Sosten, nie tracąc ani jednego słowa z całej rozmowy. — Ładnie się o mnie wyraża kochany szwagierek!
— Zacznijmy atoli mówić o czem innem — wtrącił margrabia. — Ten przedmiot jest równie bolesnym dla mnie, jak i dla drogiej mamy. Napisałaś do mnie i pospieszyłem stawić się na wezwanie, pomyślawszy, że musisz mieć coś pilnego i ważnego, z czem pragniesz zwierzyć się przedemną. Proszę powiedzieć otwarcie, o co idzie?
Pani de Perny spłonęła ze wstydu rumieńcem, mocno pomieszana i wahająca.
— Matka margrabiny de Coulange, nie potrzebuje żenować się, i może wyznać wszystko śmiało mężowi Matyldy de Perny dodał margrabia z łagodnym i pobłażliwym uśmiechem.
— Znam oddawna twoje wielkie serce, i wzniosłe uczucia, kochany margrabio. Umiem cenić twoje przymioty niezrównane, mam pomimo tego pewne skrupuły....
— Powtarzam, mów mama śmiało i otwarcie.
— Dzięki stokrotne, za tak łaskawą zachętę.... Domyśliłeś się kochany margrabio, żem cię wezwała chcąc prosić o coś bardzo ważnego.
— Tylko dalej, proszę bardzo!....
— Radabym, żeby a conto renty, którą raczysz mi wypłacać....
— To nie ja daję mamie ową rentę, to twoja córka Matylda — przerwał jej margrabia.
— Otóż prosiłabym o pewną summę, wypłaconą mi z góry, którą by później odciągano w ratach miesięcznych.
Margrabia zchmurzył czoło. Drgnął nerwowo Sosten, ukryty za ścianą, wytężając słuch ze zdwojoną uwagą.
— Czy to możebne, panie margrabio? — spytała nieśmiało.
— To zależy od okoliczności, mamo kochana. Dzięki niebu! — dodał szybko — jesteśmy dość bogaci, aby nie wdawać się w takie drobne rachunki. Co się tyczy renty, to sprawa Matyldy. O tem więc nie wspominajmy. Pieniądze będą mamie wypłacane regularnie co miesiąc, jak i dawniej.
— Skoro tak, muszę błagać ciebie osobiście kochany margrabio, o łaskawe udzielenie mi pożyczki.
— Nie pożyczam pieniędzy, tylko zdarza mi się.... nawet dość często.... przysłużyć się komuś, większą lub mniejszą sumką, jeżeli uznam to za stosowne, i dobrze umieszczone. Ileż mamie potrzeba?
— Piętnaście tysięcy franków.
Margrabia nie taił swego niezadowolenia:
— Zapewne dla twego syna marnotrawnego? — rzekł surowo.
Z ócz Sostena strzeliły błyskawice.
— Piętnaście tysięcy! — szepnął.
— Nie margrabio — odpowiedziała pani de Perny — Sosten nie wie nawet, że potrzebuję gwałtownie tych pieniędzy.
Rozjaśniła się chmurna twarz Edwarda.
— Dobrze zatem. Czy wolno mi spytać, na co mama chce użyć tej summy? — Znalazłam się przed kilku miesiącami w położeniu nader przykrem....
— Rozumiem.... jakiś dług honorowy pana de Perny, nieprawdaż?
— Tak było rzeczywiście.... Poratowała mnie na razie moja dawna, serdeczna przyjaciółka, w tajemnicy przed mężem. Dziś żąda oddania pieniędzy, aby nie narazić siebie na nieprzyjemne starcie z mężem. Muszę jej zwrócić summę pożyczoną mi li na słowo.
— I to jak najrychlej! Jutro po obiedzie przyniosę lub przyślę mamie pieniądze potrzebne.
— Jutro! — mruknął głucho Sosten.
— Oh! jak jesteś dla mnie niewypowiedzianie dobrym margrabio! Ileż winnam ci wdzięczności.
— Jutro.... po południu.... piętnaście tysięcy! — wzrok Sostena błysnął znowu złowrogo.
— Czy zostało mamie cokolwiek z renty kwartalnej? — spytał serdecznie margrabia.
Nie odpowiedziała, czerwieniąc się tylko aż po czoło.
— Nic już nie masz mama, co?
— Ani jednego franka! — ciężko westchnęła, kryjąc twarz w dłonie.
Rzucił się gniewnie margrabia. Dodał jednak z swoim dobrodusznym uśmiechem na ustach.
— Nie chcę zostawić mamy, bez centima w kieszeni. Dodam więc pięć tysięcy po nad jej roczną pensję, na nieprzewidziane wydatki. Tylko błagam na wszystko, niech się o tem nie dowie Sosten, i niech to będzie li dla mamy!
Pani de Perny otarła z łez oczy, których nie była w stanie zatrzymać! Wstał i zięć, podając jej dłoń na pożegnanie. Zanim mógł temu przeszkodzić, pochyliła się szybko, dotykając ustami jego ręki szlachetnej i dobroczynnej. Jęknęła następnie, wzruszona do głębi.
— Dzięki! oh! dzięki, za tyle dobroci! — szepnęła.
Wstała, aby go odprowadzić!
— Niech się mama nie trudzi — rzekł na odchodnem. — A więc do jutra!
— Do jutra! — powtórzył Sosten za ścianą, mrukiem ponurym.
Gdy opuścił ją zięć, upadła pani de Perny na fotel, a ścisnąwszy głowę oburącz, rozpłakała się rzewnie.
Po chwili wysunął się i Sosten na palcach, tak samo jak wszedł. Zatrzymał się na korytarzu podsłuchując. W kuchni służąca szurowała podłogę. Schodził więc ze schodów wolno, ostrożnie, aby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Dostał się niedostrzeżony na dół, i wyszedł furtką od ogrodu na ulicę boczną, zamykając ją za sobą.
Nie był u matki od tygodnia. Nie powinna go była widzieć i dzisiaj.
Nazajutrz rano, odebrała list od syna pani de Perny. Wymawiał się, że nie był u niej od tylu dni, ale miał dużo kłopotów na głowie! Uprzedzał, że odwiedzi matkę na pewno po południu; prosi więc, żeby na niego w domu czekała. O drugiej po południu, służący margrabiego, przyniósł pani de Perny dużą kopertę, starannie opieczętowaną.
— Czy pan margrabia kazał ci czekać na odpowiedź spytała.
— Nie, proszę jaśnie pani.
I odszedł natychmiast.
Rozpieczętowała kopertę. Znalazła w niej obiecaną summę, z kilkoma serdecznemi słówkami od zięcia.
— Gdyby nie był mi się zapowiedział Sosten na dziś — pomyślała — odniosłabym natychmiast dług mojej przyjaciółce.... Mogłabym się z nim rozminąć.... Wolę pójść jutro rano z temi pieniądzmi.
Włożyła nazad banknoty w kopertę, i schowała na półkę pod bieliznę. Zamknęła następnie szafę i klucz wsunęła do kieszeni.
Ponieważ liczyła na syna odwiedziny, oznajmiła o tem służącej, aby przygotowała lepszy objad. O siódmej nie było i jeszcze Sostena. Matka czekała nań z objadem do ósmej.
— Znowu nie przyjdzie! — pomyślała z bólem biedna kobieta. — Gdzieś go zawlekli niezawodnie, a przy wesołej hulance, zapomniał o uczynionej matce obietnicy.
Kazała wreszcie podać objad. Kucharka, której kurcze wysuszyło się na rożnie całkowicie, nie ukrywała się zupełnie z najgorszym humorem. Zaledwie pokosztowała tego i owego biedna matka, zawiedziona srodze w nadziei zobaczenia syna. Boleść odjęła jej cały apetyt. Wstała od stołu i udała się natychmiast do swego pokoju.
Służąca posprzątała od stołu, pomyła naczynie i zeszła na dół, aby pogawędzić trochę z odźwierną, jej córkami i kilkoma najbliższemi sąsiadkami.
Wieczór był cichy i ciepły. Niebo lśniło gwiazdami; powietrze przesiąkło wonią balsamiczną, a w kląbie bzu kwitnącego, wywodził słowik swoją pieśń miłosną.
O wpół do dziesiątej wśliznął się Sostan do pawilonu, furtką ogrodową; pewny, że o tej porze zastanie matkę samą jedną w pomieszkaniu.
Pani de Perny ocierała znowu z łez oczy, gdy nagle otworzono drzwi od jej sypialni, a na progu ukazał się syn.