Jak wianuszek srebrnych puchów,
Co na ziemi spada skroń,
Tłum leciuchnych, białych duchów
Przez błękitną leci toń... Dobrą wieść Śpieszy nieść
Tym, co we łzach — tym, co w trudzie
Nocą ciemną śnią o cudzie...
Ach! zbudźcie się, smutni ludzie! A ty dzwoń, Wietrze cichy: Niech mgła blada Z gwiazd opada,
Niech rozbłysną światów roje,
Jako pełne słońc kielichy,
Co nam ogniem poją duchy!
Niechaj ziemia pchnie swe ruchy
Na gwiaździstych szlaki dróg... A ty dzwoń, Serc tęsknoto! Strzałą złotą Leć w niebiosy, Na błękitny próg!... Niechaj dłoń
Wzniesie w górę
Starzec drżący, siwowłosy;
Niech zaklina dżdżową chmurę,
By wydała w perłach rosy
Smutnej ziemi odkupienie...
Niechaj pierś potężna młodzi
Żarem swoim przetli cienie,
W hymn zamieni jęk i zgrzyt,
Więźniów nocy wyswobodzi,
W czyn skrysztali dusz pragnienie, Niech przyśpieszy świt! ................
Ach! już idzie — ach! już wschodzi!
Ach! już błyska jutrznia boża!
Już się płoni wschód od morza,
Łuną jasną, wielką, białą,
Drżącą w błyski różowawe...
Ziemio! ziemio! wstań: już dnieje!
O, ty będziesz wysłuchana!
Na kolana... na kolana...
Grom... zaćmienie... ave! ave!
A słowo się ciałem stało.
Chór w powietrzu:
Bóg się rodzi — moc truchleje,
Pan niebiosów obnażony... ................
II.
Jakże dziś ciemno! Czyż gwiazdy niebieskie
Już się wytliły i zgasły w błękicie?
Czy noc zwinęła zasłony królewskie, By ludzie spali o świcie?
Jakże dziś ciemno! I ziemia tu marzy
O słońcu — wielkiem, djamentowem słońcu,
Co chodzi w blasków żywiących koronie...
Kiedyż to będzie?... Ha! po lat tysiącu,
A może — po lat miljonie —
A może nigdy... Może, gdy wygasną
Ostatnie, skąpe błyski ideału,
U białych kolumn ludzkości ołtarzy
Ludzie chodzący ostrożnie, pomału,
W ciemnej, okropnej, bezgwiazdnej ciemnicy,
Przy łunie jakiejś krwawej błyskawicy Będą mówić: »Jak nam jasno!«
I tak przywykną już duchem do mroków,
Że na wschód zorzy wołać będą: »Gore!«
I będą chronić oczy swoje chore
Od tych promieni, co biją z źrenicy Ostatnich światła proroków.
Zapomną, że im Bóg obiecał z nieba
Dać dzień wieczysty — jeśli świt zdobędą
I staną, jako zgaszone pochodnie,
I w cieniach nocy dobijać się będą
Przez dziwne, słońcu nieznajome zbrodnie O nędzny kawałek chleba!
Ziemia zastyga... jej wieniec z promieni
W pokład się żużli i popiołów mieni.
Ja sam — ileżto blasków na mej drodze
Zgubiłem! — W zamian cóż takiego wziąłem?
Kilka pchnięć w serce... i dziś — z chmurnem czołem,
Jak król, co stracił swą koronę, chodzę
Po tej zaćmionej ziemi... Boże!... Boże!...
Kogo ja wołam? Jaka to noc ciemna!
Choćby w tej chwili przez krater buchnęła
Syczących żarów kolumna podziemna
I rozpaliła wielkie lawy morze
I oceany płomieniem zajęła
I w skrach cisnęła w pobladłe niebiosy
Łunę straszliwą, krwawą, jako włosy
Ogniste — w wielkim tym, czarnym przestworze
Jeszcze byłoby ciemno... Boże!... Boże!... ................
Wieczorna gwiazda wschodzi... jaka drżąca!
Tuli się w rąbki ciemnego błękitu...
Ach! gwiazda tylko — gdy nam trzeba świtu! Gwiazda — gdy nam trzeba słońca!
Niegdyś promyczek ten był srebrnem hasłem
Pomiędzy Bogiem — a młodzieńczym duchem...
Lecz dzisiaj — patrzę nań z sercem wygasłem, Okiem zmąconem i suchem...
Dziw: blada gwiazdka rośnie, potężnieje,
Pękiem promieni od wschodu wybiega
I gorejącym blaskiem swym zażega Gasnące ducha nadzieje...
I staję przed nią niemy — i wzruszony...
Chór w powietrzu:
Bóg się rodzi — moc truchleje, Pan niebiosów obnażony!... ................
Co za głos!... Jakież wywołałem mary?
Cicho!... To ojciec modli się z czeladką...
Ach! widzę wioskę — i dworek nasz stary,
Wielkie ognisko, co świeci i grzeje,
Jarzącą, strojną choinkę dla dzieci...
Dziada siwego, jak biały opłatek...
I dym błękitny, co wije się z chatek...
I gwiazdkę, która im świeci...
...Miałżeby jeszcze łzy — wydziedziczony?...
Chór w powietrzu:
Ogień krzepnie — blask ciemnieje, Ma granice Nieskończony... ................
Dość!... dość, na Boga!... Matko! moja matko!