Dwie wigilie/II
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Dwie wigilie |
Podtytuł | Urywki z pamiętników dziadka i wnuka |
Pochodzenie | „Nowiny. Gazeta świąteczna“, 1877, nr 67 |
Redaktor | Erazm Piltz |
Wydawca | Erazm Piltz |
Data wyd. | 1877 |
Druk | J. Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
„Jest to rzecz arcy zabawna.
Właśnie w dobry czas się wybrali. 1-o nie przysłali ani trzech groszy na podróż, 2-o mróz aż trzeszczy, 3-o futro w zachwyceniu, 4-o obawa świętych nudów.
Dość jest tych czterech przyczyn by zostać w Warszawie.
Wprawdzie papa wystylizował mocno czuły i kaligraficzny list, a mama dodała do tego nader sielankowy przypisek, ale ostatecznie cóż ja tam będę robił. Jeżeli mam jechać po to abym zobaczył ojca który mantyczy i matkę która by mnie od rana do wieczora częstowała, żebym miał nasłuchać się jakichś kolend i pieśni organisty z przedpotopowych kantyczek, to co prawda gra nie warta świecy.
Z dwojga złego wolę już nasze przetelefonowane miasteczko, gdzie mogę sobie wejść do pierwszego lepszego handlu i zjeść kawałek dobrego mięsa, nie narażając się na spotkanie z rybami, grzybami i barbarzyńską kapustą.
Piszą moi staruszkowie że im tęskno do mnie, że mnie owa lata nie widzieli, nie wiem ile w tem jest prawdy, zdaje mi się jednak że gdybym miał syna, to mógłbym go i dziesięć lat nie widzieć. Sądzę że nie uczyniłoby mi to wielkiej różnicy. Zresztą cóż są te święta. Pustota bezmyślna, krętanina do niczego nie prowadząca, zdawałoby się że to wynalazek kupców i kramarzy, chcących mieć sposobność łatwego pozbycia się zleżałych towarów...
Otrzymałem już dwie depesze.
Podobno ojciec chory, mocno mnie to martwi wprawdzie, ale nie jestem doktorem medycyny i obecność moja nic a nic nie pomoże. Zresztą prawa natury są nieubłagane. Choroba jest konsekwencyą życia, tak jak urodzenie pośrednią przyczyną śmierci.
Po cóż więc pojadę? Patrzeć na łzy nie lubię, życie zaś nie jest znów tak słodkie, żeby aż umyślnie gorzkich przypraw do niego szukać należało.
Odpowiadam że nie mam czasu, że jestem mocno zajęty, nieco słaby, tysiączne interesa....
Straciłbym kolacyę u pani Zofii, czarującej separatki, która usilnie pragnie aby ją kto rozwiódł...
Udając zakochanego troszeczkę, staram się tej pani okazywać pierwsze symptomata paroksyzmu zwanego uczuciem.
Czy mam na seryo poddać się temu uczuciu? obecnie jeszcze nie wiem, wszakże zasięgnę rady mego adwokata, który się rozpatrzy bliżej we wdziękach księgi hypotecznej.
W każdym razie nic nie ryzykuję.
Nie zapłacę ani trzech groszy za przewracanie oczów i udawanie westchnień, spędzę wieczór w towarzystwie kobiety miłej, światowej, śmiałej, posłucham pięknego śpiewu, zjem dobrą kolacyę, nie wynudzę się, a przytem położę fundament pod gmach, który jak katedra wieżą, może być uwieńczony małżeństwem.
W gruncie rzeczy nie zależy mi na tem wiele, czy się ożenię lub nie, ale interesa finansowe mojej separatki przy moich grałyby rolę posiłków.
Jeszcze się kto postara
Złączyć te majątki dwa...
Głupia na pozór piosnka, lecz pełna praktycznego uroku, a ze wszystkich wniosków bodaj czy ten nie najbardziej uroczy...
Idźmy tedy, pójdź o mój fraku, świadku salonowych i niesalonowych tryumfów, krawacie biały, coś zwiedził półtora świata, tak półtora, bo cały i pół... pójdź o mój klaku, dumo mej czaszki, kapeluszu wieku, z jedwabiu i stali zrobiony....
Wielka wyprawa wchodzi w pierwszą fazę powodzeń i tryumfów.
Ktoś dzwoni...
Znowuż depesza!
Ojciec umarł...
Wiedziałem że tak będzie, teraz muszę już jechać... choćby dla wyregulowania interesów...
Boć czas mój jest przedewszystkiem czasem interesu...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |