>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Dwie zemsty
Podtytuł Humoreska
Pochodzenie „Iskra“, 1887, nr 4
Redaktor Franciszek Kowaliszyn
Wydawca Franciszek Kowaliszyn
Data wyd. 1887
Druk Drukarnia „Dziennika Polskiego“
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Dwie zemsty.
HUMORESKA.





Po sześciu miesiącach burzliwego pożycia, Henryk miał po wyżej głowy, ubóstwianą tak niedawno jeszcze Natalję. Jej straszna zazdrość, charakter gwałtowny, doprowadzały do rozpaczy biednego chłopca. Słusznie, czy niesłusznie, — najmniejsza rzecz wywoływała okropne sceny.
W teatrze, nie wolno mu było nikogo lornetować — jeśli się odważył podziwiać piękne, rozwinięte kształty jakiej artystki, lornetka została mu natychmiast skonfiskowaną, pomimo protestacji z jego strony.
— Moja Nataljo, bądźże rozsądną, przecież wiesz, że mam wzrok krótki.
— Jednakże masz dosyć dobre oczy, aby pożerać niemi wygorsowane wdzięki.
— Daję ci słowo, że nic nie widzę.
— Widzisz jeszcze za wiele.
— Oddasz mi lornetkę?
— Nie!
— Pytam ci się jeszcze raz?
— Możesz się pytać sto razy, a będziesz miał zawsze tę samą odpowiedź.
— A więc dobrze! Ja odchodzę, a ty zostań sama.
— Dobrze, idź sobie. Wolę to, aniżeli ciągłe udręczenia, jakie mi sprawiasz, lornetując te panny i panie. Chcesz mi dać poznać, żem ci się już sprzykrzyła, że jestem za chuda dla ciebie.
W powozie, w mieszkaniu, następował dalszy ciąg kłótni.
— Mam cię już dosyć, mam cię zanadto, wołał zrospaczony Henryk. Jutro możesz sobie zabrać rzeczy i w własnem mieszkaniu odgrywać swobodnie rolę Otella w spodnicy.
— Tak, zapewne, byłoby ci to bardzo wygodnie — ale mylisz się, jeśli myślisz, że pozwolę ci tak obojętnie rzucić się w objęcia innej?... Nie popychaj mnie do ostateczności, bo zobaczysz, że z tej twojej pięknej buzi, z której taki jesteś dumny, mogę zrobić coś strasznego. Żadna kobieta nie spojrzy na ciebie bez wstrętu. Idź, idź, ale ja wiem, jak się używa witryoleju!
— Mój Boże, mój Boże, jakże jestem nieszczęśliwa!... Ah!... Ah!...
Potem następowały spazmy i inne tego rodzaju dolegliwości.
Pogróżka Natalji uczyniła pewne wrażenie na Henryku.
— Gotowa to zrobić, — myślał sobie. — Naczytała się tyle romansów francuskich, że może naśladować przykład jakiej paryżanki. Aż drżę na samą myśl tego nieszczęścia. Co tu zrobić, jak sobie radzić?
W kilka dni, po nowej scenie, Natalja wyleciała jak furja. Powróciwszy, po chwili, poszła do szafy, otworzyła ją i zdawało się, że ukrywa coś starannie. Potem zamknęła szafę i schowała klucz do kieszeni z miną tryumfującą.
To wszystko dało Henrykowi do myślenia, zaczął robić poszukiwania za kluczem, ale nie było go nigdzie.
— Niech dzieje się co chce, powiedziała do siebie przyszła ofiara, muszę znaleść tę ambrozję.
Rzeczywiście, będąc pewnego poobiedzia sam w domu, próbował tyle kluczy, że nareszcie jednym otworzył szafę. Wyjął z niej ciemną butelkę, zawierającą płyn żółtawy. Po ostrym zapachu poznał, że to witryolej. A więc ta straszna kobieta miała zamiar wykonać pogróżkę. Natychmiast wylał płyn, nalał butelkę wodą, postawił na tem samem miejscu i zamknął szafę na dwa spusty.
Wieczorem, Henryk rozpoczął rozmowę o sąsiadce z przeciwka, kobiecie pięknej, o formach klasycznych.
Natalja była, jak na rozpalonych węglach, a gdy Henryk oświadczył że musi się z nią poznać, nie posiadała się ze złości.
— A więc byłbyś tak śmiałym, że poszedłbyś do niej, zawołała chuda kobieta?
— Dlaczegoby nie? Mieszkamy w sąsiedztwie, a spędzamy tak nudno wieczory.
— Śmiałbyś więc mnie zaprowadzić do tej poczwary?
— Jak ci się podoba, możesz sama zostać w domu, ale ja pod jakimkolwiek pozorem, od jutra będę się starał, aby się do niej zbliżyć.
— Henryku, strzeż się!
— Czego?
— Mojej zemsty!
— Nudzisz mnie z twoją zemstą. Wiesz co, jeszcze nie jest późno, idę do sąsiadki.
— Jeśli się ruszysz, nieszczęście cię spotka.
— Moja Nataljo, odpowiedział Henryk, jeśli ci się moje postępowanie nie podoba, możesz iść do swego pokoju. Będziesz tam zupełnie swobodna, bo ja, do djabła, mam ochotę się bawić!
— Jeszcze raz ci mówię, strzeż się! — zawołała Natalja z furją! Jeden krok dalej, a nie odpowiadam za nic.
— Powiem tej pani, że masz atak nerwowy i poproszę, żeby mi dała kilka kropel kwiatu pomarańczowego. Otóż, znalazłem pretekst.
— Ah! niegodziwy!...
Jednym skokiem znalazła się przy szafie, otworzyła ją, pochwyciła butelkę i rzuciła ją w twarz młodzieńcowi.
Henryk wydał krzyk straszny, upadł na podłogę, po chwili jęcząc wstał, powlókł się do swego pokoju, gdzie się zamknął na klucz.
Natalja, zostawszy sama, przestraszona tem, co zrobiła, przemieniła się w posąg przerażenia. Nie śmiała zrobić kroku, z obawy, aby nie upaść, tak nogi drżały pod nią.
W końcu, przejęta wyrzutami, postąpiła do drzwi pokoju i głosem błagalnym zaczęła prosić Henryka, aby jej otworzył. Jęki i krzyki bolesne były z początku jedyną odpowiedzią — potem nastąpiły przekleństwa.
— Meduzo! Trucicielko!
— Pozwól mi wejść, błagam cię... Opatrzę twoje rany.
— Może chcesz przyjść z jakim kwasem, aby dokończyć swego dzieła, nieprawdaż?
— Może to tylko małe skaleczenie?
— Jeszcze sobie szydzi, zbrodniarka? Poślij po policję, to się rozmówimy!
Natalja nie miała zamiaru spełnić tego ostatniego rozkazu. Wolała okrążyć mieszkanie i wejść do pokoju od strony sypialni.
Henryk z głową ukrytą w dłoniach, wydawał ciężkie westchnienia, wywoływane bólem.
— Ah! straszna istoto, jakże ja cierpię! Oh! Oh!
— Możeby położyć oliwy na ranę!
— Nędznico, czy nie dosyć jeszcze cierpię! Chcesz dolać oliwy do ognia.
— O! mój ukochany, co za myśl... Pozwól, niech zobaczę zbliska to złe, które popełniłam.
Nieszczęśliwy podniósł się ze swojego siedzenia, i zbliżył się do winowajczyni.
O zgrozo! Jedno oko zupełnie stracone, okryte było bandażem, bruzdy czerwone, zielone i czarne oszpeciły policzki. Na ten straszny widok, Natalja zachwiała się z przerażenia.
— Zbrodniarko, podziwiaj swoje dzieło.
— Mój Boże, mój Boże, gdybym wiedziała, szepnęła zazdrośnica, nie zrobiłabym tego. Jakże żałuję...
— Trochę za późno.
— Proszę cię, pozwól mi iść poszukać jakiej pomocy.
— Dobrze! Idź sobie! Ale nie wracaj, nie wracaj więcej, bo inaczej zawołam policję. — Albo nie, zostawię cię w spokoju! Ale idź ztąd, niech moje uszy nie słyszą o tobie.
— A więc wypędzasz mnie?
— Czyś nie słyszała? Jeśli zostaniesz jeszcze minutę, otworzę okno i będę wołał, że mnie mordujesz!
— Błagam cię!
— Idź precz!... albo nie będę się wstrzymywał dłużej.
— A więc odchodzę... Ale czy mi przebaczysz kiedyś?...
— Nie przebaczę ci nawet w godzinę śmierci, zbrodniarko! Czy wyjdziesz nareszcie?
Natalja zrozpaczona, zmieniona, postanowiła nareszcie odejść, przeklinając swój straszny postępek.
Jeszcze nie była na schodach, kiedy Henryk zrzuciwszy bandaż z oka, począł zmywać straszne bruzdy, porobione farbą...
W kilka dni potem, Natalja spotkała go wesołego i uśmiechniętego, z piękną sąsiadką pod rękę.

Ypsylon.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.