Dziecię Symchy (1905)/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziecię Symchy |
Pochodzenie | Liote (nowele) |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1905 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Całe opowiadanie Cały tekst |
Indeks stron |
Była to Żydówka lat szesnastu, lub siedemnastu.
Razem z swoją matką, leciwą kobietą, trudniła się ona roznoszeniem pieczywa po samym N. i paru okolicznych wioskach, w których prócz miejscowych włościan przemieszkiwali robotnicy z sąsiedniej cegielni i jakiejś fabryki podmiejskiej.
Jedno z tych stworzeń Boskich, które można widzieć codzień — a nigdy nie zauważyć.
Przekonany jestem, że mnóstwo ludzi, codzień bułki z jej koszyka wybierających, nie znało dobrze ani brzmienia jej głosu, ani rysów twarzy. Spotkawszy ją bez koszyka, inaczej ubraną, nie w codziennej, wyblakłej, zbrudzonej i obszarpanej u dołu spódnicy, a zwłaszcza bez tej czarnej, włóczkowej chustki, którą obwiązywała sobie głowę, wielu niewiedziałoby, iż mija swoją roznosicielkę chleba.
Znano ją, jak się zna rzecz jaką. Każdy rozumie, iż koszyk z bułkami sam nie będzie latał od domu do domu. Trzeba się z tem zgodzić, iż ktoś musi go nieść. Szczerze mówiąc jednak, zajmowała ludzi tylko zawartość koszyka.
Byli stali odbiorcy pieczywa, którzy nie wiedzieli nawet, jak zowią się matka i córka. Żydówki. Żydówka stara, Żydówka młoda. «Nie piekłam wczoraj chleba, muszę go wziąć od Żydówki» — mówiono; albo: «Nie widzieliście tam gdzie Żydówek z chlebem?»
Gdy którego dnia nie chodziły razem po wsi, lecz zosobna, zadawano sobie potem pytania:
— Od której żydówki braliście dziś chleb?
— Od młodej — nie, od starej. Ale nie, napewno od młodej. Zresztą, to już dobrze nie wiem.
Wprawdzie nosiły się zupełnie jednakowo ubrane, ale, oczywiście, przy drobnym napięciu uwagi wątpliwość taka byłaby niemożliwą; jeśli więc zdarzała się, dowodzi to, jak dalece osoby roznosicielek były ludziom obojętne.
A jednak uwaga ludzka pochwytywać może bardzo drobne rzeczy. Mieszkając w owej chałupie, nauczyłem się rozpoznawać z pośród kilkunastu uwijających się dokoła niej jaskółek dwie mieszkanki gniazdka, w którym było sześcioro małych. Z mnóstwa napływających przez okno głosów, nauczyłem się rozróżniać zgodne dzwonienie słabiutkich głosików — jakby kto potrząsał szklannymi paciorkami — ilekroć jedna z tych jaskółek zajrzała do gniazdka. Przekonałem się również, że leżąc na ziemi, zainteresować się można bytem kilku ździebeł trawy i uwijających się śród nich owadów. Nie mogę więc przypisywać sobie nadzwyczajnej jakiejś bystrości uwagi z racyi tej, że zauważyłem dwie istoty ludzkie, codziennie napotykane.
Ponieważ nie obchodzi mnie wiele kształt bochenka, ani jego waga, ani to czy skórka na chlebie przyrumieniona jest, czy blada, z większą zatem bacznością mogłem przyjrzeć się chleba tego roznosicielkom.