Dzieci wideo. O pokoleniu i jego otoczeniu medialnym
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dzieci wideo. O pokoleniu i jego otoczeniu medialnym |
Pochodzenie | My, dzieci sieci: wokół manifestu |
Wydawca | Fundacja Nowoczesna Polska |
Data wyd. | 2012 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | E-book na Commons |
Inne | Cała część III Cały zbiór |
Indeks stron |
Chciałbym skomentować niektóre ze sformułowań, które znalazłem w tekście Piotra Czerskiego. Na początek chciałem zwrócić uwagę na nieco inne korzenie medialne, jeśli mówimy o pewnym tle, które towarzyszy naszemu dorastaniu.
Urodziłem się w 1976 roku. W 1983 roku w programie „Sonda” przedstawiony został magnetowid i kamera wideo. W szkole podstawowej miałem paru kolegów i koleżanki, którzy mieli magnetowidy. Pierwsza znana mi emisja wideo wydarzyła się w szkole podstawowej, ale były na nią zaproszone tylko osoby najlepsze, z dobrymi i bardzo dobrymi ocenami. Gdy kończyłem szkołę, mieliśmy już wideo i gdy wynieśliśmy się z matką na przedmieścia, poznawałem się z wieloma osobami w celu wymiany kaset.
Komputer pojawił się na pierwszym roku studiów, w 1996 roku. Wtedy nie było sieci w powietrzu, chociaż telefonia komórkowa rodzi się równolegle, i już w 2003 zaczynam interesować się siecią jako medium. Okres 1987-1996 to czas fascynacji muzyką metalową i grind core oraz filmami w dystrybucji wideo. Później pojawia się zainteresowanie muzyką kraut rock, electronica, muzyka poważna oraz tworzenie projektu Bromboxy.
Sieć postrzegam jako potencjał, ale nie uważam, by była ona matką, ani docelowym medium. W swoich działaniach artystycznych przyglądam się, jak łączy się świat wirtualny z rzeczą, materialnym, jednostkowym przedmiotem.
Czerski stwierdza, że dorastał z siecią i że w trakcie tego dorastania przerzucił część swojej pamięci do niej. Poza tym, pamięć ta jest wspólna, ogólnie dostępna. Mam do tych stwierdzeń taki stosunek, że postrzegam przerzucanie zdjęć i tekstów oraz wideo do sieci jako element autopromocyjny. Uważam, że jest to reklama. Niemniej, oponenci bycia-w-sieci z takim określeniem nie będą chcieli się zgodzić.
Wprowadzę tutaj cztery aspekty wartości i pokażę, że zwolennicy sieci, w tym dzieci sieci, są ślepi na jedną z tych części, a inną uznają za wrogą ich ideologii, ich obrazowi świata. Istnieje wartość użyteczna i wartość wymienna. Pierwsza z wartości dotyczy tego, jak możemy coś wykorzystać i zużyć. Powiedzmy, że jest to jakiś czas, mierzalny interwał czasowy. Dla systemów operacyjnych jest to parę lat, powiedzmy maksymalnie 10. Dla drewnianego stołu paręset lat. Dla foliówki z marketu trzy dni.
Wartość wymienna zależy od tego, jak dany przedmiot wymieniany jest na inne na rynku. Gdybyśmy prześledzili operacje barterowe oraz wymianę bezpośrednią, bez gotówki, wtedy widać było by czyste wartości wymienne tych przedmiotów, które znalazły się na rynku. Taka idealizacja przestała być możliwa, choć o taką w gruncie rzeczy zabiegał Karol Marks, a dziś zabiegają o nią zwolennicy sieci. Jest po temu powód, ponieważ w sieci, do pewnego stopnia, wartość wymienna jest na celowniku.
Wartość wymienną odnajdujemy poprzez pieniądze, cenę. To zapośredniczenie jest potrzebne, by można było kapitalizować zysk, chociaż zysk nie powstałby bez wartości wymiennej. Wartość wymienna i zysk, jako wartość dodatkowa, są tym, co wytwarza rynek jako efekt pracy wymiany. Wartość użyteczna jest umowna, można ją określić w czasie, ale w przypadku systemów komputerowych odległość od ich zastępowania na wyższe modele zmienia się na żądanie korporacji. Korporacje wprowadzają nowe systemy, tak jak tworzą serię następujących po sobie systemów Windows 95, Windows 98, Windows 2000, Windows XP, Windows Vista i w końcu, nieco się odsłaniając, Windows 7; liczba siedem wprost mówi o wprowadzanej zmianie, która następuje w interwale paroletnim.
Od 1983 roku obserwujemy serię sztucznych zmian środowiska elektronicznego, dokonywanych w celu ożywiania rynku. W latach osiemdziesiątych dominowały komputery Amiga i Commodore. Istniała scena demo i środowisko graczy. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych nie było po tych zjawiskach ani śladu. Pozostała resztka, która nie zmieściła się w sieci, tak jak nie ma w niej środowiska wideo, ani art zine'owego, czyli prasy niszowej z anty-przekazem.
Sieć wytrzebiła środowisko w tym sensie, że muzyka na kasecie przestała mieć sens. Istnienie kasety, a później CD, wpływało na dystrybucję w alternatywnym obiegu dóbr poprzez pocztę, na koncertach itp. Niedługo po nadejściu sieci, w drugim dziesięcioleciu XXI wieku, pojawiają się korporacje informatyczne, które przyciągają do siebie muzyków, grafików, poetów. Mówię o Blogspocie, MySpace, Archive i innych, którzy wytworzyli oprogramowanie umożliwiające zarządzanie treścią bez znajomości HTML, Java Script, Java, PHP.
Jakość, o której mówię, to pewna „podręczność” sieci, jej elastyczność. W tekście Czerskiego znajdziemy pytanie: „dlaczego mielibyśmy płacić za informację?” Rozumiem to tak, że cena jako obraz wartości, jaką jest zysk, nie jest tu brana pod uwagę. Czerski jest zdziwiony, że miałby płacić za coś, co posiada. Myślę, że można powiedzieć, że Czerski uważa, że ma coś, co dostał jako dar, okazję, traf, nagrodę lub coś bezcennego.
Jestem przekonany, że Czerski nie dostał poprzez sieć niczego bezcennego, ale dostał coś, co traktuje jako dar, okazję, traf i nagrodę. Jest to dar dlatego, że Czerski uznaje siebie za zaproszonego do konsumpcji, je, syci się, ale nie rozumie rachunku, czyta go jako wiersz. Jest to okazja, bo udało mu się zbiec przed rachunkiem i goni go list gończy. Jest to traf, bo udało się odpalić system i sieć. Jest to nagroda, która nie przychodzi.
Dzieci sieci nie uznają zysku z wymiany informacji. Poza tym aspektem pozostają opłaty abonamentowe. Zysk nie jest brany pod uwagę dlatego, że u korzeni sieci od 1968, od uruchomienia paru węzłów między wybrzeżami USA, sieć jest postrzegana jako wolna od opłat za wymianę. W sercu tej wymiany leży wymiana P2P, czyli programy do ściągania filmów i muzyki. Zgodnie ze sformułowaniem Marshalla McLuhana „nowe środowisko rujnuje stare”, sieć rujnuje wcześniejszą dystrybucję, wideo i audio, w tym taśmy wideo i kasety oraz płyty gramofonowe.
W teorii wartości, którą proponuję, zysk stanowi kolejny, trzeci aspekt wartości, poza wymianą i użytecznością. Dla zysku budowało się fabryki i pałace. Zysk należy pojmować jako siłę napędową nowoczesności. Poza tymi trzema aspektami wartości istnieje reklama, którą można określić jako promieniowanie, lansowanie się, autokreację. W tej składowej mieści się pewna część zysku w tym sensie, że reklama prowadzi do podwyższenia ceny i tym samym zwiększa zysk. Istnieją reklamy firm, które bardzo mocno wykorzystują zysk, umniejszając wartość pracy. Poprzez inwestowanie w reklamę, lokowanie w nią, widzę dzieci sieci, które postrzegają siebie jako anty-zyskownych.
Lokowanie, czyli inwestowanie. Możemy uwypuklać składową, czyli inwestować w jedną z części wartości.
Anty-zyskowność, czyli występowanie przeciwko zyskowi. Marnotrawienie, reklama, która nie służy zyskowi, w końcu, postawa wymiany, która ośmiesza zysk. W taki sposób Napster wyśmiał koncerny fonograficzne. Dał takie pole do wymiany, że ochłodził zysk. Nie chciałbym powiedzieć, że zniszczył czyjś przychód, raczej, że powstały nowe kanały łączności. Niemniej użyteczność realnego jest czymś twardym i określonym. Natomiast użyteczność wirtualności, fantomu, który jest w sieci lub jest siecią — jest widmowa. Oznacza to, że opakowanie CD i muzyka na nim są przedmiotami, które zniszczyć może ogień, ale codzienność niczego w nich nie zmieni, aż do śmierci, a sieć wprowadza zmianę, w kolejnej generacji, po 16 latach od powstania w 1989, czyli około 2005, gdy powstaje YouTube.
Myślę, że określenie „dzieci sieci” nie jest sztywne. Tak zwane dzieci sieci nie są nimi natywnie. Określając się tak, widzą siebie, gdy dorastali i pojawiła się sieć. Ale nie są z siecią od urodzenia, czy powiedzmy od 5 roku życia. Sieć pojawia się w Polsce w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, czyli wtedy, gdy drugi raz wybrani zostają post-komuniści. Myślę, że część z osób, które poparły marsze, w tym także autor tego tekstu, to osoby, które nie miały sieci jako swojego natywnego korzenia, czegoś, co poprzedzałoby genetycznie ich narodziny.
W terminie „dzieci sieci” jest pęknięcie, które polega na tym, że poprzez ten termin widzimy odniesienie przedmiotowe, które nie potrafi się połączyć z nazwą. Są to: odniesienie do trzydziestolatków, odniesienie do dwudziestolatków. Dopiero odniesienie do nastolatków pasuje do tego terminu. Czy można ufać tej sile, która jawi się jako wynik połączenia terminu „dzieci sieci” z jego właściwym zbiorem referencji, czyli z nastolatkami?
Widzę ich jako bezdomnych i sieroty, które oddaliły się od domu, ale nie na tyle daleko, by nie móc jeszcze wrócić. Myślę tu o domu jako przebywaniu u siebie, w świecie wewnętrznym, pod powiekami, w wyobraźni, w myślach, tam, gdzie środek nie jest potrzebny, by do siebie dotrzeć. Odkładanie bycia w sieć i zupełne się w niej zatracenie możliwe jest tylko u dzieci sieci. Bycie odłożonym w sieć jest tutaj zatracaniem siebie, a nawet rzuceniem w fantom, tak, by stracić oparcie w fizykalnym i rozpłynąć się jak Slothrop w Tęczy grawitacji Thomasa Pynchona.
Sieć wytwarza taką logikę, w której wszystko może się łączyć ze wszystkim. Jest to coś w rodzaju równania z węzłami, gdzie każdy węzeł prowadzi do każdego innego. Tak w zasadzie działa przeglądarka internetowa. Jaka logika kieruje wyborem wyrażenia do wpisania? Gdy już znajdujemy wyniki, to skąd bierzemy nowe słowo? Czy jest tutaj następstwo przyczynowe?
Syntagmatyczne połączenia są asocjacyjne tak jak reklama Apple II z 1976 roku. Jeśli myślimy asocjacyjnie, to czemu nie komputer? Dlaczego dzieci sieci uznają aspekt sieciowości, ale nie widzą w nim głębszego porządku, komputerowego? Dzieci sieci mają mózgi wyprane na sieć, to znaczy, że są tak przeciwko innym środkom, takim jak telewizja, że mają sieć, jako wynik swojego deprogramowania. W ten sposób rodzi się pokolenie nerwowe, ale zarazem podatne na wstrząsy, które tworzą się w sieci. Wstrząsy te wywołuje „real”, który jest niezwykle nieobliczalny w wyniku podłączenia do sieci.
Myślę, że dzieci sieci są podatne na mem śmierci. Chodzi mi tutaj o groźbę zlikwidowania pewnego aspektu sieci. To w gruncie rzeczy postulat wolności w zakresie rozpowszechniania poglądów, dzielenia się wiedzą, stoi u podłoża powstania, o którym mówimy. Dzieci sieci stanęły w obronie praw obywatelskich, domagając się odstąpienia od pewnych roszczeń prawnych. Wystąpiły przeciwko korporacjom. „Dzieci sieci” wyszły na ulice i broniły anihilacji zysku i sublimacji wymiany. Byli to ludzie dorośli, a także nastolatkowie.
„Dzieci sieci” są paradygmatycznym przypadkiem osób żądających retrybalizacji. Sieć umożliwia natychmiastowe kontakty na odległość, empatię, współtworzenie wydarzeń, ich ocenę, na bieżąco, w fantomie. Odkładanie się w fantomie, pod postacią informacji o sobie, reprezentacji dźwiękowej, wizualnej itp. uznaję za reklamę, która uprawiana jest w celach zysku poza siecią. Dzieci sieci mówią o wymianie w taki sposób, jakby to była wymiana archaiczna.
Mówię o archaiczności jako o takiej formie życia, gdzie pojawia się plemię, wioska, klany; otoczenie znane i uwiązane wymianą towar-towar, bez pieniędzy. W znanej analizie Bronisława Malinowskiego Argonauci Zachodniego Pacyfiku mamy wymianę muszli zdobiących nadgarstki, ramiona i szyje. Są tu pokłony, miny (chodzi o rytualne wyrażanie zadowolenia i niezadowolenia u Trobriandczyków z jednej strony, a emotikony z drugiej). Bardzo ważna w tych ekspresjach jest ocena. Przewożony łodziami ładunek służy podtrzymaniu wymiany, a nie generowaniu zysku, bardzo wyraźnie też nie ma charakteru utylitarnego.
W swoich rozważaniach widzę sens poszukiwania równowagi między elementami wartości, czyli prostszymi jej wersjami. Uznaję sens czterowartości i nie widzę poza nią swojej działalności artystycznej i naukowej. Niemniej pozostaję pełen szacunku dla burzliwej obrony sieci jako czegoś wyraźnie pozbawionego zyskowności, ale bardzo treściwego, odkrywczego i zdolnego łączyć się ze sobą. Widzę komputerowy rdzeń, nieusuwalny zupełnie w sieci, jaką znamy, pod postacią modularności programów komputerowych, którymi posługujemy się w wymianie poprzez sieć i w miejscach poza nią.
Uznaję za nadrzędny cel egzystencji wędrówkę w głąb siebie, po to, by poznać labirynt, który niepostrzeżenie wychodzi na zewnątrz i wraz z siecią tworzy jakiś ur-labirynt. W tym labiryncie jest mój umysł, a także miasto, gdzie przebywam, i w końcu — łącze internetowe. Ta całość jest elektroniczną siecią, którą można nazwać Brahman, wszechbytem sieci. W nim rozpływa się Atman, jednostkowa jaźń, monada elektroniczna. Wszystko to łączy się ze sobą, ale nie wyklucza zysku, który widzę w rozpowszechnianiu dobrej jakości informacji po sensownych cenach.
Rozwój smartfonów, telefonii nowej generacji, rywalizującej z Apple i Microsoft, opiera się na sprzedaży tanich programów. Dzieci sieci widzą tych dwóch gigantów, a pomiędzy nimi dystrybucje Linuksa. Nie widzą natomiast salonów gier i konsol komputerowych. Jeśli widzą demokrację, to nie widzą jej bez globalizacji i międzynarodowych trendów.