Dziedzictwo (Mniszkówna, 1930)/24. sierpnia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziedzictwo |
Wydawca | Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Rob. Chrześc. S.A. |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przeżywam epopeję mego życia. Terenia jest jej bohaterką. Coraz silniej ją kocham i codzień czynię w niej nowe dodatnie odkrycia. Oto prócz uroku niewyczerpanego, jak słusznie mówiła pani Hańska, są w Tereni zasoby walorów duchowych i moc porywów polotnych. Imperatywy jej moralnych zasad nie stają w poprzek jej żywotności i fantazji bujnej; okrasza nią wszystkie swoje czyny, zamiary, pragnienia. Jest praktyczna, ale naturę ma szeroką i czasem wydaje się rozrzutną. Zaczęła uczęszczać teraz na jakieś sześciotygodniowe kursy kuchenne. Gdy jej tego broniłem, odrzekła mi kategorycznie, że za mało umie w tej dziedzinie, której dobra znajomość jest dla gospodyni domu niezbędną. Oprócz tych kursów studjuje tam jeszcze coś z zakresu ogrodnictwa praktycznego, uczy się przetworów owocowych i pakowania owoców i kwiatów na eksport, ponieważ ojciec mój nagadał jej o intensywnie prowadzonych ogrodach w Uchaniach. Ale nie dość tego, doucza się muzyki na fortepianie pomimo, iż gra bardzo ładnie, bo dowiedziała się, że jestem znawcą i miłośnikiem tej gry. Zabawny dzieciak!! Ponadto kupiła sobie, ku rozpaczy matki, przybory malarskie, jako to farby olejne, pastele, blejtramy, atłasy... jakieś jedwabie i wzory do haftów, bo dowodzi, że musi przystroić dom Uchański swojemi robotami.
Książek nakupiła mnóstwo w dobrym doborze, a gdy jej mówiłem, że posiadamy dosyć sporą i obfitą w dzieła bibljotekę — odrzekła mi kapryśnie, że i ona chce coś wnieść do naszego dorobku w tym zakresie. Matka narzeka, że za te sprawunki byłoby więcej rzeczy domowych i strojów potrzebnych dla mężatki, więc Terenia dowiodła jej bardzo wdzięcznie, że bielizny ma multum, a to najważniejsze, że zaś będzie mniej sukienek, to głupstwo. W ferworze swego dowodzenia zwróciła się do mnie z ożywieniem:
— Czy to mało pięć tuzinów koszul i...
Umilkła i stanęła cała w ponsach. Pani Orliczowa zasłoniła rękoma uszy.
— Tereniu! bój się Boga!...
Chwyciłem rączki mojej dziewczyny, spłonionej jak róża i szepnąłem z szelmowskim zapewne uśmiechem:
— Najciekawsze bywa niekiedy to krótkie... i...
— Daj spokój Rom... cóż jestem winna, że pana uważam już za... naszego...
— I ja ciebie za swoją, ukochana... przeto ten „pan“ zaczyna mnie już drażnić.
Terenia podniosła się na palcach i szepnęła mi z porozumiewawczym słodkim uśmiechem:
— Mama nie lubi inaczej, trzeba się do tego stosować.
Gdy któregoś dnia pani Orliczowa zasłabła na atak sercowy, Terenia cały dzień przesiedziała przy niej, nie ruszając się krokiem od jej łóżka. Nie mogliśmy jej nawet z ojcem namówić, by zjadła z nami obiad w drugim pokoju.
Jest bardzo uczuciowa i entuzjastka, nie reklamuje swego serca, lecz rządzi się niem istotnie. Dlatego też w żadnym wypadku nie jest egoistką. Z ofiarowywanych jej kwiatów część natychmiast oddaje jakiejś skromnej przyjaciółce i koleżance z klasztoru, gdzie się wychowywała, która lubi kwiaty, a nie może pozwolić sobie na ich częste kupowanie. Myśli ciągłe o wszystkich, najmniej o sobie. Niepokoi ją Krąż ze względu na mnie, gdyż się obawia, czy tam nie doznam jakich przykrości. Do babki Kunegundy jest usposobiona serdecznie. Zapowiedziała mi, że musimy kiedy z Porzecza odwiedzić przedewszystkiem groby pradziada Hieronima i jej dziada, Hradec-Hradeckiego, by te opuszczone mogiły ozdobić kwiatami. Pani Orliczowa słysząc to, smutnie zwiesiła głowę.
— Kilka lat mieszkałyśmy tak blizko, nie wiedząc, że tam w tym Krążu, żył i działał mój ojciec i że jest tam pochowany. Dziwne, dziwne zrządzenie losu.
Pani Orliczowa postanowiła postawić pomnik na mogile ojca.