Dziennik Serafiny/Dnia 12. Kwietnia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 12. Kwietnia
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 12. Kwietnia.

Niepotrzebniem się tak przestraszyła tą Angielką, zyskuje na bliższem poznaniu. Zdaje się, że w pierwszych chwilach próbowała nas tylko i taką się gorliwą okazać chciała, a przekonawszy się, iż to do niczego nie prowadzi — przyjęła taki stan rzeczy jaki jest... i zawarła traktat ze mną.
Znam jej słabość... lubi jeść... Zdaje mi się nawet, że kieliszek porto nie jest jej obojętnym... Powiedziałam o tem Pilskiej i dogodzimy jej gustom. Teraz już większą część dnia siedzi sobie spokojnie, nie bardzo się do mnie wdaje... Pisze coś? — Co mi tam do tego..
Stara, brzydka, cóż ma robić!
Parę godzin na dzień czytamy Wikarego Wakefildzkiego, Nocy Younga, kawałki Walter Skotta. — Schodzimy się na śniadania, obiady i czasem przechadzki... Zresztą nie przeszkadza mi... Mamie się nie podoba, ale ją szanujemy dla tego języka i żeby się chwalić, że ją mamy w domu! Baron nastaje na to, że rozgłos o wychowaniu starannem, dla mnie potrzebny...
Powoli z Pilskiej wydobywam coraz coś nowego i ciekawego. Wczoraj Angielka, która musi codzień chodzić na przechadzkę, choćby pod parasolem, poszła sobie sama... mnie trochę zęby bolały... Poszłam do mojej Pilsi... rozgadałyśmy się szeroko. Wydała Mamę i Barona z sekretu, że na mnie mają już pewne plany... że jest mowa o jakimś, wprawdzie dalekim jeszcze, projekcie małżeństwa...
Skoczyłam jej na szyję, modląc, żeby mi coś więcej powiedziała o tem — ale się zaklęła, iż nie wie dokładnie, że coś tylko Mama jej przebąknęła... O! jeżeli wie więcej, to z niej powoli dobędę... Póki się nie rozgada i nie rozpali własną wymową, umie trzymać tajemnicę, ale gdy raz język puści... już go nie zahamuje żadna ludzka siła... Podowiadywałam się od niej tyle... dowiem się i tego...
Głowa mnie się pali co to może być... Kto?! Pilska mówi że w każdym razie parę lat upłynie pewnie nim do tego przyjdzie.
Zastanawiałam się i myślałam długo o ostatniej rozmowie z Pilską... Rzucała na mnie oczyma, jak gdyby mnie badać chciała? Któż to wie! może Mama poleciła jej mnie sondować... Zagadnęła co ja myślę o małżeństwie i jakiebym dla siebie wybrała... Odpowiedziałam szczerze — że chcę wyjść bogato, abym ciągle jak Mama nie miała z interesami kłopotów... że to dla mnie pierwszy warunek i że muszę być panią w domu, że mąż powinien się szalenie kochać we mnie...
— A panienka? zapytała śmiejąc się.
— Moja Pilsiu — rzekłam... ja się wcale kochać nie myślę... Ze wszystkiego co o różnych miłościach czytałam, tyle tylko rozumiem, iż to są rzeczy tragiczne, a ja wszelkich tragedji nie cierpię... Lubię zbytek, strój, zabawy, z tem się nie taję... może mnie to rozrywać, gdy kogo zbałamucę, ale żebym miała zakuć się dobrowolnie w kajdany... o! co nie, to nie!
Uściskała mnie nie mogąc się wstrzymać od śmiechu...
— A jak się panience kto bardzo, bardzo podoba... jak się serduszko obudzi...
— To nie może być! nigdy w świecie... wszystkie miłości są nieszczęśliwe — bardzo dziękuję.
Zagadałyśmy się do późna, bo mnie zarzucała różnemi pytaniami: a gdyby to, gdyby tamto, gdyby stary, gdyby brzydki... Co mi tam!...
Ta moja Bomburry ze swoim Kantem angielskim, doskonała! Nie daje mi nic czytać ani tłumaczyć, gdziekolwiek miłość wchodzi, zdaje się że nawet mężczyzn by chciała z książek powyskrobywać! Naiwna, przedziwna... a u mnie mamine romanse francuzkie stosami leżą....
Ale bo to nawet sensu nie ma.
Tają tak, tają przed nami wszystko, kryją pokusy i niebezpieczeństwa, — a potem gdy się której w świecie noga pośliźnie, krzyczą na nią... Cóż winna, gdy oczy miała zawiązane umyślnie. Ja wiem, że z najgorszych książek najwięcej się nauczyłam...
Mama, jak mówiła, wybiera się i tego roku do Karlsbadu, bo tego zdrowie jej wymaga... Mnie samą, z tą Bomburry zostawić nie chce... Zdaje mi się i Baron nam towarzyszyć będzie... Pieniędzy tego roku ani Mama ani on podobno niema wiele... Po naradzie napisano do Wujcia, ale na nim mała nadzieja. Opiekun powiada, że jeśli ta zawiedzie, on gotów jest pożyczkę zaciągnąć, bo Mamy zdrowie droższe nad wszystko...
Wysłano umyślnego do Wujcia, byleby go w domu znalazł. Baron powiada, że musi być, bo same zasiewy wiosenne, a on ich zwykł pilnować...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.