[71]DZIWNA PRZYGODA
RODZINY POŁANIECKICH
[73]
Noc karnawałowa w zacnym polskim domu. Z przyległego salonu dochodzą dźwięki walca, głos wodzireja ryczący egzotyczne nazwy figur kotylionowych, szelest sukien falujących w tańcu i t. d. Siedziałem, wpół drzemiąc, w wygodnym fotelu; w tem coś mignęło, zaszumiało tuż koło mnie i jakaś zapóźniona para przemknęła jak wicher, wywracając w pędzie, o zgrozo, butelkę doskonałego starego koniaku, którą zarezerwowałem do prywatnego użytku. Szacowny napój począł spływać powoli, oblewając strumieniem wspaniałą Prachtausgabe, leżącą jak przystało majestatycznie na stole polskiego domu. Spojrzałem: była to
»Rodzina Połanieckich«. Patrzałem z melancholią na grube welinowe karty, ociekające złotawym płynem, gdy nagle zdawało mi się, iż słyszę najwyraźniej jakieś szmery, jakgdyby głosów wychodzących z kartek książki:
[74]
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
— Panie Stachu!
— Co, panno Maryniu?
— Coś panu chciałam powiedzieć... W jednej chwili tak mi się strasznie w głowie zakręciło...
— Dziwna rzecz, bo mnie także... To pewno z tańca.
— Panie Stachu...
— Co panno Maryniu...
— Kiedy się wstydzę...
— Nie wierzę, żeby panna Marynia mogła coś takiego pomyśleć, czegoby się musiała wstydzić...
— Pan Stach taki dobry, że tak o mnie myśli... ale ja nie jestem taka... tak gdzieś głęboko, głęboko to ja jestem bardzo zepsuta...
— Moja dziecino droga...
— Panie Stachu... ja chciałabym za mąż iść...
— Pójdzie pani, panno Maryniu...
— Ale ja chcę zaraz...
— Moja złota panno Maryniu i ja także chciałbym, tak chciałbym, żeby pani znów wróciła ze mną do swego ukochanego Krzemienia.
— E, głupstwo Krzemień... nudna dziura... to nie dla tego... Aj, strach jak mi się w głowie kręci... Panie Stachu —
— Co, panno Maryniu?
[75] — .........
— .......?
— A bo czemu mnie pan Stach nigdy nie przytuli, nie popieści...
— Moja droga panno Maryniu... moja, bardzo moja... moja głowa najdroższa...
— Ale nie tak, panie Stachu, tak mocno, mocno, nie tak jak porządną kobietę, tak inaczej jakoś... ja sama nie wiem jak...
— Nie można, panno Maryniu... Służba Boża...
— A, prawda... służba boża...
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
— Oh, oh, oh, oh, (szlochanie).
— Maryniu, dziecko, co ci jest dzie-dziecinko mo-moja (Jakoś mi staremu język się plącze. I w głowie mi się czegoś nagle kręci. Pewnie będzie burza).
— Oh, oh, oh, panie profesorze, panie Waskowski, ja jestem taka nieszczęśliwa (szlochanie).
— Cóż to pannie Maryni jest? Niechże się przytuli do swojego starego profesora. O tak, jeszcze bliżej...
— Oh, oh, oh, panie profesorze, Stach mnie nie kocha...
— Co też Marynia za głupstwa plecie? Stach Maryni nie kocha? On, najmłodszy z Aryów?!
— A nie kocha...
— Co w tej głowie dzisiaj... Ktoby nie kochał mojej dzieciny złotej?
— A Stach nie kocha (oh, oh, oh). Zresztą za co by mnie kochał...
— Iii! grzech takie rzeczy mówić! Za co? Oj ty, ty, ty. Za co? A za te oczka śliczne, a za to pysio różowe, a za ten karczek... a za te piersiątka... za te bioderka... za te nóżki małe... a za te łydeczki.. [76]ty, ty, ty... ty Aryjko mała, ty szelmutko jedna... a jak się to stroi, jakie to koronki, jakie hafciki... jakie majteczki... Ty, ty, ty kokotko mała...
— Panie Profesorze, co pan robi... zobaczy kto... tak mi się strasznie w głowie kręci...
— Będzie burza...
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
— Panie Stachu!
— Co, Lituś?
— Tak mi jakoś dziwnie w główce...
— Chodź kociaku na kolana...
— A będzie pan Stach pieścił kociaka...
— Będę, Lituś.
— Tak dobrze u pana Stacha! Tak przyjemnie! To podwiązka. Panie Stachu, co pan robi... Nie można... nie można.... panie Stachu... Panie Stachu! a jak ja powiem cioci Maryni, to co będzie? ...Ha, ha, ha!... jaką pan Stach ma teraz niemądrą minę! A nieprawda, bo nic nie powiem, bo pana Stacha kocham i panu Stachowi wszystko wolno... I mnie tyż wszystko wolno, bo ja młodo umrę. Tak mi się w głowie kręci jak wtedy na imieninach, jak piłam szampan... Panie Stachu, tak dziwnie.... tak przyjemnie... pan taki strasznie kochany... co pan robi... Panie Stachuuuu...
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
— Bukacki! słuchajno, co to jest?... co tu się dzieje? czy mnie się kręci w głowie czy co, ale tu tak jakoś dziwnie...
— Nie przeszkadzaj im Pławisiu, chodź na miasto.... Pojedziemy.... wiesz staruszku.
— Nie, nogi mi się czegoś plączą...
— No to zagrajmy w pikietę.
[77] — Ale z Rubikonem.
— Z Rubikonem, staruszku, z Rubikonem.
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
Szepty i szmery ucichły. Widocznie rodzina Połanieckich podeschnąwszy trochę odzyskała równowagę duchową zachwianą na chwilę zetknięciem się z kilkoma kroplami starego koniaku. Podniosłem się z fotela i uczułem, że mnie samemu nogi się cokolwiek plączą...