[361]ELEGIA.
Z uwiędłym wieńcem iść do stóp anioła,
O! jak to gorzko — jak sercu boleśnie —
A w wieńcu w pośród wonnych kwiatów koła
Najpierwszy fijołek uwiądł — tak przedwczeście!
Gdy wieniec rzucę pod jej śnieżne stopy,
By po nim przeszła jak po mojem życiu,
Ona ukaże mi gwiazd wieczne stropy
I twarz jak księżyc skryje w chmur spowiciu...
I spyta: w wieńcu twej niemej młodości,
Wśród kwiatów walk co jak żelazo płynne
W posągi stygną... gdzie fiołki niewinne?...
Gdzie fiołek?... skonał — w nieznanej cichości?...
I twarz otuli w swe skrzydła tęczowe
Uderzy niemi po chmurach zachodu
A piór tych oddźwięk — jękiem korowodu
Zapłacze we łzy jutrzenki majowe...
I wzięci jasna, słoneczna popłynie
W przestworza światów jak ona tajemnych,
A na kąwalii łza jej rosą zginie,
Nim ją ustami schwycę... w chwilach ciemnych!...
A wieniec ten mój — cisnę w rwiące fale,
W grzmot pian ze stromej skały Kościeliska —
Z nim wy popłyńcie... sny, walki i żale —
I łzy!... bo wiecznie — daleka choć blizka!...
1854