Emigracja — Rok 1863/Przedświt, 1860
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Emigracja — Rok 1863 |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1920 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przedświt, r. 1860.
Czy to znowu Warszawa? ta sama Warszawa, w której grasują zbiry Paskiewicza? Co za zmiana!
Na ulicy tłum ludzi, tysiące. Ze skromnego mieszkania młodzież akademicka wynosi na barkach trumnę, spływa z niej suknia kobieca. Poważnie rusza kondukt pogrzebowy, za nim młodzież i starcy, ludzie prości, inteligencja, mężczyźni i kobiety; przez ulice Warszawy posuwa się ten liczny orszak, około dwudziestu tysięcy, a policja milczy i nie napastuje, ruch dorożek wstrzymany.
To pogrzeb wdowy po Sowińskim, bohaterskim obrońcy Woli. Mieszkańcy Warszawy cześć oddają jego pamięci.
Na cmentarzu ewangelickim pastor w mowie pogrzebowej głosi jego zasługi, mówi o męstwie, miłości ojczyzny, a lud słucha wzruszony, pełen wspomnień. Jest to rok 1860, więc blisko trzydzieści lat temu...
Zanim spuszczą trumnę do grobu, publiczność na pamiątkę zrywa z niej ozdoby, dzielą się suknią zmarłej.
Mogiłę wieńce zielone pokryły, posypały się świeże kwiaty, a tłum cały dąży na Wolę. Tam przed zagrabionym przez wroga kościołkiem uczci jeszcze pamięć niezłomnego męstwa.
Wiele, bardzo wiele zmienić się musiało, jeśli Warszawa cicho i poważnie, lecz tak tłumnie i śmiało wyraża swe uczucia. Nie można wątpić, że zmieniło się niejedno.
Zmieniło się od śmierci cara Mikołaja i sługi jego Paskiewicza.
Umarli prawie jednocześnie. Car kazał się otruć, bo przegrał wojnę z Turcją i wolał nie żyć, niż prosić o pokój. Paskiewicz skonać nie mógł.
W strasznej chorobie leży już całe tygodnie, ciało na nim gnije, wszyscy go odstąpili, bo nikt się już nie boi i nikt znieść nie może okropnego widoku i powietrza. Lecz okrutnik skonać nie może.
Szepczą dokoła niego, że to przekleństwa matek, którym pomordował synów. Nieszczęśliwy męczy się strasznie.
„Aż zaszepcze schrypłym głosem: — Szukać, gdzie jest Zawiszyna, gdzie ta matka, com jej stracił jedynaka — stracił — syna.
Weszła. Anioł tak zstępuje do piekielnych mąk otchłani... Zrywa się Paskiewicz z jękiem: — Przebacz, matko! Przebacz, pani!
A ta Polka, chrześcijanka, rzekła: — Niech ci Bóg przebaczy! — A Paskiewicz skonał wtedy — skonał krwawy herszt siepaczy“.
Do Warszawy łaskawie przybywa nowy cesarz, Aleksander II. Miasto gotuje się na powitanie: zawsze to nie Mikołaj, nie był zdetronizowany przez Polaków, mówią o nim, że łagodniejszy, że chce zacząć nową epokę w stosunku dwóch narodów, może... może...
Z bijącem sercem witają go obywatele. Przyjmuje przedstawicieli narodu, lecz słowa jego jak grad zimny, ostry, padają na ich głowy:
— Precz z marzeniami! Wszystko, co ojciec zrobił, zrobił dobrze; moje panowanie będzie dalszym ciągiem jego rządów. Dla własnego szczęścia wyrzeczcie się myśli o niepodległości. Przyszłość Polski tylko w zjednoczeniu z Rosją.
„Precz z marzeniami!“ — powtórzyło echo, powtórzyła Warszawa i kraj cały. „Precz z marzeniami!“
Poza tem lżej, spokojniej. Na miejsce Paskiewicza mianował cesarz namiestnikiem staruszka generała, księcia Gorczakowa, który pragnął spokoju, odpoczynku. Powróciła garstka zesłańców z Syberji. Otwarto w Warszawie Akademję medyczną zamiast dawnego uniwersytetu, co skupiło trochę młodzieży w stolicy. Hrabia Andrzej Zamoyski uzyskał pozwolenie na zawiązanie Towarzystwa Rolniczego.
Towarzystwo Rolnicze, pierwsze dozwolone stowarzyszenie w Polsce po roku 1830, gorliwie zajęło się pracą dla kraju. Zakładano szkoły i szkółki, wydawano książki i pisma, dążono do oświaty i bogactwa kraju, a najwięcej radzono nad najważniejszą rzeczą: jaką drogą uczynić chłopa właścicielem ziemi, obywatelem kraju.
Większość już rozumiała, że od tego przyszłość zależy: że chłop-obywatel bronić będzie swego zagona przed wrogiem; że naród zjednoczony stanie się silniejszym, i przyjdzie chwila, kiedy nikt go nie pokona.
Więc o to chodzi wszystkim, ale — trzeba obmyślić sposób uwłaszczenia ludu i uzyskać na to pozwolenie rządu.
A rząd wcale nie pragnie uwłaszczenia. Pozwala o niem mówić, ale woli przecież sam nadać chłopom ziemię, bo wtedy będzie dla nich dobrodziejem.
Niechże sobie gadają, na tem koniec. Pozwolenie? Ha, można na nie czekać długo.
Zdawałoby się, że każdy właściciel mógł przecież swoim chłopom nadać ziemię i umówić się z nimi o warunki. Niechby wtedy rząd się sprzeciwił!
I wielu tak zrobiło, lecz mogli postąpić w ten sposób tylko bardzo bogaci ludzie, których dobra nie były odłużone. Jeżeli na majątku były długi, to właściciel nie może rozporządzać ziemią, nie ma prawa.
Majątków bez długów było bardzo mało, po większej części uwłaszczone. Reszta obywateli — z nielicznemi bardzo wyjątkami — szczerze pragnęła załatwić tę sprawę, lecz nie śmiała i nie mogła jej rozstrzygnąć bez pozwolenia władzy.
A pozwolenia niema, i czas płynie, aż nadejdzie godzina, kiedy to stanowić będzie może o losach narodu.
Czas płynie.
W październiku 1860 roku przybywa do Warszawy trzech monarchów trzech państw zaborczych. Chcą się zjechać i porozumieć, bo coś psuje się w Europie: podbite narody żądają wolności. Włosi wypędzili z ziemi swojej Austrjaków, pomógł im cesarz francuski, Napoleon III. Trzeba było zaraz zrobić ustępstwa Węgrom, żeby uniknąć wojny. I Polacy napewno myślą też o sobie: pogrzeb Sowińskiej świadczy, że nie wyrzekli się marzeń. Trzeba nad tem się zastanowić we wspólnym interesie.
Wie Warszawa dobrze o tych odwiedzinach i jakoś się nie lęka. Jest w figlarnem usposobieniu: odważy się z tyranów zażartować.
Choć nadrabiają miną, oni się teraz boją. Aleksander już w Wilnie zauważył wielką różnicę: witały go milczące i ponure tłumy. Nic dziwnego: niedawno odrzucił zuchwałą prośbę ziemian o pozwolenie uwłaszczenia chłopów, nie chciał przywrócić unji.
Co też zastanie w Warszawie?
Pierwsze widowisko: spalenie bramy tryumfalnej, przez którą miał wjechać do miasta. Ulice puste, cisza. Piękna iluminacja wieczorem, lecz nikt jej nie podziwia; ciekawym oblewają suknie kwasem siarczanym. To samo na dworskiem przyjęciu. W karetach potłuczono szyby kamieniami. Loża cesarska w teatrze poplamiona błotem, i taki straszny zapach, że trzeba uciekać. Na afiszach nawet ktoś ponapisywał „trzech złodziei“ zamiast „dwóch“ w sztuce „Robert i Bertrand“.
Żartuje z cesarza Warszawa, figle mu płata.
Austrjaka na dworcu witają okrzyki: — Wiwat Magenta i Solferino! — To jego klęski we Włoszech.