Emilka ze Srebrnego Nowiu/23
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Emilka ze Srebrnego Nowiu |
Wydawca | Księgarnia Popularna |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia B-ci Wójcikiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Rafałowicz-Radwanowa |
Tytuł orygin. | Emily of New Moon |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Twoja ciotka jest w saloniku — rzekła Karolina Priest. — Chodź ze mną. Czy jesteś zmęczona?
— Nie — rzekła Emilka, idąc za Karoliną i przyglądając jej się. Jeżeli to była czarownica, to w każdym razie bardzo drobna i niepozorna. Była wzrostu Emilki. Miała na sobie jedwabną suknię i pelerynkę, wszystko czarne, skromne. Włosy były żółtawe, a twarz pomarszczona bardziej, niżby się wydawało możliwe. Miała zielone oczy, które, jak to ustali Emilka w przyszłości, były cechą charakterystyczną rodziny Priestów.
— Może jesteś czarownicą — myślała Emilka. — Lecz mnie się zdaje, że ja potrafię dać ci radę.
Przeszły przez obszerny hall i szły przez szereg wielkich pokojów o gotyckich oknach. Emilka czuła się jak bohaterka starych romansów poetyckich, wędrująca o północy w ślad za jakimś złowieszczym, a tajemniczym przewodnikiem. Zdążyła przeczytać kilka takich opowieści, zanim padło „tabu” na bibljotekę dra Burnleya. Drżała. Było to okropne, lecz zajmujące.
Wreszcie dotarły do wielkiej jadalni, gdzie stół był nakryty do kolacji. Karolina przeprowadziła Emilkę przez ten pokój do przeciwległych drzwi, krzywiąc się tak okropnie, że mimowoli wykrzywiała się twarz każdemu, kto w takiej chwili patrzył na nią. Zapukała do owych drzwi. Usłyszały odpowiedź: „proszę!”. Zeszły z czterech stopni (zabawny dom!) i znalazły się w wielkim pokoju, gdzie pod ścianą stało ogromne łoże. Ciotka Nancy siedziała na fotelu z czarną laską, opartą o kolana. Jej długie białe ręce, wciąż jeszcze piękne, leżały, złożone, na jedwabnym fartuchu.
Emilka była rozczarowana. Przeczytano jej przed paru miesiącami ów poemat, w którym nieznany poeta sławił piękność Nancy Murrayówny, jej cerę różaną, jej oczy o blasku djamentów, tak że spodziewała się widoku kobiety niemłodej, ale ładnej. Tymczasem 90 letnia ciotka Nancy miała siwe włosy, żółte, pomarszczone policzki, a tylko oczy jej były jeszcze błyszczące i żywe. Wyglądała, jak sędziwa dobra wróżka, któraby była zdolna rozgniewać się srodze, gdyby jej ktoś dokuczył. Prawda, że dobre wróżki nie noszą nigdy długich, złotych kolczyków w uszach, kolczyków, które nieomal sięgały do linji ramion.
— A więc to jest córeczka Julki! — rzekła, podając Emilce pomarszczoną dłoń. — Nie patrz na mnie z takiem zdumieniem, dziecko. Nie bój się. Nie pocałuję cię. Nigdy nie narzucam pocałunków bezbronnym istotom, dlatego tylko że mają one nieszczęście być mojemi krewnemi. No, do kogo ona jest podobna, Karolino?
Emilka w duchu zrobiła grymas. Analizowano teraz jej rysy poszczególne w jej obecności tak, jakby jej nie było.
— Niebardzo podobna do Murrayów — rzekła Karolina, pochylając się tak blisko nad twarzą Emilki, że dziewczynka mimowoli cofnęła się o krok. — Nie taka ładna jak Murrayówny.
— Do Starrów też nie jest podobna. Jej ojciec był przystojnym mężczyzną, tak przystojnym, że byłabym ja sama z nim uciekła, gdybym była o 50 lat młodsza. Ona nie ma w sobie żadnego rysu Julki, o ile dobrze widzę. Julka była ładna. Jesteś mniej urodziwa, niż na tym obrazku, który mi przysłałaś. Ale byłam na to przygotowana. Nie należy nigdy dowierzać obrazkom i opisom. Gdzie się podziała twoja grzywka, Emilko?
— Ciotka Elżbieta zaczesała ją.
— Dobrze. Zczeszesz ją znowu na czoło, dopóki jesteś w moim domu. Masz pewien rys podobieństwa z babką Murrayową, masz jej brwi. Twój dziadek był dorodnym mężczyzną, tylko strasznie despotycznym. Prawie tak despotycznym jak Priestowie, nieprawdaż, Karolino?
— Proszę cię, ciotko Nancy — rzekła Emilka niespodziewanie — nie lubię, gdy mi się mówi, że wyglądam tak, jak ten lub ów: wyglądam jak ja sama, jestem podobna do siebie, ot i wszystko!
Ciotka Nancy roześmiała się.
— Ognista natura, jak widzę. Dobrze. Nigdy nie lubiłam pokornej młodzieży. A zatem nie jesteś głupia, co?
— Nie. Nie jestem głupia.
Tym razem skrzywiła się ciotka Nancy. Sztuczne zęby wyglądały drapieżnie w jej brunatnej starej twarzy, stanowiąc jaskrawy kontrast swą śnieżną białością.
— Dobrze. Mózg więcej jest wart, niż uroda. Rozum nie przemija, piękność — bardzo szybko. Ot, ja naprzykład. Karolina tu obecna, nie miała nigdy ani rozumu, ani piękności, prawda, Karolino? Chodźmy na kolację. Bogu dzięki, żołądek mi dopisuje lepiej, niż uroda.
Ciotka Nancy dowlekła się z pomocą laski do stołu w jadalni. Usiadła po jednej stronie stołu, Karolina po drugiej, Emilka między niemi. Czuła się nieswojo. Ale już tworzyła w myśli opis tego, co widziała, przeznaczony dla pamiętnika od kuzyna Jimmy.
— Ciekawa jestem, czy ktokolwiek będzie opłakiwał twoją śmierć — rozmyślała, patrząc intensywnie na Karolinę.
— Opowiedz mi teraz — rzekła ciotka Nancy — jak się to stało, skoro nie jesteś głupia, że wystosowałaś do mnie za pierwszym razem taki idjotyczny list. Boże, jakiż on był niedorzeczny! Czytuję go Karolinie za karę, gdy jest niegrzeczna.
— Nie mogłam napisać innego listu, bo ciotka Elżbieta zapowiedziała zgóry, że go przeczyta.
— Wierzę, to całkiem do niej podobne. No, tutaj, możesz pisać, co ci się podoba, mówić, co ci się podoba i robić, co ci się podoba. Nikt się nie będzie wtrącał do ciebie, ani cię wychowywał. Zaprosiłam cię w odwiedziny, a nie na tresurę. Masz jej, przypuszczam, dosyć w Srebrnym Nowiu. Możesz biegać, dokąd chcesz i mieć swego chłopaka, jednego z Priestów, chociaż młode pokolenie nie dorównywa starszemu, to nie ludzie, co za moich czasów.
— Nie chcę mieć swego chłopca — odparła Emilka. Czuła niesmak. Stary Kelly rozmawiał już z nią dzisiaj o chłopcach, a teraz ciotka Nancy porusza ten sam niepotrzebny temat.
— Nie mów mnie takich rzeczy — rzekła ciotka Nancy, śmiejąc się. — Nie było jeszcze takiej Murrayówny w Srebrnym Nowiu, któraby nie miała swego chłopca. Ja miałam ich tuzin, gdy byłam w twoim wieku. Wszyscy mali chłopcy z Czarnowody bili się między sobą z mego powodu. Karolina nie miała nigdy narzeczonego, ani wielbiciela, nieprawdaż, Karolino?
— Nigdy tego nie pragnęłam — odrzuciła Karolina.
— Osiemdziesięcioletnia i dwunastoletnia mówią to samo, a obie kłamią — rzekła ciotka Nancy. — Po co być hypokrytką w rodzinnem gronie? Zwłaszcza, gdy niema mężczyzn. Karolino, czy zauważyłaś, jakie ładne ręce ma Emilka? Takie ładne, jak moje za czasów mojej młodości. A łokieć ma krągły i miękki jak kotek. Kuzyn Justyn Murray miał taki łokieć. Dziwne: ona ma więcej rysów Murrayowskich, niż Starrowskich, a przecież jest w całości bardziej podobna do Starrów, niż do Murrayów. Szkoda, że Gustawa niema w domu, Karolino. Czuję, że podobałaby mu się Emilka. Gustaw jest jedynym z Priestów, który pójdzie do nieba, Emilko. Pokaz mi twoje pęciny, mała.
Emilka odruchowo wysunęła nogę. Ciotka Nancy skinęła głową, zadowolona.
— Pęciny Mary Shipley. Tylko jedna na całe pokolenie miewa takie. Ja je miałam. Murrayówny mają zbyt cienkie nogi w kostce. Emilko, nie jesteś pięknością, ale gdy się nauczysz umiejętnie się posługiwać swemi oczami, rękami i nogami, będziesz uchodzić za piękność. Mężczyzn łatwo jest oszołomić, a kobiety będą ci dopomagać swoją zazdrością.
Emilka doszła do wniosku, że nadarza się wyborna sposobność zbadania czegoś, co oddawna nie dawało jej spokoju.
— Stary Kelly powiedział, że ja mam oczy: — „przyjdź—do—mnie”! Czy to prawda? I na czem to właściwie polega?
— Stary Kelly jest głupcem. Nie masz oczu: — „przyjdź—do—mnie” toby było przeciwne tradycji Murrayowskiej, masz raczej oczy, nakazujące pewną odległość, chociaż te rzęsy zdają się kłam temu zadawać. Czy weźmiesz jeszcze jedno ciastko, Emilko?
— Jeszcze nie wzięłam ani jednego — odrzekła Emilka z pewną urazą.
Nie wiedziała, dlaczego obie panie się roześmiały. Karolina śmiała się nieprzyjemnie, była w jej głosie nuta oschłości nawet gdy się śmiała.
— Co myślisz o nas? — spytała nagle ciotka Nancy. — Powiedz prawdę, co myślisz o nas?
Emilka była strasznie zakłopotana. Właśnie w tej chwili pomyślała, że napisze o ciotce Nancy: „pomarszczona jak cytryna”. Ale tego nie można powiedzieć! Niemożliwe!
— Powiedz prawdę, nie wstydź się — nalegała ciotka Nancy.
— To nie jest szlachetne pytanie — zawołała Emilka.
— A zatem — rzekła ciotka Nancy, skrzywiona niemiłosiernie — myślisz, że jestem starą sową, że Karolina nie jest ludzką istotą. Słusznie, ona nie jest człowiekiem. Nigdy nim nie była, ale mnie powinnaś była widzieć 70 lat temu! Byłam najładniejsza ze wszystkich ładnych Murrayówien. Mężczyźni szaleli za mną. Kiedy wyszłam zamąż za Natana Priesta, o mało go nie zabili jego trzej bracia. Jeden zabił siebie samego. Szkoda tylko, że te czasy nie mogą wrócić. Kobiety nie lubiły mnie, rzecz jasna. Ty mnie ubóstwiałaś, nieprawdaż, Karolino? I jeszcze mnie ubóstwiasz, nieprawdaż? Karolino, takbym chciała, żebyś nie miała brodawki na nosie!
— Jabym chciała, żebyś miała brodawkę na języku — odrzekła Karolina ze złością.
Emilka zaczynała odczuwać zmęczenie. Przytem było jej nieswojo. Wszystko to było zajmujące, ale chociaż ciotka Nancy była uprzejma na swój dziwaczny sposób, to jednak w domu byli i Ilza i Tadzio i Perry, którzy teraz zaczną się bawić bez niej; Nieznośnik usiądzie na progu mleczarni i będzie czekał na kuzyna Jimmy, który mu da kolację. Emilka odczuła nagle nostalgję za Srebrnym Nowiem, taką samą, jak ongi za Borem Majowym.
— Dziecko jest zmęczone — rzekła ciotka Nancy. — Zaprowadź ją do łóżka, Karolino. Umieść ją w czerwonym pokoju.
Emilka poszła za Karoliną. Przeszły znów przez szereg pokojów, przez kuchnię i jeszcze przez kilka dużych izb. Gdzie ją prowadzono, u Boga? Wreszcie weszły do dużego pokoju. Karolina postawiła lampę na stole i spytała, czy Emilka ma koszulkę.
— Naturalnie, że mam. Czy pani sądzi, że ciotka Elżbieta pozwoliłaby mi przyjechać bez nocnej koszuli?
Emilka była oburzona.
— Nancy powiedziała, że możesz spać zrana, jak długo ci się podoba — rzekła Karolina. — Dobranoc. Nancy i ja sypiamy w starem skrzydle domu, a inni członkowie rodziny śpią w swoich trumnach, w grobie.
Z tem spostrzeżeniem wyszła Karolinka z pokoju i zamknęła drzwi.
Emilka usiadła na pokrytej brokatem otomanie i rozejrzała się dokoła. Firanki przy oknach były też brokatowe, czerwone, tapeta była tejże barwy, zdobna w girlandy róż. Było to bardzo ładne, jasne obicie, Emilka patrzyła na nie z rozkoszą. Na podłodze leżał zielony dywanik, tak plastycznie zahaftowany czerwonemi różami, że Emilka bała się po nim stąpać. Doszła do wniosku, że jest to bardzo piękny pokój.
— Ale mam tu spać sama, więc muszę odmówić pacierze bardzo starannie, — pomyślała.
Rozebrała się szybko, zgasiła światło i położyła się do łóżka. Nakryła się pod samą brodę i leżała, patrząc w wysokie sklepienie. Tak przywykła do łóżka ciotki Elżbiety z baldachimem nad głową, że czuła się nieswojo w tem współczesnem, wielkiem łożu. Ale przynajmniej okno było na oścież otwarte, widocznie ciotka Nancy nie podzielała obaw ciotki Elżbiety. Nie miała wstrętu do nocnego powietrza. Emilka widziała przed sobą rozległe pola zbożowe, opromienione blaskiem księżyca. Ale pokój był duży, ciemny. Czuła się okropnie daleko od jakiejkolwiek żywej duszy ludzkiej. Była samotna, stęskniona. Rozmyślała o starym Kellym, ale to nie pomagało, przeciwnie. Straszne to było, spać w samotnym pokoju. Nigdy dotychczas nie spała sama. Nagle drgnęła. Jak to okno zaszeleściało! Jakgdyby coś, czy ktoś, miał wejść lada chwila do pokoju. Pomyślała o duchach Ilzy, o owym duchu, którego się nie widzi, a tylko go się słyszy i czuje, pomyślała o owych kamiennych psach, o ich domniemanem „ham, ham, ham” o północy. Gdzieś zaszczekał pies. Emilka poczuła zimny pot na czole. Co chciała powiedzieć Karolina, mówiąc o tych, którzy śpią w trumnach, w swych grobach? Podłoga zatrzeszczała. Czy niema czegoś, lub kogoś tam za drzwiami? Czy w kącie nic się nie rusza? Zewsząd dochodzą jej uszu tajemnicze dźwięki.
Wtem usłyszała hałas tuż za sobą. To było niewątpliwe. Ktoś poruszył się tuż za jej łóżkiem. Były to szelesty i szmery i zgrzyty. Ustawały i ponawiały się po chwili. To nie była gra wyobraźni... To był fakt.
Emilka drżała pod kołdrą. Przerażenie jej dochodziło do paroksyzmu. Teraz już nie przewidywała grozy, lecz stała wobec niej, oko w oko. Księży Staw był straszną, tajemniczą a wrogą miejscowością. Ilza miała słuszność. Tu straszyło. A ona, Emilka, leży tu sama, o kilka mil odległości od wszystkiego, co żyje. To było okrucieństwem ze strony ciotki Nancy kazać jej spać w pokoju, w którym straszy. Ciotka Nancy wie z pewnością o tem, okrutna stara ciotka Nancy. Och, żeby już być w Srebrnym Nowiu zpowrotem, przy boku ciotki Elżbiety! Ciotka Elżbieta nie jest idealną towarzyszką łoża, ale, bądź co bądź, jest istotą ludzką z krwi i kości. A zamknięte hermetycznie okna nie dopuszczają równie dobrze upiorów, jak powietrza.
— Może nie byłoby od rzeczy odmówić powtórnie pacierze — pomyślała Emilka.
Ale i to niewiele pomogło.
Do końca życia nie zapomniała Emilka tej pierwszej nocy w Księżym Stawie. Taka była zmęczona, że usypiała chwilami, lecz niebawem budziła się, zalana potem przerażenia i znów słyszała szmery, szelesty, a nawet jęki tuż za sobą. Przypomniały jej się wszystkie duchy i upiory, o których kiedykolwiek czytała w powieściach, wykradanych z bibljotek rodzinnych.
Ciotka Elżbieta ma słuszność, nie należy czytywać powieści — myślała. — Och, ja umrę ze strachu, wiem, że tu umrę. Wiem, że jestem tchórzem, ale nie.. mogę... być... odważniejsza... nie mogę...
Gdy nadszedł ranek, pokój był widny, słoneczny i wolny od tajemniczych dźwięków. Emilka wstała, ubrała się i poszła do starego skrzydła domu. Była blada, oczy miała podkrążone, wyraz ust stanowczy.
— Jakże spałaś? — spytała uprzejmie ciotka Nancy.
Emilka nie odpowiedziała na to pytanie.
— Jadę do domu dziś jeszcze — rzekła.
Ciotka Nancy zdumiała się.
— Do domu? Nonsens! Czy tak tęsknisz?
— Nie tęsknię, nie tak dalece... ale muszę wracać...
— Niemożliwe. Tu niema nikogo, ktoby cię dzisiaj zawiózł do Srebrnego Nowiu. Czy może ci się zdaje, że Karolina cię odwiezie?
— W takim razie pójdę pieszo.
Ciotka Nancy uderzyła gniewnie laską o podłogę.
— Pozostaniesz tutaj, dopóki ja zechcę, panienko! Moja wola decyduje w tym domu. Karolina wie coś o tem, prawda, Karolino? Siadaj i jedz śniadanie, jedz!
Ciotka Nancy patrzyła piorunującym wzrokiem na Emilkę.
— Nie pozostanę tutaj — rzekła Emilka. — Nie przeleżę drugiej nocy w tym okropnym pokoju, w którym straszy. To było okrucieństwem z twej strony, ciotko Nancy, tam mnie umieścić. Gdybym była Salome (tu Emilka zmierzyła ciotkę od stóp do głowy) zażądałabym twej głowy na misie wzamian za tę mękę.
— Klituś-bajduś! Co to za nonsensy o jakimś pokoju, w którym straszy? Nie mamy duchów w Księżym Stawie! Nieprawdaż, Karolino? Uważamy je za niehigjeniczne.
— Są straszliwe duchy w tamtym pokoju właśnie, przez całą noc słychać było krzyki i jęki i tajemnicze szmery... Tam w ścianie, za mojem łóżkiem. Nie pozostanę tu... nie pozosta...
Łzy trysnęły, chociaż Emilka panowała nad niemi siłą woli. Tak była wyczerpana nerwowo po tej okropnej nocy, że nie mogła się opanować. Był to wybuch nieomal histeryczny.
Ciotka Nancy patrzyła na Karolinę, a Karolina patrzyła na ciotkę Nancy.
— Powinnyśmy były jej o tem powiedzieć, Karolino. To nasza wina. Zupełnie zapomniałam. Od tak dawna nikt nie spał w czerwonym pokoju! Nic dziwnego, że ona się przelękła. Emilko, biedne dziecko, wstydzę się. Powinnam rzeczywiście złożyć ci w ofierze moją głowę na misie, ty mściwy bębnie. Powinnyśmy były ci powiedzieć...
— O czem?...
— O jaskółkach w starym kominie. Słyszałaś bowiem jaskółki. Wielki komin środkowy przechodzi właśnie za ścianą twego pokoju. Są tam gniazda jaskółcze. Te ptaki robią tyle hałasu: fruwają, szeleszcząc skrzydłami, gadają i kłócą się między sobą.
Emilka zawstydziła się bardzo, znacznie bardziej, niż powinna była się wstydzić, gdyż starsi od niej ludzie przebyli mękę strachu w czerwonym pokoju w Księżym Stawie z tego samego powodu. Nancy Priest umieszczała niektórych rozmyślnie w tym pokoju, aby im dopiec. Ale w danym wypadku trzeba jej oddać tę sprawiedliwość, że poprostu zapomniała ostrzec Emilkę.
Emilka nic już nie mówiła o pójściu do domu pieszo. Karolina i ciotka Nancy były dla niej bardzo dobre przez cały dzień. Po południu dostała wyborny podwieczorek. A wieczorem poszła prosto do czerwonego pokoju i spała przez całą noc bez obudzenia. Szelesty i krzyki były równie wyraźne jak poprzedniej nocy, ale przecież jaskółki są czem innem, niż duchy.
— Zdaje mi się, że polubię Księży Staw — rzekła do siebie Emilka.