<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Emisarjusz
Wydawca Biblioteka Domu Polskiego
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia P. K. O.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



∗             ∗

Ku wieczorowi uzdrowiony pan Paweł zjawił się nareszcie w salonie. Poczciwy podsędek nic a nic się nie domyślał... Podano herbatę, złożył się wiseczek we trzech z dziadkiem, a pan Paweł dziękował opatrzności, że się będzie mógł przed panną Celiną wytłumaczyć.
Od wnijścia jego do pokoju, oczy córki gospodarza nie zeszły z niego, usta mu się uśmiechały; baczniejsze wejrzenie byłoby dostrzegło nadzwyczajne ożywienie i jakby rozpromienienie dziewicy. Zdawała się oczekiwać tylko, aby zbliżył się do niej.
Paweł, nie chcąc ściągnąć uwagi, kołował przy grających, zabawiał ciotkę, naostatek począł rozmowę z Celiną i oboje poszli przechadzać się po pokojach.
— Nie wiem jak mam panią przepraszać — odezwał się nareszcie młody człowiek — daruj mi pani zuchwalstwo... Nie szło tu o mnie, ale o stokroć nad życie moje i losy ważniejszą sprawę.
— Czy mam panu oddać papiery? — zapytała Celina.
— Jeśli je pani masz przy sobie.
— Wzięłam je po odjeździe sprawnika — odparła Celina. — Nie mów mi pan nic, nie tłumacz się, ja to winnam podziękować za zaufanie... A nie wiesz pan, jak miło jest jednej z nas słabych istot, oddać choćby najmniejszą usługę tego rodzaju. Jestem dumną, żem się przydała choćby na chwilę do uspokojenia pana. Będzie to niedyskrecja zapewne korzystać z nieszczęścia i trafu... pytać go... ale powiedz mi pan jedno tylko... Jesteś tym, za kogo cię prezentowano, czy?...
— Winienem pani całą prawdę — rzekł Paweł — jestem wygnańcem od 1832 r., za fałszywym paszportem w kraju muszę się ukrywać, bom był sądzonym na śmierć i na Sybir. Jestem tą nieszczęśliwą ściganą istotą, która w pospolitym języku zowie się emisarjuszem.
Panna Celina załamała ręce — pobladła.
— Sądzony na śmierć! — powtórzyła cicho.
— Nie będę miał dla pani tajemnic — dodał z jakimś zapałem. — Sprawnik Szuwała zna mnie osobiście, nienawidzi od lat wielu... Starał się o moją siostrę, której myśmy mu nie dali... Pragnie się pomścić... Dlatego byłem zmuszonym się ukryć.
— O mój Boże! Tak pan się wydajesz młodym, a przez tyle przechodziłeś kolei.
— I tyle nędzy — dodał cicho Paweł — i tyle nieszczęść... Kilka dni temu z niebezpieczeństwem życia przedarłem się w te strony, gdzie mnie znają wszyscy... gdzie co chwila pochwycony być mogłem, aby raz jeszcze zobaczyć, uścisnąć starego ojca... i miałem to szczęście wziąć jego błogosławieństwo, a razem oddech uczuć ostatni, bo przy rozstaniu skonał na moich rękach...
Łza zaszkliła się w oku Pawła i panna Celina zapłakała z nim. Mimowolnie drżąca jej ręka chwyciła dłoń wygnańca i uścisnęła ją z uczuciem, więcej niż siostrzanego współczucia.
Zamilkli na chwilę. Rozmowa zwróciła się tęskna, serdeczna ku tym przedmiotom, które rozrzewniają, unoszą, idealizują chwilowo człowieka... Cóż dziwnego, że ta godzina, spędzona na poufnych szeptach, zbliżyła ich tak, związała, jakby od lat wielu byli więcej niż siostrą i bratem... Biedny Paweł, który się bronił wszelkiemu uczuciu, mogącemu go siły pozbawić, okuć w kajdany i zrodzić nowe obowiązki, ani się spostrzegł, jak pociągniony ku serdecznemu dziewczęciu, stracił swobodę... Godzina ta wyrokowała o ich życiu i losach, ale było coś tak smutnego w tej poczynającej się miłości, jakby w ślubie nad mogiłą...
Nigdy jeszcze oboje szczęśliwszej nie przeżyli chwili, ani krótszego wieczora.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.